Przejęcie. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przejęcie - Wojciech Chmielarz страница 10

Название: Przejęcie

Автор: Wojciech Chmielarz

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Ze Strachem

isbn: 9788375368888

isbn:

СКАЧАТЬ wpadł w ciemność.

      Kiedy otworzył oczy, wciąż znajdował się w swoim mieszkaniu. Próbował się ruszyć, ale wtedy zorientował się, że nie może. Był goły. Stopy miał przywiązane do krzesła. Ramiona skrępowane nylonową liną za oparciem, które wbijało mu się w kręgosłup. Cristian stał naprzeciwko z opuszczoną głową i ramionami luźno zwisającymi wzdłuż ciała. Przez chwilę wydawało się, że spał.

      – Obudziłeś się – odezwał się do Bartosza niespodziewanie, niemalże szeptem.

      Pomiędzy nimi stał stolik kawowy, na którego blacie leżał zestaw noży ceramicznych i zwinięta bawełniana skarpetka. Cristian podniósł głowę i przeczesał palcami mokre włosy.

      – Jeśli chodzi o pieniądze… – wyjąkał Bartosz.

      – Nie. Nie chodzi o pieniądze.

      Cristian chwycił skarpetkę i wcisnął ją Bartoszowi do ust. Mężczyzna poczuł, że się dławi, i równocześnie zebrało mu się na wymioty. Ale nie mógł nic zrobić. Tylko łzy pociekły mu po policzkach. Rumun zaś wyprostował się, prezentując się, jakby był na wybiegu – ciągle półnagi, ciągle piękny.

      – Teraz patrz – powiedział, odsłaniając stojące za nim przyniesione z przedpokoju lustro.

      I wbił Bartoszowi nóż w pierś.

      Latem Ziomek lubił spać nad Wisłą. Komarów latało tu wprawdzie więcej, ale w nocy było chłodniej i powietrze takie, że dało się oddychać. No i odpoczywało się normalnie, bo nikt nie ganiał rankiem z psami jak na podzamczu. Tam to Ziomek miał nawet swojego wroga. Yorka w czerwonej obroży z małymi plastikowymi diamencikami. Ten pies zawsze go jakoś znajdował, stawał metr od niego i zaczynał przeraźliwie szczekać takim piskliwym głosem, jakby ktoś jeździł po szkle plastikowym korkiem od jabola. Ziomek nienawidził tego yorka. Chciał mu przypierdolić, ale pies miał pana, grubego faceta z wielką brodą, który czekał niedaleko i śmiał się głośno, paląc papierosa.

      Co innego nad Wisłą, tak, tu się można było wyspać. Tylko że latem. Teraz niby też było lato, ale już wrzesień. W nocy zrobiło się zimno i nad ranem Ziomek obudził się cały drżący, z katarem lecącym z nosa. Spali z Marysią tutaj, bo z podzamcza ich wygonili. Przyszły jakieś pedały z panienkami i kazali spierdalać. Przyłożyli mu w łeb, aż zadźwięczało, a potem kopnęli w tyłek.

      Ziomek wstał i poszedł za potrzebą w krzaki. Ściągnął portki, wypiął pośladki i natychmiast zaroiło się wokół niego od komarów. Że też ich w nocy nie wymroziło – pomyślał ze złością.

      Kiedy zapinał spodnie, przez ścianę zieleni dojrzał, jak w pobliżu mostu zatrzymuje się samochód. Nowy, ładny. To było dziwne, bo na Wisłostradzie rzadko kto stawał, a w tym miejscu to w ogóle. Zaciekawiony Ziomek zrobił kilka kroków w kierunku drogi i zaraz zdębiał. Kierowca wysiadł z wozu. Otworzył bagażnik. Wyjął z niego coś najwyraźniej ciężkiego, bo aż stęknął. Zarzucił sobie ładunek na ramię i to niosąc go, to ciągnąc, poszedł w stronę pobliskiego mostu kolejowego, a następnie wszedł na znajdującą się pod torami kładkę, którą można było dostać się na drugą stronę Wisły. Kładka była zamknięta i nie wolno było tamtędy chodzić.

      Ziomek usłyszał trzask łamanej gałązki za sobą i podskoczył przestraszony. Odwrócił się gwałtownie, ale to była tylko Marysia.

      – Pikawa by mnie jebnęła – syknął.

      Marysia nie odpowiedziała. Ruchem głowy wskazała na samochód. Był otwarty. Nowy. Drogi. W takim samochodzie mogły być fajne rzeczy. Jakieś telefony, płyty, może laptopy? Ziomek znał ludzi, którzy skupowali taki sprzęt. Zerknął w kierunku mostu. Nie widział kierowcy. Ani jego pakunku. Pewnie mężczyzna był już na kładce. Ziomek dał znak Marysi, żeby siedziała cicho, i oboje ruszyli do samochodu. Musieli działać szybko. Brać, co ich, i spierdalać.

      – Pilnuj – szepnął.

      Szarpnął drzwi od strony pasażera i włożył głowę do środka. Pachniało tam skórą i chemią. Otworzył schowek, ale był pusty. Sięgnął po nawigację. Siłował się z nią chwilę, aż w końcu uwolnił ją z uchwytu na szybie. Zerknął do tyłu, ale niczego tam nie znalazł. Poczuł się zawiedziony.

      Marysia zarzęziła cichutko.

      Ziomek natychmiast chciał uciekać, ale za późno – tajemniczy kierowca stał już przy nim. Marysia leżała niedaleko. Była cała. Przewróciła się, głupia, tylko.

      Ziomek zorientował się, że ciągle trzyma w dłoniach ukradzioną nawigację.

      – Ja tylko oglądałem, szefie – wyjąkał. Jakby na potwierdzenie swoich słów poobracał w dłoniach urządzenie, a później wrzucił je do środka. Podniósł w górę ramiona, by pokazać, że nic więcej nie ukrywa, i równocześnie wystraszony spuścił głowę.

      Mężczyzna przyglądał się to jemu, to Marysi.

      – Masz telefon? – zapytał.

      Ziomek gorączkowo przytaknął i sięgnął do kieszeni. Marysia poderwała się z ziemi.

      – Nie dawaj mu telefonu, chuju! Jak do mnie córka zadzwoni?!

      – Zamknij się! – ryknął Ziomek i wyciągnął w kierunku mężczyzny otwartą dłoń, na której leżała komórka. Mężczyzna zrobił krok w kierunku pijaczka, ciągle milcząc. Było w tym facecie coś dziwnego i groźnego, a Ziomek wyczuwał takie rzeczy. I jakby na potwierdzenie poczuł nóż na swoim gardle. Mimowolnie wciągnął powietrze i wstrzymał oddech. Marysia znowu jęknęła i zapłakała.

      – Zadzwonisz na policję. Powiesz im o tym. – Mężczyzna wskazał na most. Ziomek zerknął w tamtą stronę i nagle dowiedział się, czym był tajemniczy pakunek. Z kładki, kilkanaście metrów od brzegu, zwisało ciało.

      – Tak, szefie – odważył się odpowiedzieć Ziomek.

      – Bardzo dobrze. I pamiętaj. Nic nie widziałeś, bo wrócę po ciebie.

      Żołądek Ziomka zwinął się w supeł. Pijaczek zorientował się, że nie jest w stanie wypowiedzieć nawet słowa. Otworzył usta, próbując coś z siebie wydusić, jakikolwiek dźwięk, ale łapał tylko powietrze jak karp wyciągnięty z wanny.

      – Pamiętaj. Nie widziałeś mnie – powtórzył mężczyzna.

      Cofnął nóż. Wsiadł do samochodu. Odjechał.

      Ziomek stał bez ruchu. Ciągle miał w dłoni telefon. Marysia chlipała cicho dwa metry od niego, a on wybierał numer na policję.

      Rozdział 2

      Mortkę obudził dzwonek telefonu. Otworzył oczy, sięgnął po aparat i odebrał połączenie.

      – Tak…

      – Za pięć minut ktoś po ciebie przyjedzie. Pakuj się – СКАЧАТЬ