Название: Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję
Автор: Sławomir Nieściur
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Космическая фантастика
isbn: 978-83-65661-94-4
isbn:
– Znajdzie pan drogę, pułkowniku? – Zariba, który w tym czasie wygasił swoją konsolę, zbierał właśnie porozrzucane na pulpicie szpargały. – Mogę pana tam odprowadzić.
– Wybierasz się dokądś? – zapytał Duvall, mierząc go zdziwionym spojrzeniem.
– Do ambulatorium, zapomniałeś? – odparł technik, machając kartą Iana. – Tutaj nie mam już nic do roboty. Kalibracja automatów naprawczych to działka Taza. A pułkownik naprawdę może zabłądzić. – Spojrzał na schemat habitatu, wyświetlony na jednym ze ściennych ekranów. – Od kiedy dostawiliśmy nowe moduły mieszkalne, kompletnie pozmieniał się układ ciągów komunikacyjnych – wyjaśnił, marszcząc brwi.
– Też prawda – westchnął Duvall. – W porządku, zaprowadź pułkownika. – Machnął ręką w stronę korytarza, wciąż rozjarzonego szkarłatną poświatą lamp alarmowych. – A jeśli spotkasz Brunnixa, przekaż mu… – Zawahał się. – Przekaż, że o premii może zapomnieć – zakończył ponuro.
– Żartujesz, Simon, prawda? – Zariba, który szedł już w stronę wyjścia, zamarł w pół kroku, po czym powoli się odwrócił.
– Mówię absolutnie poważnie. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby uszkodzenia okazały się poważniejsze albo to draństwo trafiło bezpośrednio w silniki manewrowe? Nie może być tak, że jest sytuacja kryzysowa, a on ma to gdzieś! I to nie jest jego pierwszy raz!
– Może uznał, że to alarm próbny? – żachnął się Zariba. – Ile ich ostatnio było? Dziesięć? Dwadzieścia? Ludzie się przyzwyczaili.
– Ja nie – odburknął Duvall.
– Daj spokój, Simon. Wiesz, ile problemów ma Taz… Nie dokładaj mu kolejnej zgryzoty. Poproszę Larsona, żeby mu nagadał, dobrze? – Brodaty technik spojrzał na inżyniera z błaganiem w oczach.
– Nie! Tym razem miarka się przebrała! – w głosie Duvalla zabrzmiały twarde tony. Wyprostował się, zaplótł ręce na piersiach. W stalowoszarym uniformie i z marsowym obliczem wyglądał kropka w kropkę jak jeden z dawnych ziemskich dyktatorów.
– Chwileczkę, czy dobrze usłyszałem? Ile było próbnych alarmów? – odezwał się nagle Ian.
Duvall spojrzał na pułkownika zaskoczony, ale też jakby i lekko spłoszony. Przez dłuższą chwilę milczał, skubiąc w zamyśleniu górną wargę.
– Dwanaście od początku zmiany – powiedział w końcu.
Ianowi dosłownie i w przenośni opadła szczęka. To już nie było zwykłe naruszenie procedur, nie nadgorliwość nawet, lecz czysta głupota.
– W ciągu czterech tygodni dwanaście razy ogłaszany był alarm próbny? – zapytał, z trudem opanowując narastającą złość.
– Takie otrzymałem polecenie. Zresztą nie tylko ja. Wszystkie habitaty otrzymały, więc w czym problem? – odparł zaczepnie Duvall.
– Powariowali. – Ian pokręcił głową. – Kompletnie powariowali.
– Niby dlaczego?
– Bo tak nie powinno być, to jest naruszenie elementarnych zasad bezpieczeństwa! Ludzie się przyzwyczajają, alarmy im powszednieją. Właśnie dlatego! – warknął pułkownik.
– O czym pan mówi, u licha?
– Właśnie doświadczacie skutków takiego podejścia do rzeczy. Jest was tutaj czterech, prawda? I jeden z tej czwórki zignorował prawdziwy alarm. W pozostałych habitatach przebywa po kilka tysięcy osób. Jak pan myśli, ilu z nich w przypadku realnego zagrożenia zachowa się podobnie jak pański człowiek? Ilu po prostu machnie ręką na ostrzeżenia i dalej będzie robić swoje? Zaręczam, że będą ich setki. I taka właśnie będzie liczba ofiar, gdy zagrożenie okaże się realne. Rozumiem, że to jedno z wojennych zarządzeń tej waszej Rady? – zapytał kpiąco Ian.
Zbiurokratyzowany do granic możliwości organ ustawodawczy Związku Orbitalnego, składający się z przedstawicieli rozrzuconych po całym układzie habitatów, zareagował na ostatnie akty agresji ze strony obcych w typowy dla zbiorowej egzekutywy sposób: w ekspresowym tempie zaczął uchwalać i publikować dziesiątki zarządzeń, paraliżując tym samym wszelkie działania sił zbrojnych, nie tylko własnych, ale i zjednoczonych. Zasypywane lawiną okólników i wytycznych dowództwa poszczególnych zgrupowań zbrojnych lawirowały kurczowo w gąszczu sprzecznych poleceń, próbując stworzyć coś, co przynajmniej w ogólnych zarysach przypominałoby plan zorganizowanej obrony. O jakiejkolwiek kontrofensywie nikt nie odważył się nawet zająknąć.
– Nie, to tylko wytyczne w ramach programu bezpieczeństwa. Działam zgodnie z harmonogramem – odpowiedział twardo inżynier. – Zapisy z systemów wczesnego ostrzegania przesyłane są na bieżąco do koordynatora programu. I to jest wszystko, co mam do powiedzenia w tej kwestii, pułkowniku Dressler! – zakończył sztywno, po czym odwrócił się do konsoli i włączył ekran.
Jego palce znowu zatańczyły na klawiaturze. Wydobywający się z kanałów wentylacyjnych podmuch osłabł, a po chwili zanikł całkowicie.
„Uwarunkowany” – jęknął w duchu Ian. Pojął nagle, dlaczego Duvall w niektórych kwestiach jest tak zasadniczy i niereformowalny.
– W porządku – powiedział pojednawczo. – Przecież wiem, że to nie wasze widzimisię. Gdy już skończy się zamieszanie, porozmawiam z dowództwem. Spróbuję też przepchnąć monit w tej sprawie do władz. Może te gryzipiórki pójdą w końcu po rozum do głowy?
– Życzę powodzenia – odburknął Duvall, nie spuszczając wzroku z monitora.
– Chodźmy, pułkowniku – mruknął Zariba, przypinając do pasa saszetkę z narzędziami.
3
Krążownik „Rubież”, stocznia naprawcza
Układ planetarny Epsilon Eridani
– Siadajcie – powiedział Lupos, wskazując podwładnym stojący w rogu pomieszczenia, obciągnięty skóropodobną tkaniną stelaż, niezdarnie imitujący kanapę.
Sam usiadł na składanym krzesełku, przy małym stoliku obok nienagannie zaścielonego, szerokiego jak na standardy floty łóżka.
– Napijecie się czegoś? – Pstryknął palcami w kierunku niewielkiej wnęki przy drzwiach, gdzie migał światełkiem gotowy do pracy robot.
– Jeśli można, poproszę kawę bez cukru. – Sniegowa przycupnęła z wdziękiem na brzeżku siedziska.
– Dla mnie to samo – powiedział Moss i usiadł obok niej.
– Kawa dwa razy! – polecił komandor.
Robot odpowiedział serią melodyjnych dźwięków, po czym przy akompaniamencie СКАЧАТЬ