Wspomnienie o przeszłości Ziemi. Cixin Liu
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wspomnienie o przeszłości Ziemi - Cixin Liu страница 26

Название: Wspomnienie o przeszłości Ziemi

Автор: Cixin Liu

Издательство: PDW

Жанр: Научная фантастика

Серия: s-f

isbn: 9788380628427

isbn:

СКАЧАТЬ jeszcze parę godzin. Proszę spać.

      Zamknął drzwi i odszedł.

      Luo Ji przekręcił się na łóżku i podniósł buteleczkę. Shi był skrupulatny – zawierała tylko jedną tabletkę. Połknął ją, spojrzał na czerwone światełko pod oknem, wyobrażając sobie, że to światło kominka, i zapadł w sen.

      Spał bez snów przez sześć godzin i kiedy Shi Qiang go obudził, czuł się całkiem dobrze.

      – Jesteśmy już prawie na miejscu. Proszę wstać i się przygotować.

      Luo Ji poszedł do łazienki, by się umyć, a gdy wrócił na proste śniadanie, poczuł, że samolot schodzi w dół. Dziesięć minut później, po piętnastu godzinach lotu, stali na ziemi.

      Shi Qiang powiedział mu, by zaczekał w gabinecie, i wyszedł. Wrócił z wysokim, nienagannie ubranym mężczyzną o europejskich rysach, który wyglądał na urzędnika wysokiego szczebla.

      – Czy to doktor Luo? – zapytał urzędnik, spoglądając na niego. Zauważywszy, że Shi Qiang ma problemy z językiem angielskim, powtórzył pytanie po chińsku.

      – Tak, to Luo Ji – odparł Shi Qiang, a potem przedstawił go krótko Luo. – To pan Kent. Przyszedł pana powitać.

      – Jestem zaszczycony – powiedział Kent z ukłonem.

      Gdy podali sobie ręce, Luo Ji wyczuł, że człowiek ten jest niewiarygodnie doświadczony. Za jego dobrymi manierami wiele się kryło, ale błysk w jego oku zdradzał obecność tajemnic. Luo zafascynowało jego spojrzenie, jednocześnie anielskie i diabelskie, jakby obok siebie znajdowały się bomba atomowa i drogi kamień identycznej wielkości… Z tego, co wyczytał w jego oczach, domyślił się jednego – że jest to niezwykle ważna chwila w życiu tego człowieka.

      – Dobrze się pan spisał – zwrócił się Kent do Shi Qianga. – Pańska część zadania została wykonana najsprawniej. Pozostali mieli trochę kłopotów po drodze.

      – Słuchaliśmy naszych przełożonych. Działaliśmy zgodnie z zasadą, żeby zmniejszyć do minimum liczbę etapów – rzekł Shi Qiang.

      – Całkowicie słusznie. W obecnych okolicznościach zminimalizowanie liczby etapów służy maksymalizacji bezpieczeństwa. Będziemy się nadal trzymali tej zasady i pojedziemy prosto do sali zgromadzeń.

      – Kiedy zaczyna się sesja?

      – Za godzinę.

      – Zdążymy?

      – Początek sesji wyznacza przybycie ostatniego kandydata.

      – To dobrze. A zatem dokonujemy przekazania?

      – Nie. Jest pan nadal odpowiedzialny za bezpieczeństwo człowieka, którego powierzono pańskiej opiece. Jak powiedziałem, jest pan najlepszy.

      Shi Qiang przez sekundę czy dwie patrzył w milczeniu na Luo Ji. Potem kiwnął głową.

      – W ciągu kilku ostatnich dni, kiedy zaznajamiano nas z sytuacją, nasi ludzie natrafili na parę przeszkód.

      – Gwarantuję, że od tej pory nic takiego już się nie zdarzy. Ma pan zapewnioną pełną współpracę miejscowej policji i wojska. No dobrze. – Kent zerknął na zegarek. – Możemy ruszać.

      Gdy Luo Ji wyszedł z samolotu, zobaczył, że jest jeszcze noc. Wziąwszy pod uwagę czas odlotu, zorientował się, w której części globu się znajdują. Była gęsta mgła i latarnie rzucały przyćmiony żółty blask, a przed jego oczami wydawały się ponownie rozgrywać wydarzenia sprzed chwili startu: w powietrzu unosiły się patrolowe śmigłowce wyglądające we mgle jak cienie z jarzącymi się światłami, samolot szybko otoczyły pierścieniem wojskowe pojazdy i żołnierze zwróceni twarzami w przeciwną stronę, grupa oficerów z radiotelefonami dyskutowała o czymś i od czasu do czasu zerkała w stronę schodów samolotu. Od dobiegającego gdzieś z góry brzęczenia Luo Ji zjeżyły się włosy na głowie i nawet niewzruszony Kent zakrył uszy. Podniósłszy głowy, zobaczyli nisko przelatujące niewyraźne światło – formację eskorty, nadal krążącą nad nimi, kreślącą spalinami słabo widzialne koło, jakby olbrzymia ręka z kosmosu zaznaczała to miejsce na Ziemi kredą.

      Wsiedli całą czwórką do czekającego przed schodami opancerzonego, co było widać od jednego rzutu oka, samochodu i szybko odjechali. Zasłonki w oknach były zaciągnięte, ale na podstawie przenikającego przez nie światła Luo Ji wiedział, że są pośrodku konwoju. Podczas drogi w nieznane w samochodzie panowała cisza. Chociaż jazda trwała tylko czterdzieści minut, podróż strasznie się dłużyła.

      Gdy Kent oznajmił, że dotarli na miejsce, Luo Ji dostrzegł przez zasłonki sylwetkę oświetlonego z tyłu budynku. Nigdy nie pomyliłby tego charakterystycznego kształtu z innym: wyglądał jak gigantyczny rewolwer z zaciśniętym w lufie węzłem. Od razu zorientował się, gdzie jest – przed siedzibą ONZ w Nowym Jorku.

      Gdy tylko wysiadł, otoczyli go ludzie, którzy wyglądali na pracowników ochrony – byli wysocy i wielu z nich nosiło mimo nocnej pory ciemne okulary. Nie widział nic wokół siebie, bo gromada ta ścisnęła go z taką siłą, że jego stopy straciły praktycznie kontakt z ziemią, i poniosła naprzód. Akurat w chwili, gdy ten dziwaczny nacisk doprowadził go niemal do kresu wytrzymałości, mężczyźni przed nim się rozstąpili. Przed jego oczami błysnęło światło, a potem reszta też się zatrzymała i poszedł dalej tylko z Shi Qiangiem i Kentem. Kroczyli przez duży hol, pusty, jeśli nie liczyć kilku ubranych na czarno strażników, którzy za każdym razem, kiedy mijali jednego z nich, mówili cicho do ręcznych radiotelefonów. Przeszli przez balkon ku witrażowi, na którym burza kolorów i gmatwanina linii przedstawiały ludzi i zwierzęta. Skręcili w lewo, do małego pokoju. Po zamknięciu drzwi Kent i Shi Qiang wymienili uśmiechy, a na ich twarzach pojawił się wyraz ulgi.

      Luo Ji rozejrzał się wokół i stwierdził, że jest to szczególne pomieszczenie. Całą przeciwległą ścianę pokrywało abstrakcyjne malowidło, na którym zachodzące nawzajem na siebie żółte, białe, niebieskie i czarne figury geometryczne zdawały się zawieszone nad morzem czystego błękitu. Jednak najdziwniejszą rzeczą był duży głaz w kształcie graniastosłupa, umieszczony pośrodku pokoju i oświetlony kilkoma słabymi lampami. Po bliższym przyjrzeniu się widać było, że głaz ten jest rdzawo żyłkowany. Abstrakcyjne malowidło i ten kamień stanowiły jedyne wyposażenie pokoju.

      – Doktorze Luo, nie musi się pan przebrać? – zapytał Kent po angielsku.

      – Co on mówi? – zainteresował się Shi Qiang, a kiedy Luo Ji mu to przetłumaczył, stanowczo potrząsnął głową. – Nie, niech pan zostanie w tym ubraniu.

      – Ale to oficjalne spotkanie – wydukał Kent po chińsku.

      – Nie – powtórzył Shi Qiang, ponownie potrząsając głową.

      – Sala jest otwarta tylko dla przedstawicieli poszczególnych krajów, nie dla środków masowego przekazu. Powinno tam być całkowicie bezpiecznie.

      – Powiedziałem: „Nie”. Jeśli dobrze zrozumiałem, nadal odpowiadam za jego bezpieczeństwo.

      – Dobrze СКАЧАТЬ