Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję. Sławomir Nieściur
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję - Sławomir Nieściur страница 7

Название: Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję

Автор: Sławomir Nieściur

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Космическая фантастика

Серия:

isbn: 978-83-65661-94-4

isbn:

СКАЧАТЬ obwodów zaraz doślę. Skafandry są sprzężone z bazą danych – dodał, wydłubując zza pazuchy maleńki krążek grafenu. Delikatnie wsunął go w szczelinę terminala. – Przesłane – zakomunikował.

      – Znajdzie pan drogę, pułkowniku? – Zariba, który w tym czasie wygasił swoją konsolę, zbierał właśnie porozrzucane na pulpicie szpargały. – Mogę pana tam odprowadzić.

      – Wybierasz się dokądś? – zapytał Duvall, mierząc go zdziwionym spojrzeniem.

      – Do ambulatorium, zapomniałeś? – odparł technik, machając kartą Iana. – Tutaj nie mam już nic do roboty. Kalibracja automatów naprawczych to działka Taza. A pułkownik naprawdę może zabłądzić. – Spojrzał na schemat habitatu, wyświetlony na jednym ze ściennych ekranów. – Od kiedy dostawiliśmy nowe moduły mieszkalne, kompletnie pozmieniał się układ ciągów komunikacyjnych – wyjaśnił, marszcząc brwi.

      – Też prawda – westchnął Duvall. – W porządku, zaprowadź pułkownika. – Machnął ręką w stronę korytarza, wciąż rozjarzonego szkarłatną poświatą lamp alarmowych. – A jeśli spotkasz Brunnixa, przekaż mu… – Zawahał się. – Przekaż, że o premii może zapomnieć – zakończył ponuro.

      – Żartujesz, Simon, prawda? – Zariba, który szedł już w stronę wyjścia, zamarł w pół kroku, po czym powoli się odwrócił.

      – Mówię absolutnie poważnie. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby uszkodzenia okazały się poważniejsze albo to draństwo trafiło bezpośrednio w silniki manewrowe? Nie może być tak, że jest sytuacja kryzysowa, a on ma to gdzieś! I to nie jest jego pierwszy raz!

      – Może uznał, że to alarm próbny? – żachnął się Zariba. – Ile ich ostatnio było? Dziesięć? Dwadzieścia? Ludzie się przyzwyczaili.

      – Ja nie – odburknął Duvall.

      – Daj spokój, Simon. Wiesz, ile problemów ma Taz… Nie dokładaj mu kolejnej zgryzoty. Poproszę Larsona, żeby mu nagadał, dobrze? – Brodaty technik spojrzał na inżyniera z błaganiem w oczach.

      – Nie! Tym razem miarka się przebrała! – w głosie Duvalla zabrzmiały twarde tony. Wyprostował się, zaplótł ręce na piersiach. W stalowoszarym uniformie i z marsowym obliczem wyglądał kropka w kropkę jak jeden z dawnych ziemskich dyktatorów.

      – Chwileczkę, czy dobrze usłyszałem? Ile było próbnych alarmów? – odezwał się nagle Ian.

      Duvall spojrzał na pułkownika zaskoczony, ale też jakby i lekko spłoszony. Przez dłuższą chwilę milczał, skubiąc w zamyśleniu górną wargę.

      – Dwanaście od początku zmiany – powiedział w końcu.

      Ianowi dosłownie i w przenośni opadła szczęka. To już nie było zwykłe naruszenie procedur, nie nadgorliwość nawet, lecz czysta głupota.

      – W ciągu czterech tygodni dwanaście razy ogłaszany był alarm próbny? – zapytał, z trudem opanowując narastającą złość.

      – Takie otrzymałem polecenie. Zresztą nie tylko ja. Wszystkie habitaty otrzymały, więc w czym problem? – odparł zaczepnie Duvall.

      – Powariowali. – Ian pokręcił głową. – Kompletnie powariowali.

      – Niby dlaczego?

      – Bo tak nie powinno być, to jest naruszenie elementarnych zasad bezpieczeństwa! Ludzie się przyzwyczajają, alarmy im powszednieją. Właśnie dlatego! – wark­nął pułkownik.

      – O czym pan mówi, u licha?

      – Właśnie doświadczacie skutków takiego podejścia do rzeczy. Jest was tutaj czterech, prawda? I jeden z tej czwórki zignorował prawdziwy alarm. W pozostałych habitatach przebywa po kilka tysięcy osób. Jak pan myśli, ilu z nich w przypadku realnego zagrożenia zachowa się podobnie jak pański człowiek? Ilu po prostu machnie ręką na ostrzeżenia i dalej będzie robić swoje? Zaręczam, że będą ich setki. I taka właśnie będzie liczba ofiar, gdy zagrożenie okaże się realne. Rozumiem, że to jedno z wojennych zarządzeń tej waszej Rady? – zapytał kpiąco Ian.

      Zbiurokratyzowany do granic możliwości organ ustawodawczy Związku Orbitalnego, składający się z przedstawicieli rozrzuconych po całym układzie habitatów, zareagował na ostatnie akty agresji ze strony obcych w typowy dla zbiorowej egzekutywy sposób: w ekspresowym tempie zaczął uchwalać i publikować dziesiątki zarządzeń, paraliżując tym samym wszelkie działania sił zbrojnych, nie tylko własnych, ale i zjednoczonych. Zasypywane lawiną okólników i wytycznych dowództwa poszczególnych zgrupowań zbrojnych lawirowały kurczowo w gąszczu sprzecznych poleceń, próbując stworzyć coś, co przynajmniej w ogólnych zarysach przypominałoby plan zorganizowanej obrony. O jakiejkolwiek kontrofensywie nikt nie odważył się nawet zająknąć.

      – Nie, to tylko wytyczne w ramach programu bezpieczeństwa. Działam zgodnie z harmonogramem – odpowiedział twardo inżynier. – Zapisy z systemów wczesnego ostrzegania przesyłane są na bieżąco do koordynatora programu. I to jest wszystko, co mam do powiedzenia w tej kwestii, pułkowniku Dressler! – zakończył sztywno, po czym odwrócił się do konsoli i włączył ekran.

      Jego palce znowu zatańczyły na klawiaturze. Wydobywający się z kanałów wentylacyjnych podmuch osłabł, a po chwili zanikł całkowicie.

      „Uwarunkowany” – jęknął w duchu Ian. Pojął nagle, dlaczego Duvall w niektórych kwestiach jest tak zasadniczy i niereformowalny.

      – W porządku – powiedział pojednawczo. – Przecież wiem, że to nie wasze widzimisię. Gdy już skończy się zamieszanie, porozmawiam z dowództwem. Spróbuję też przepchnąć monit w tej sprawie do władz. Może te gryzipiórki pójdą w końcu po rozum do głowy?

      – Życzę powodzenia – odburknął Duvall, nie spuszczając wzroku z monitora.

      – Chodźmy, pułkowniku – mruknął Zariba, przypinając do pasa saszetkę z narzędziami.

      3

      Krążownik „Rubież”, stocznia naprawcza

      Układ planetarny Epsilon Eridani

      – Siadajcie – powiedział Lupos, wskazując podwładnym stojący w rogu pomieszczenia, obciągnięty skóropodobną tkaniną stelaż, niezdarnie imitujący kanapę.

      Sam usiadł na składanym krzesełku, przy małym stoliku obok nienagannie zaścielonego, szerokiego jak na standardy floty łóżka.

      – Napijecie się czegoś? – Pstryknął palcami w kierunku niewielkiej wnęki przy drzwiach, gdzie migał światełkiem gotowy do pracy robot.

      – Jeśli można, poproszę kawę bez cukru. – Sniegowa przycupnęła z wdziękiem na brzeżku siedziska.

      – Dla mnie to samo – powiedział Moss i usiadł obok niej.

      – Kawa dwa razy! – polecił komandor.

      Robot odpowiedział serią melodyjnych dźwięków, po czym przy akompaniamencie СКАЧАТЬ