Przejęcie. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przejęcie - Wojciech Chmielarz страница 11

Название: Przejęcie

Автор: Wojciech Chmielarz

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Ze Strachem

isbn: 9788375368888

isbn:

СКАЧАТЬ Spojrzał na zegarek. Dochodziła szósta rano. Zastanawiał się, o co może chodzić. Razem z szefem ustalili, że wróci do pracy dopiero po zdjęciu gipsu. Do tego czasu miał załatwić formalności związane z przeprowadzką do służbowej kawalerki i zamknąć ostatnie krotowickie sprawy. Tamto śledztwo przejęło co prawda Centralne Biuro Śledcze, ale od czasu do czasu wzywali go na przesłuchania, żeby po raz kolejny opowiedział całą historię od początku do końca.

      Nikomu nie powiedział o tym, że mógł się zarazić HIV od poznanej tam byłej prostytutki. Oczywiście, kiedy okaże się, że jest nosicielem, od razu powiadomi kogo trzeba. A do tej pory… Do tej pory musi po prostu być ostrożny.

      Zastanawiał się, czy zdąży wypić kawę, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Otworzył. Stała przed nim niespełna trzydziestoletnia dziewczyna. Bardzo szczupła, wysoka, w brązowej skórzanej kurtce i ciemnych dżinsach. Popielate włosy zaczesała gładko do tyłu i związała w koński ogon. Nie miała makijażu. Była blada, co w połączeniu z mocno zaznaczonymi kośćmi policzkowymi sprawiało, że przypominała trochę śmierć.

      – Anna Suchocka. Ale możesz mi mówić Sucha.

      Mortka pomyślał, że chyba jeszcze nigdy nazwisko i przezwisko aż tak dobrze nie pasowały do człowieka.

      – Przeszliśmy na ty? – zapytał.

      – Nie, panie komisarzu.

      – Właśnie. – Sięgnął po kurtkę i klucze. – Nie znamy się.

      – Dostałam przydział, kiedy pana nie było, panie komisarzu.

      – Domyśliłem się. Możesz mi powiedzieć, gdzie jedziemy i do czego?

      – Szef prosił, żeby nic panu nie mówić. Żeby, jak on to ujął, nie zepsuć panu niespodzianki.

      Nie wróżyło to nic dobrego.

      Jeździła jak diablica, nie zważając na znaki, ograniczenia prędkości, sygnalizację świetlną. Jakby cała droga należała tylko do niej.

      – Wiesz, że powinnaś włączyć koguta? – powiedział Mortka.

      – Żeby ludzi obudzić?! Jest sobota. Niech sobie pośpią, panie komisarzu – odparła. – Poza tym ruch mały.

      Zwolniła dopiero, kiedy zbliżali się do mostu Gdańskiego. Z daleka Mortka dostrzegał kolejne samochody i ludzkie sylwetki. Andrzejewski, Jankowski – świetny technik kryminalny, chociaż choleryk. I na końcu coś naprawdę niepokojącego. Osobę, która stała obok Andrzejewskiego. Prokurator Szydłoń. Pracowali razem przy sprawie podpalacza z Ursynowa i pewnie obaj nie mieli po tym najlepszego zdania o sobie nawzajem. Ale to był najmniejszy kłopot. Bardzo rzadko zdarzało się, że prokurator, jakikolwiek prokurator, pojawiał się na oględzinach miejsca przestępstwa. Coś było nie tak.

      – Byłaby jakaś szansa na kawę? – zapytał Suchą, kiedy się zatrzymali.

      – Z całym szacunkiem, panie komisarzu, ale nie jestem tutaj od tego, żeby panu po kawkę biegać. Niech pan to sobie zapamięta.

      Zmarszczył brwi, zdziwiony.

      – Wystarczyło powiedzieć „nie” – odpowiedział i wysiadł z auta.

      Wziął głęboki oddech i podszedł do Andrzejewskiego. Kiwnął mu głową na powitanie, przywitał się szybko z Szydłoniem. Spojrzeli sobie prosto w oczy, jakby chcieli zbadać przy tej okazji, co tak naprawdę o sobie myślą.

      – To pan prokurator zasugerował, że warto po ciebie zadzwonić – wyjaśnił Andrzejewski. – A ja się z nim zgodziłem.

      – Mam zwolnienie – przypomniał Mortka.

      – Zaraz ci jakiś lekarz wypisze papierek, że jesteś zdolny do służby. Bo jesteś, tak?

      Ton głosu podinspektora wskazywał, że komisarz nawet nie powinien marzyć o przeczącej odpowiedzi.

      – Gdzie jest klient?

      Andrzejewski wskazał ruchem głowy na most kolejowy. Mortka spojrzał w tamtym kierunku. I nagle je dostrzegł. Ciało zwisające na linie, dwa, trzy metry nad nurtem wody.

      – Samobój? – zapytał z nadzieją w głosie.

      Boże, spraw, żeby to było samobójstwo – poprosił w myślach.

      – Ma rozpruty brzuch i ręce związane na plecach – powiedział ponuro Andrzejewski. – Raczej nie byłby w stanie tego sam sobie zrobić.

      Podinspektor słynął z tego, że miał poczucie humoru głazu narzutowego, ale teraz słychać było w jego słowach coś, co przypominało gorzką ironię.

      – Kto odnalazł ciało?

      – Oni.

      Andrzejewski pokazał mu siedzącą nieopodal parę. Mortka na ich widok aż jęknął w duchu. Znał ich, przynajmniej z widzenia. Para warszawskich żuli – Ziomek i Ziomkówa. Tak ich nazywali, bo nikogo nie obchodziło, jak naprawdę mają na nazwisko. Oboje zawsze jednakowo brudni, ogoleni niemalże na łyso, z wyrazem twarzy, jakby nie wiedzieli, co się wokół nich dzieje. Czerwoni od alkoholu i ze śladami poparzeń od wąchania kleju w okolicach nosa. Aż trudno było uwierzyć, że jedno z nich to kobieta. Wątpił, żeby dało się z nich wyciągnąć cokolwiek wartościowego. A jeszcze bardziej się bał, że będzie musiał spędzić dziesiątki godzin, żeby sprawdzić wymysły ich pijackiego delirium.

      – Co tutaj robili?

      – Sami nie wiedzą – przyznał Andrzejewski. – Ale byli, zobaczyli, jak ktoś wyrzuca ciało, odjeżdża, i zadzwonili po nas.

      – Zadzwonili? Niby jak? Mają telefon?!

      – Dzisiaj każdy ma.

      Mortka wypuścił z sykiem powietrze z płuc i przymknął powieki. Próbował w myślach poukładać wszystko, czego się dowiedział, i ułożyć plan działania. Początek śledztwa to zawsze kluczowy moment. Jeśli teraz coś zawalą, to potem będzie trudno to naprawić.

      – Będziesz pracował z aspirant Suchocką.

      Mortka drgnął, a potem potrząsnął głową.

      – A Kochan?

      – Wiem, że lubisz z nim robić na przodku, ale Kochan ma inne sprawy na głowie. Suchocka jest nowa, ale ma poukładane we łbie. Bystra, wykształcona, świetnie wyszkolona. Lepsza od Kochana.

      – Nie ma doświadczenia.

      – Ale ty masz.

      I to był koniec dyskusji. Andrzejewski tak miał, i za to Mortka go zresztą cenił. Podinspektor szybko podejmował decyzje i się ich trzymał. Te decyzje mogły być lepsze albo gorsze, ale przynajmniej człowiek wiedział, na czym stoi.

      – Kuba, jeszcze jedno.

      – Tak?

СКАЧАТЬ