Название: Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję
Автор: Sławomir Nieściur
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Космическая фантастика
isbn: 978-83-65661-94-4
isbn:
Pilotem sterownika dźwigu wskazał biegnącą wzdłuż sklepienia potężną szynę suwnicy i dyndający na niej masywny hak, potem przeniósł wzrok na tlący się stateczek.
– Gdyby kanonierka miała kapsułę, po prostu bym się katapultował. Nie przyleciałby za mną ogon i nie mielibyście teraz na pokładzie aktywnej termopiguły – oświadczył ponuro Ian.
– Spokojnie, pułkowniku, nikt nie ma do pana pretensji – uśmiechnął się technik, strącając z czoła strzępek piany. – W sumie to nawet dobrze się złożyło. Wymontowałem z pańskiego wraku reaktor i całe uzbrojenie. W ładowni mamy całkiem elegancką PF-2 i mnóstwo amunicji. Wybudzę kilka automatów montażowych, wgram im stosowne schematy i za kilkanaście godzin będzie pan miał do dyspozycji może nie najnowszy, ale za to uzbrojony lepiej od kanonierki torpedowiec.
– Macie tutaj PF-2? – zdumiał się Ian. – Niby skąd?
– Z odzysku – wyjaśnił Larson. – Mało to złomu orbituje wokół AEgira? Simon zdobył swego czasu zlecenie na usunięcie kilku skupisk śmieci, które orbitowały zbyt blisko Sigila. Wśród nich znaleźliśmy torpedowiec. Rozszabrowany, fakt, ale to, co zostało, było w całkiem dobrym stanie. Kadłub, oprzyrządowanie sterownicze, nawet silniki manewrowe. Solidny ziemski wyrób, nie to, co ten szajs klecony w naszych stoczniach. – Z grymasem niechęci spojrzał na wrak kanonierki. – Grzech było zostawić, więc sobie wzięliśmy z myślą o ewentualnym remoncie. Resztę barachła zepchnęliśmy z orbity.
– Dobry pomysł – pokiwał głową Ian. Perspektywa przesiadki z nieludzko ciasnej, kiepsko wentylowanej łupiny, jaką była kanonierka, na jednostkę wyposażoną w kabinę pilotów z prawdziwego zdarzenia zdecydowanie poprawiła mu humor.
– Prawda? Duvall ma smykałkę do interesów – uśmiechnął się technik.
Podszedł do wraku kanonierki i wspiąwszy się na palce, zajrzał w kopcącą dziurę w kadłubie.
– Miał pan szczęście w nieszczęściu – stwierdził. – Cały impet uderzenia poszedł w obudowę kapsuły pilota i zbiornik systemu chłodzenia. Tylko dlatego pan przeżył. Dwieście pięćdziesiąt litrów mieszanki chłodzącej to jednak dużo, nawet dla pocisku termicznego. Po prawdzie, to ona dopiero teraz zaczyna się rozpalać – mruknął zafrasowany, obmacując krawędzie otworu. – Musimy się jej pozbyć, i to jak najszybciej.
Odsunął się od powgniatanej burty kanonierki. Masując w zamyśleniu kwadratową szczękę, popatrzył na nakryte przezroczystym kloszem stanowisko operatora maszyn, znajdujące się w drugim końcu hali.
– Pułkowniku, będzie pan musiał stąd wyjść. – Znaczącym gestem wskazał wrota hangaru.
Ian skinął głową, po czym żwawym krokiem ruszył w stronę majaczącego między dźwigarami otwartego przejścia. Wokół niego wirowały w powietrzu strzępki piany. Niektóre czepiały się rozpaczliwie ubrania, zupełnie jakby wiedziały, że niedługo zostaną wyssane w nieskończenie czarną i zimną pustkę kosmosu.
***
– Zdehermetyzowana trzecia i prawdopodobnie także czwarta sekcja… – Pochylony nad konsolą Duvall przełączył widok na kamery orbiterów. Na wszystkich ekranach pojawiła się bryła habitatu.
Trzykilometrowej długości obły korpus stacji, oblamowany kratownicami i najeżony wypustkami szerokopasmowych anten, koziołkował niezgrabnie na tle krzywizny planety. Jeden jego koniec spowijała mgiełka zmrożonego gazu.
– Nie za szybko? – zaniepokoił się Ian. Patrząc na tę chaotyczną rotację, poczuł lekkie mdłości.
Palce inżyniera, tańczące po przyciskach konsoli, zamarły w bezruchu. Duvall wyprostował się i spojrzał na największy z wyświetlaczy, zamontowany nad stanowiskiem dowodzenia.
– Trochę za szybko, ale tak trzeba – odparł. – Celowo zwiększyliśmy rotację, żeby odciążyć generatory grawitacji – wyjaśnił i przybliżył obraz. – Proszę spojrzeć. – Najechał kursorem na wydostający się spomiędzy płyt poszycia miniaturowy gejzer błyszczących jak diamentowy pył kryształków lodu. Nieco powyżej widać było pokaźne wgniecenie w poszyciu stacji, z punktowym otworem pośrodku.
– Rakieta – domyślił się natychmiast Ian.
– Owszem – przytaknął Duvall, jeszcze bardziej powiększając obraz. – Dość duża, z ładunkiem kumulacyjnym. Nadleciała dokładnie po trajektorii pańskiej kanonierki. Wyposażyli ją w napęd konwencjonalny, dlatego zajęło jej to aż tyle czasu. Nie ma co, zaskoczyła nas kompletnie – dodał z lekkim zażenowaniem. – Trzeba przyznać Skunksom, że całkiem sprytnie to sobie wykoncypowali… – Przesunął wskaźnik jeszcze wyżej, na korpusy silników manewrowych. – Gdyby uderzyła nieco wyżej, w te kratownice – wskazał wsporniki silników – najnormalniej w świecie wybiłaby habitat z orbity.
– To moja wina – mruknął Ian. – Mogłem to przewidzieć i zamiast narażać cywilną instalację, polecieć za krążownikiem.
– Nie mógł pan – pokręcił głową inżynier. – Ani przewidzieć, ani tym bardziej dogonić krążownika. Nie z rozwalonym chłodzeniem reaktora i aktywną termopigułą na pokładzie. Poza tym był pan ciężko ranny…
Zapauzował obraz i odwrócił się do Iana.
– Wszystko w porządku? – spytał. – Ta kupa złomu dała radę?
– Ma pan na myśli automat medyczny?
– Uhm – potwierdził inżynier. – Od samego początku mieliśmy nie lada zagwozdkę z wyposażeniem ambulatorium. Lokalni zdemontowali większość urządzeń i zabrali je ze sobą na AEgira, jakby w enklawach brakowało sprzętu medycznego… – Skrzywił się z dezaprobatą. – Ten zabytek, który pana kurował, znaleźliśmy w jednym z tutejszych magazynów. Ledwo udało się go skalibrować, a i tak mechanika cały czas szwankuje. Zariba przekonał się na własnej skórze. – Wskazał podbródkiem na wysokiego brodacza z ręką w temblaku.
Mężczyzna wpatrywał się w skupieniu w ekran niewielkiego monitora. Słysząc, że o nim mowa, podniósł wzrok znad wyświetlacza i uśmiechnął się smutno do Iana. Twarz miał bladą i wymizerowaną.
– Nie zadziałał jeden z czujników dotykowych manipulatora. Omal nie zmiażdżyło mu przedramienia – wyjaśnił Duvall.
„Stąd ta krew” – pomyślał Ian.
– Poddajcie go kuracji – podpowiedział.
– Nie posiadamy stosownych uprawnień – westchnął inżynier. – To po pierwsze, a po drugie, Paul zapowiedział, że już nigdy, ale to przenigdy nie zbliży się do automatu medycznego. W zasadzie to nawet mu się nie dziwię. Na jego miejscu też zapewne miałbym traumę. Panu krzywdy nie zrobiło?
– Wręcz przeciwnie – uśmiechnął się Ian. – Czuję się dobrze, aczkolwiek tu i ówdzie coś pobolewa – skłamał gładko.
Technicy wydawali się życzliwi i przyjaźni, pozbawieni typowej dla orbitalnych, podszytej zazdrością niechęci, której tak często doświadczał СКАЧАТЬ