Przejęcie. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przejęcie - Wojciech Chmielarz страница 6

Название: Przejęcie

Автор: Wojciech Chmielarz

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Ze Strachem

isbn: 9788375368888

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Carlos. Pojawił się nie wiadomo skąd i stał za Ilichem, który teraz jakby się zgarbił i już nie był tak pewny siebie. Wyraźnie się bał.

      – Bo jesteś OK, prawda? – powiedział czystą polszczyzną Carlos, a Polaco nagle zakręciło się w głowie. Carlos mówił po polsku? Od kiedy? Olśnienie. Zawsze przy nich był. Milczący, spokojny i, wydawałoby się, niegroźny. Pilnował ich. Łowił każde słowo. Sprawdzał, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Ale dlaczego obawiał się go Ilich? Kim, do diabła, był ten drobny, metroseksualny chłopaczek?

      – Tak. Jestem OK.

      – To bierz dziewczynę, jak to było ustalone, i spierdalaj. Bo tak się mówi po waszemu, prawda? Spierdalaj.

      – Tak, tak się mówi.

      Carlos uśmiechnął się łagodnie, niemal przyjaźnie. Wszystko – wyraz twarzy, gesty, ton głosu, postawa – wszystko to mówiło: „Cześć, jestem dobrze wychowanym chłopakiem, twoim kumplem. Możesz mi zaufać”. I człowiek mu wierzył, bo czemu nie miałby?

      Tylko że Carlos był zabójcą.

      Wszyscy byli zdumieni, kiedy Agnieszka wróciła z Polaco. Zajęli się dziewczyną. Umyli, ubrali, opatrzyli rany. Jednak ani Pinglarz, ani Pajęczarz nawet się do niej nie zbliżyli. Wstydzili się, czuli się winni.

      Agnieszka spotkała się z Polaco dopiero wieczorem. Dziewczyna leżała na łóżku. Pod kocem.

      – Jak się czujesz?

      – Źle – odpowiedziała po prostu i szczerze Agnieszka.

      – Wiem.

      Niezręczne milczenie.

      – Powiedzieli, że mogli cię zabić.

      – Tak.

      Kolejne długie i konieczne sekundy milczenia.

      – Jutro będziemy wracać.

      – Z kokainą?

      – Tak.

      – Nie wiem, czy dam radę.

      – A ja nie wiem, czy ci pozwolą. Oni… Są na ciebie źli. Pozwolili ci wrócić, żeby uspokoić innych, ale nie wiem, czy wpuszczą cię do samolotu.

      Rozumiała. Znowu budził się w niej wojowniczy duch. To było aż niewiarygodne. Ale to dobrze. Teraz powinna być harda. Na kolanach Agnieszki wylądowała koperta od Polaco.

      – W środku jest trochę peso, dolarów i bilet na lot do Nowego Jorku. Na lotnisku odłączysz się od grupy.

      – Paszport?

      – Rozdadzą nam jeszcze w hotelu. Tobie na pewno też. Żeby nie budzić podejrzeń innych.

      – Dobrze.

      – W Nowym Jorku skontaktuj się z konsulatem. Zadbają o ciebie.

      – A co z wami?

      – Mam nadzieję, że będzie dobrze.

      Długo ważyła w dłoni kopertę. Po karku Polaco spływała kropla potu. Ten moment zawsze był najgorszy. Aż wreszcie Agnieszka kiwnęła głową. Uwierzyła w kłamstwa.

      Tak było łatwiej.

      Ostatnia odprawa. Ostatnie groźby.

      – Kazali powiedzieć, że wiedzą, kim jesteśmy. Spisali nasze dane. Wiedzą, gdzie mieszkamy, gdzie są nasze rodziny. Jak coś zrobimy, to ich zabiją. Żadnych głupot. Ktoś zawsze będzie nas obserwował.

      Rozdali im paszporty i każdemu po trzy butelki rumu. Polacy byli zdziwieni, ale wyraz twarzy Kolumbijczyków sprawił, że nawet nie próbowali zadawać pytań. Nie wiedzieli, że kokaina była rozpuszczona w alkoholu. W ten sposób nie wyczuwały jej psy. Trunek nie budził niczyich podejrzeń. W końcu jaką pamiątkę mogli przywieźć z Kolumbii turyści wracający do domu?

      Agnieszka odłączyła się na lotnisku w Bogocie. Wszyscy, nawet Polaco, byli zbyt zdenerwowani, żeby to zauważyć. Tłum ludzi, odprawa bagażowa, uzbrojeni policjanci, celnicy, straż graniczna. Walizki i plecaki z narkotykami znikające na taśmie.

      Nerwowe oczekiwanie w samolocie. Puszczą, nie puszczą? Znajdą, nie znajdą? Kołowanie. Wzbili się w powietrze. A potem dziki wybuch radości, kiedy znaleźli się nad oceanem. Inni pasażerowie patrzyli na nich zdumieni.

      Największe nerwy dla Polaco jak zwykle we Frankfurcie. Z Kolumbijczykami dało się dogadać, z Polakami także. Ale Niemcy byli pojebani. Nigdy nie wiadomo, co zrobią. Ale tym razem, po raz kolejny, nikt ich nie zatrzymał.

      Przylot do Katowic-Pyrzowic. Bo łatwiej i bezpieczniej niż na Okęciu. Polaco znika zaraz po wylądowaniu. Reszta zacznie się pewnie włóczyć po lotnisku, zdezorientowana, aż wreszcie odbierze swoje bagaże. Będą z nimi potem stać, godzinę, może dwie, aż ktoś ich zaczepi. Wreszcie zwrócą na siebie uwagę straży granicznej. Patrol zapyta, czy na coś czekają. Wtedy odejdą, zdumieni, że to już koniec, że nikt niczego od nich nie chce.

      Co się działo z narkotykami? Po prostu znikały. Może w sortowni w Katowicach. Może jeszcze we Frankfurcie. To drugie miało więcej sensu. Rynek niemiecki był bardziej dochodowy niż Polski. Polacy byli tylko mułami, gastarbeiterami – nie konsumentami.

      Ostatni etap podróży dla Polaco. Furgonetka bez okien. Potem dom jednorodzinny gdzieś pośrodku nigdzie. Po godzinie czy dwóch pojawiał się tam mężczyzna. Dobrze ubrany, postawny. Starał się zachowywać przyjaźnie, ale nie miał talentu Carlosa do mimikry. Zdradzały go oczy. Oczy węża. Wołali na niego Wielki B.

      – Brawo. Powiem ci szczerze, że jesteśmy pod wrażeniem. Świetnie dobierasz ludzi. Tylko jedna osoba się postawiła. Zwykle jest ich więcej. Kiedyś zbuntowała się nawet cała grupa. To był dopiero cyrk.

      – Co się z nimi stało?

      – Naprawdę chcesz wiedzieć?

      – Nie.

      – Dobra decyzja. Co się dzieje w Kolumbii, zostaje w Kolumbii.

      Mężczyzna postawił przed Polaco sportową torbę. Otworzył ją i pokazał zawartość. Żadnego ruchu. Żadnego gestu.

      – Nie przeliczysz?

      – Nie.

      – Podobasz mi się – oznajmił mężczyzna. – To co, do przyszłego sezonu?

      – Do przyszłego sezonu.

      Znowu do furgonetki. Potem przesiadka w szczerym polu do zwykłego osobowego. Wreszcie dworzec w Częstochowie. I to by było na tyle.

      Agnieszka nigdy nie dotarła do Nowego Jorku. Kolumbijczyków można było łatwo przekupić, ale każda służba musi mieć też sukcesy, którymi może się pochwalić przed przełożonymi. Wszyscy СКАЧАТЬ