Название: Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję
Автор: Sławomir Nieściur
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Космическая фантастика
isbn: 978-83-65661-94-4
isbn:
– Na to wygląda – odpowiedział Moss, upijając łyczek kawy. Jak zwykle smakowała paskudnie, ale i tak była o niebo lepsza od jasnobrązowej lury serwowanej na pokładzie widokowym. – Gdyby chodziło tylko o Fałdę lub habitaty, Skunowie wysłaliby po prostu trochę mniejszych okrętów, ten zaś w dalszym ciągu mógłby uprawiać partyzantkę wśród planetoid.
– Niekoniecznie – odezwała się Sniegowa. – Niszcząc nasz patrolowiec poza pasem asteroid, zdemaskowali się. Wcześniej czy później wykrylibyśmy ich obecność. Chyba zdali sobie z tego sprawę, więc poszli na całość.
– Niestety, przyłapali nas, że się tak wyrażę, z opuszczonymi gaciami, panie komandorze – stwierdził porucznik. – Nasze główne siły znajdują się aktualnie daleko poza układem, my zaś jesteśmy uwiązani tutaj… – Westchnął i znowu upił łyk z kubka. – Nim uda nam się pozbierać do kupy, Skunksy zrównają z ziemią połowę AEgira, a może nawet dobiorą się do instalacji przy Fałdzie. I to wszystko jednym głupim statkiem! – Ściśnięty zbyt mocno kubek trzasnął cicho, na kolana Mossa spadło kilka kropli kawy.
– Wielkim Oumuamua, Stanley. To coś więcej niż zwykły i, jak to ująłeś, głupi statek – przypomniała Sniegowa.
– Znowu zaczynasz! – żachnął się. – Dość mam już tego gloryfikowania obcych! Tego całego mistycyzmu i legend. Duże bydlę, to fakt, ale to tylko okręt. Przypomnij sobie ten, cośmy go wybebeszyli ostatnio. Niewiele mniejszy, a wystarczyło kilka atomówek w dysze i otworzył się jak ostryga. Na litość boską, Katiu… – Westchnął zdegustowany. – Co wtedy widziałaś? Co wypadło z wraku? Demony, duchy? Czy też skuńskie ścierwa i masa sprzętu? W którym momencie wydarzyło się coś nadprzyrodzonego?
– Serio pytasz? – zdziwiła się inżynier.
– Owszem – odpowiedział zaczepnie.
– Powiedz mi w takim razie, dlaczego nie zadałeś tego pytania chłopakom z brygady eksploracyjnej? Tym, którzy przeżyli? Przecież słyszałeś ich relacje. Albo jeszcze lepiej, czemu nie zapytałeś tych, którzy zarządzili kwarantannę i do dziś nie dopuszczają nikogo na bliżej niż dziesięć sekund świetlnych od wraku? W końcu cóż takiego strasznego może czaić się w wypalonej skorupie skuńskiej łajby?
– Spokój! – Lupos uciszył oboje gestem. – Przedyskutujecie to sobie kiedy indziej. Tymczasem musimy wymyślić, jak go powstrzymać. Jeżeli zniszczy fabryki i enklawy na AEgirze, to jesteśmy w ciemnej dupie i nie mówię tu tylko o sobie czy o was. Wszyscy, jak układ długi i szeroki. Sigil, AEgir, nawet instalacje Związku Orbitalnego. Zwłaszcza one! – podkreślił, spoglądając na Sniegową.
– Habitaty są samowystarczalne – zaoponowała.
– Nie ufaj propagandzie, dziecko. – Komandor uśmiechnął się smutno. – To, co produkują habitaty, czyli żywność i przemysłówka, stanowi zaledwie połowę zapotrzebowania. Resztę Związek importuje z AEgira i częściowo z Sigila.
– Nieprawda! Czytałam komunikaty Rady, analizuję statystyki i raporty! Mamy nadprodukcję żywności! – zaperzyła się inżynier. – Przemysł górniczy, technologie, nawet zbrojeniówka, wszędzie odnotowano wzrost. Mało tego, prognozowany jest dalszy.
– Nietrudno o nadwyżkę w sytuacji, gdy cała populacja przez sześć miesięcy w roku siedzi w enklawach i żre na koszt gospodarzy – mruknął pod nosem Moss. Wyjętą z kieszeni irchową szmatką czyścił spodnie z plam kawy, z mizernym zresztą skutkiem.
– Wypraszam sobie! – Sniegowa łypnęła nań złowrogo. – Na koszt gospodarzy, akurat! Płacimy wam grube miliony. Same opłaty za dzierżawę gruntów kosztują nas tyle, ile roczne utrzymanie dwóch habitatów. A to tylko część rachunków. Utrzymanie infrastruktury, opieka medyczna, ochrona, za wszystko musimy płacić. Że już nie wspomnę o opłacie klimatycznej!
– Proszę was, przestańcie już… – poprosił zmęczonym głosem komandor. – Jeżeli Oumuamua ostrzela AEgira, to wszystko nie będzie miało najmniejszego znaczenia. Bez wsparcia w postaci gospodarki planetarnej i zasobów jej księżyca będziemy tutaj skończeni. Jako ludzkość – podkreślił. – Samowystarczalność w tym przypadku na nic się nie zda. Skunowie nie będą musieli nic więcej robić, wystarczy, że zaczekają, aż się zdegenerujemy. Żaden habitat, żadna kolonia górnicza, choćby nie wiem jak prężne, nie przetrwają bez wsparcia z planety… Pozwólcie mi dokończyć! – Znowu uniósł dłoń widząc, że oboje już otwierają usta, by zaprotestować. – Od dzieciństwa powtarzają wam, że układ Epsilon Eridani to tylko pierwszy krok, że skoro ludzkość dała radę tutaj, to da radę wszędzie, bo nauka, bo technika, bo to, bo tamto. Niestety, moi drodzy, to wszystko pobożne życzenia. – Westchnął. – Fakty są takie, że gdyby planeta nie rokowała, nie nadawała się w przyszłości do terraformacji, to ten nasz pierwszy krok okazałby się jednocześnie ostatnim. No i nie zapominajcie też, kto najprawdopodobniej ułatwił nam funkcjonowanie na niej. – Wskazał kciukiem w stronę maleńkiego wizjera w ścianie kabiny, gdzie za dziesięciocentymetrowej grubości szybą z pancernego szkła majaczyły przymocowane do kratownicy doku wraki dwóch skuńskich myśliwców, do złudzenia przypominające popękane, wyszczerbione bloki zbrojonego stalą betonu.
– Na miejscu Skunksów nie bawiłbym się w strzelaniny – oznajmił Moss. – Wycelowałbym Oumuamua w glob, rozpędził do maksymalnej prędkości, a sam się katapultował. W końcu to gigantyczny kawał skały. Przy takiej prędkości sam krater będzie miał ze trzysta kilometrów średnicy. To samo dotyczy Fałdy, bo kto nam da gwarancję, że nie zechcą przez nią przelecieć? Sto siedemnaście milionów ton, tylko tyle pozostało do całkowitego zasklepienia się przejścia. Ten okręt waży minimum połowę tego, a przecież pociągnie za sobą wszystko, co tam orbituje.
W kajucie zapadła cisza.
– Musimy ich powstrzymać – powiedział po chwili Lupos. – Uszkodzić, wytrącić z kursu, cokolwiek! – Z całej siły plasnął dłonią w blat. – Jakieś pomysły? – zapytał, spoglądając spod oka na naburmuszonych podwładnych.
– Zderzenie, komandorze… Najlepiej z czymś dużym. Naprawdę dużym – powiedział z namysłem Moss, zerkając przy tym na Sniegową. – Inaczej nie damy rady ich powstrzymać. Cząsteczki, rakiety, lasery, to wszystko nic nie da, jeżeli nie grzmotniemy w ten okręt metodą klasyczną, czyli kinetycznie.
– Nie lepiej po prostu uszkodzić mu napęd? – spytała Sniegowa dziwnie matowym głosem. – Poprzednio nam się udało.
– Widziałaś przecież, że idzie z maksymalną prędkością. Nawet jeżeli uda nam się zniszczyć silniki lub jakimś cudem powtórzyć numer z ładunkami nuklearnymi, i tak doleci przynajmniej do planety samą siłą inercji. Zniszczenia będą mniejsze, ale w skali globu i tak gigantyczne.
– Z czym musiałby się zatem zderzyć? – zapytał komandor, chociaż podobnie jak coraz bardziej pobladła Sniegowa, powoli zaczynał się domyślać, co wykoncypował oficer.
– Z habitatem! – wypalił radośnie Moss.
4
Habitat Czwarty
Wysoka orbita AEgira
Stwierdzenie Zariby, że w sekcji mieszkalnej panuje СКАЧАТЬ