Kod Leonardo Da Vinci. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kod Leonardo Da Vinci - Дэн Браун страница 12

Название: Kod Leonardo Da Vinci

Автор: Дэн Браун

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-8110-000-7

isbn:

СКАЧАТЬ automatycznego przekazywania wiadomości. Musi pan wystukać kod dostępu i odebrać wiadomość.

      Langdon był jeszcze bardziej zdziwiony.

      – Ale…

      – To jest ten trzycyfrowy numer na karteczce, którą panu dałam.

      Langdon otworzył usta, żeby wyjaśnić tę dziwaczną pomyłkę, ale Sophie posłała mu uciszające spojrzenie. W jej zielonych oczach wyczytał krystalicznie czysty komunikat: Nie zadawaj pytań. Zrób, co ci mówię.

      Niepomiernie zdziwiony, Langdon wystukał numer wewnętrzny zapisany na karteczce. 454.

      Głos Sophie na taśmie sekretarki natychmiast zamilkł, a Langdon usłyszał elektroniczny komunikat po francusku: „Masz jedną nową wiadomość”. Prawdopodobnie 454 to kod zdalnego dostępu Sophie, dzięki któremu mogła odbierać wiadomości, kiedy była poza domem.

      Odbieram wiadomości tej kobiety?

      Langdon znów usłyszał głos Sophie.

      – Panie Langdon – zaczynała się wiadomość przekazywana pełnym przerażenia szeptem. – Proszę nie reagować na tę wiadomość. Proszę spokojnie odsłuchać. Jest pan w niebezpieczeństwie. Musi pan wykonać dokładnie wszystkie moje polecenia.

      Rozdział 10

      Sylas siedział za kierownicą czarnego audi, które załatwił mu Nauczyciel, i spoglądał przez szybę na wspaniały kościół Saint-Sulpice. Dwie wieże kościelne, oświetlone od dołu przez zatopione w ziemi reflektory, wznosiły się jak dwie nieruchome strażniczki. Po obu stronach ocienione rzędy wysmukłych wsporników wysuwały się delikatnie poza gładź muru niczym żebra na kształtnej klatce piersiowej.

      Poganie wykorzystali dom Boży, by ukryć tam swój klucz. Raz jeszcze bractwo dało dowód legendarnej już umiejętności tworzenia iluzji i pozorów. Sylas cieszył się, że znajdzie klucz i odda go Nauczycielowi, tak że będą mogli odzyskać to, co bractwo przed wiekami ukradło wiernym.

      Jakże potężne będzie teraz Opus Dei.

      Parkując audi, wziął głęboki oddech, mówiąc sobie, że musi teraz oczyścić umysł, ma bowiem do wykonania ważne zadanie.

      A jednak wciąż nawiedzały go wspomnienia dawnego życia, zanim uratowało go Opus Dei.

      Nie nazywał się wtedy Sylas, chociaż nie pamiętał, jak dali mu na imię rodzice. Wyniósł się z domu, kiedy miał siedem lat. Jego wiecznie pijany ojciec, ordynarny robotnik z doków w Marsylii, bił regularnie matkę, obwiniając ją za wygląd chłopca.

      Pewnego wieczoru, po kolejnej straszliwej awanturze, matka już się nie podniosła. Chłopiec stał nad leżącą bez życia kobietą i czuł nieznośny ciężar winy.

      To moja wina!

      Jak gdyby jakiś demon kierował jego duszą i ciałem – poszedł do kuchni, chwycił to, czego potrzebował, i ruszył do sypialni, gdzie ojciec leżał na łóżku odurzony alkoholem. Bez słowa wymierzył ojcu karę za to, co zrobił.

      Chłopiec uciekł z domu i okazało się, że ulice Marsylii są równie nieprzyjazne. Jego dziwny wygląd zrobił z niego wyrzutka wśród innych młodych uciekinierów i był zmuszony żyć w samotności, w piwnicy opuszczonej fabryki, żywił się kradzionymi owocami i surowymi rybami z doków. „Duch”, mówili ludzie, patrząc z przerażeniem na jego białą skórę. „Duch o oczach diabła!”

      Sylas czuł się jak duch… przezroczysty… błąkał się od portu do portu, aż do dnia, kiedy jako osiemnastolatek trafił za kraty więzienia w Andorze.

      Spędził tam dwanaście lat, a jego ciało i dusza stawały się coraz bielsze, aż przekonał się, że jest przezroczysty.

      Jestem duchem.

      Yo soy un espectro.

      Duch obudził się pewnej nocy, słysząc wrzaski innych współwięźniów, kiedy potężna ręka poruszyła zaprawę jego kamiennej celi. Zerwał się na równe nogi, a wtedy ogromny głaz zwalił się tam, gdzie spał. Spojrzał w górę, w kierunku miejsca, skąd spadł kamień, i zobaczył otwór w chwiejących się murach, a za nim widok, którego nie oglądał od ponad dziesięciu lat. Księżyc.

      Kiedy ziemia jeszcze drżała, duch przeciskał się przez wąski tunel i wychodził na chwiejnych nogach, i toczył się po nagim zboczu góry, ku lasom. Uciekał całą noc, w delirium głodu. Znalazł się na przecince leśnej, tam gdzie przez las biegły tory kolejowe. Szedł wzdłuż torów jak we śnie. Zobaczył pusty wagon towarowy i wczołgał się do środka. Obudził się, bo ktoś na niego krzyczał i wyrzucał z pociągu. Tak osłabiony, że nie mógł już zrobić kroku, położył się na skraju drogi i odpłynął.

      Światło stawało się powoli coraz mocniejsze, a Duch zastanawiał się, jak długo już nie żyje. Dzień? Trzy dni? To nie miało znaczenia. Łóżko było miękkie, a w powietrzu unosił się słodki zapach świec. Był tam Jezus i patrzył prosto na niego. „Tu jestem – powiedział szeptem Jezus. – Głaz odsłonił drogę ucieczki, a ty narodziłeś się na nowo”.

      „Jesteś uratowany, mój synu. Błogosławieni niech będą ci, którzy idą za mną”.

      Znowu spał.

      Wybudził Ducha z pół snu, pół jawy jakiś wrzask. Wyskoczył z łóżka i ruszył chwiejnie korytarzem w kierunku, skąd dochodziły krzyki. Wszedł do kuchni i zobaczył, jak jakiś duży mężczyzna bije mniejszego. Nie wiedząc dlaczego, Duch chwycił olbrzyma i rzucił nim o ścianę. Mężczyzna uciekł, pozostawiając Ducha nad ciałem młodego mężczyzny w księżej sukience, z rozbitym nosem. Podniósł zakrwawionego księdza i zaniósł na leżankę.

      – Dziękuję, mój przyjacielu – powiedział ksiądz łamaną francuszczyzną. – Pieniądze z datków kościelnych są pokusą dla złodziei. Ksiądz się uśmiechnął. – Ja się nazywam Manuel Aringarosa. Jestem misjonarzem z Madrytu. Przysłano mnie tutaj, na północ Hiszpanii, żebym wybudował kościół. Jak się nazywasz, przyjacielu?

      Duch nie mógł sobie przypomnieć.

      – Gdzie ja jestem? – W głosie Ducha nie było słychać emocji. – Jak się tu dostałem?

      – Ktoś cię zostawił na moim progu. Byłeś chory. Nakarmiłem cię. Jesteś tutaj już od wielu dni – powiedział cicho młody kapłan.

      Duch przyglądał się dłuższą chwilę swojemu opiekunowi. Minęły lata od chwili, kiedy ktoś okazał mu życzliwość.

      – Dziękuję ci, ojcze.

      Ksiądz dotknął swoich zakrwawionych warg.

      – To ja powinienem ci dziękować, przyjacielu.

      Kiedy Duch obudził się rano, ze zdziwieniem ujrzał na stoliku przy łóżku wycięty z gazety artykuł. Był po francusku i sprzed tygodnia. Kiedy go czytał, poczuł nagły strach. Była tam mowa o trzęsieniu ziemi w górach, które zniszczyło więzienie i dzięki СКАЧАТЬ