Przejęcie. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przejęcie - Wojciech Chmielarz страница 13

Название: Przejęcie

Автор: Wojciech Chmielarz

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Ze Strachem

isbn: 9788375368888

isbn:

СКАЧАТЬ Jankowski mówił, że znalazł ślady krwi i kawałki skóry na kracie. Zabójca ciągnął ciało. Jakby byli we dwóch, toby je nieśli. Byłoby szybciej. Stąd wniosek, że to jeden człowiek. A przynajmniej jeden był tutaj. Pytanie, dlaczego w ogóle to zrobił. Dlaczego zadał sobie tyle trudu, żeby przywieźć tutaj ciało i je powiesić na moście?

      – Dobre miejsce. Dobry punkt. Blisko Wisłostrady. Dużo osób powinno je zobaczyć. Za to okolica jest na tyle odludna, że mógł się tutaj zjawić niezauważony. W nocy i nad ranem właściwie nikogo tutaj nie ma.

      – Tak. Czyli to wiadomość. Pytanie, dla kogo.

      – Tego się dowiemy, kiedy będziemy wiedzieli, kim jest ofiara.

      Mortka wyprostował się i spojrzał na Suchą. Stała zaledwie półtora metra od niego. Spokojna, skupiona. Jezu – pomyślał – Andrzejewski miał rację. Dobra jest.

      Zerknął na zegarek. Dochodziła godzina siódma.

      – Dobra. Wciągamy go. O dziewiątej widzimy się na komendzie. Ja, ty, Jankowski, Szydłoń. Opracowujemy plan działania i bierzemy się ostro do roboty. Do tego czasu przypilnuj tutaj wszystkich. Niech jeszcze raz na wszelki wypadek przeczeszą cały teren, sprawdzą każdą kępę krzaków. I… – Westchnął ciężko i raz jeszcze wychylił się za barierkę.

      – Nurkowie? – zapytała.

      – Tak, trzeba na wszelki wypadek przeszukać dno rzeki w okolicy mostu. Ale to już ja załatwię z Andrzejewskim. Ty przypilnuj Jankowskiego, ma obfotografować ciało ze wszystkich stron. Chcę też mieć przynajmniej jedno dobre zdjęcie twarzy, które mógłbym wysłać do prasy.

      – Jeśli to w ogóle będzie możliwe. Trupy potrafią wyglądać dość paskudnie.

      – Jak nie będzie, to chcę dobry materiał dla rysownika, żeby mógł zrobić portret. Jasne?

      – Tak.

      – To przypilnuj tutaj wszystkiego. I tak jak mówiłem, widzimy się za dwie godziny.

      – A ty?

      Mortka pozwolił sobie na lekki uśmiech.

      – A ja jadę się napić kawy.

      Wrzucił dwuzłotówkę do automatu i nacisnął przycisk. Maszyna wypluła z siebie plastikowy kubek, a potem z cichym buczeniem napełniła go kawą. Mortka wziął łyk i natychmiast stęknął zawiedziony.

      – Naprawili go niemal zaraz po tym, jak wyjechałeś.

      Podkomisarz Dariusz Kochan, z którym Mortka rozwiązał niejedną sprawę i wypił niejedną butelkę, uśmiechał się szeroko.

      – I dobrze. Sypał tyle cukru, że łyżeczka stała – odpowiedział Mortka.

      – Tak, tak. Pamiętam. Skarżyłeś się i skarżyłeś, ale piłeś jedną za drugą.

      Kochan klepnął komisarza w ramię.

      – Fajnie, że jesteś – stwierdził. – Ale podobno miałeś być jeszcze na L4. – Podkomisarz wskazał na gips na ręce komisarza.

      – Miałem.

      – To co tu robisz?

      – Mógłbym zadać to samo pytanie. Jest sobotni poranek, a ty, zamiast siedzieć w domu, przyszedłeś na komendę z grubą teczką pod pachą. Co jest?

      Kochan podniósł trzymane w dłoni dokumenty i spojrzał na nie tak, jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Uniósł w górę kąciki ust, ale zamiast zażartować, westchnął ciężko.

      – Papierkowa robota.

      – Nigdy ci takie rzeczy nie przeszkadzały w nieprzychodzeniu do pracy.

      – Racja – zgodził się Kochan. – Ale teraz, sam rozumiesz…

      Rozejrzał się szybko na boki, sprawdzając, czy nikt ich nie obserwuje, a potem pokazał Mortce trzy wyciągnięte palce.

      – Trzecia gwiazdka? – zdziwił się Mortka. – Niby za co?

      – Za lata wiernej służby i pasmo sukcesów – odpowiedział z udawaną urazą Kochan. – A co!?

      – A nic. Po prostu każdy policjant ma próg kompetencji, powyżej którego nie radzi sobie z nowymi obowiązkami. Ty swój przekroczyłeś już dawno temu i wysyłanie cię wyżej to nie najlepszy pomysł.

      – Wal się.

      Przez chwilę stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem, rozbawieni jak para małych chłopców.

      – Gratulacje – powiedział wreszcie Mortka.

      – Nie dziękuję. Andrzejewski niby już naobiecywał, ale dopiero zbiera papiery i pieczątki. Zajmie mu to jeszcze chwilę, a do tego momentu muszę mieć wszystko na wysoki połysk.

      Mortka wziął kubek z kawą i razem z Kochanem ruszyli w wędrówkę ponurymi korytarzami pałacu Mostowskich, gdzie mieściła się Komenda Stołeczna Policji.

      – A twoją wizytę zawdzięczamy…

      – Wisielec na przejeździe kolejowym nad Wisłą tuż obok mostu Gdańskiego.

      – Samobój?

      – Raczej nie. Facet miał rozpruty brzuch.

      Kochan gwizdnął z uznaniem.

      – Ładnie, ładnie. A dziada w garniturze już spotkałeś?

      – Kogo?

      – Najnowszą naszą atrakcję! Mamy, proszę ciebie, własnego wariata. Czai się niemal codziennie pod komendą i zaczepia grzecznych policjantów. A jeśli któryś mu odpowie…

      – To zaprasza go do swojej furgonetki z lodami?

      – Nie ma tak dobrze. Męczy nudną historią o tym, jak ktoś coś mu zrobił i koniecznie trzeba wznowić śledztwo. Wcześniej wystawał przed rejonową na Wilczej. Teraz przeszedł do nas. Zastanawiamy się, kiedy pójdzie pod główną. W każdym razie czuj się ostrzeżony. Wygląda jak dziad, tyle że w garniturze.

      Kochan otworzył przed Mortką drzwi do zajmowanego przez nich pokoju.

      – Proszę. – Wskazał na biurko komisarza. – Dokładnie tak, jak je zostawiłeś. Broniłem go jak niepodległości.

      – Jestem wzruszony.

      Kochan w tym akurat przypadku był szokująco prawdomówny. Biurko, nie licząc grubej warstwy kurzu, naprawdę wyglądało tak, jakby komisarz zostawił je wczoraj. Łącznie z leżącym niedaleko komputera papierkiem po batonie i starym kubku, w którego wnętrzu rozwinęło się coś o nieprzyjemnie zielonkawoszarej barwie. Mortka odłożył kubek, sięgnął do СКАЧАТЬ