Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję. Sławomir Nieściur
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję - Sławomir Nieściur страница 4

Название: Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję

Автор: Sławomir Nieściur

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Космическая фантастика

Серия:

isbn: 978-83-65661-94-4

isbn:

СКАЧАТЬ pięć osób: on, trzech techników i szef zmiany – wiecznie skwaszony inżynier Simon Duvall. Żaden z nich nie byłby na tyle bezczelny, żeby wydzwaniać do niego, gdy przebywał w komorze leczniczej, zatem w grę mogła wchodzić jedynie transmisja z „Rubieży”. Namiary na jego komunikator osobisty mieli wszyscy członkowie załogi krążownika, od komandora począwszy, na konserwatorze modułów sanitarnych kończąc. Nie miał ochoty z nimi rozmawiać. Jeszcze nie.

      Ubrał się i ponownie stanął przed panelem. Ze szczeliny nad mozaiką przycisków wysunęła się tacka z poziomym wyświetlaczem. Ekranik urządzenia pokryty był siateczką pęknięć i – podobnie jak manipulator medkomu – zachlapany krwią.

      – Podaj wynik skanowania – powiedział Ian głośno i wyraźnie, by nie najwyższej klasy obwody aparatury medycznej mogły prawidłowo zinterpretować komendę.

      Automat zadziałał zgodnie z poleceniem i podłączył jedno z ramion do gniazda w bocznej ściance komory, inicjując tym samym transfer danych biometrycznych.

      – Podaj postęp kuracji! – Starając się nie dotykać plam krwi, Ian musnął kwadracik czytnika linii papilarnych. – Siedem trzy zero sześć dwa pięć – wyrecytował kod swojego identyfikatora, słysząc za plecami serię kliknięć.

      – Skanowanie. Obiekt numer sześć tysięcy dwanaście. Ian Dressler. Kod siedem trzy zero sześć dwa pięć. Pierwotny odczyt: minus trzydzieści. Status: niezdolny do pełnienia obowiązków służbowych, przewidywany okres niezdolności: trzydzieści koma pięć doby standardowej. Zalecenie: cykl regeneracyjny trzeciego stopnia – oznajmił automat miłym kontraltem.

      Ian sapnął, pauzując program. Niewiele brakowało.

      Był odrobinę zaskoczony. Wleczony przez jednego z techników do ambulatorium, zdawał sobie sprawę, że mocno oberwał, ale że aż tak? Owszem, bolała go wtedy głowa, niemiłosiernie rwało pod żebrami, żywym ogniem paliły posiekane odłamkami plecy, ale zanim jeszcze na lądowisku pojawił się ktoś z obsługi, samodzielnie zdołał wygramolić się z kanonierki, odłączyć zasilanie, a nawet wygrzebać ze schowka rzeczy osobiste, z zapasowym uniformem włącznie. Przytomność stracił dopiero w komorze regeneracyjnej, gdy manipulatory medkomu zabrały się do wydłubywania mu z pleców drobin metalu.

      – Trzydzieści procent… – Pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym na powrót uruchomił tryb diagnostyczny. – Odczyt pierwotny, wizualizacja! – zażądał, przybliżając twarz do ekranu.

      Wyświetlacz zamigotał, po czym pojawiła się na nim obracająca się powoli trójwymiarowa sylwetka człowieka, upstrzona świecącymi na czerwono punktami, oznaczającymi obszary uszkodzonej tkanki.

      – O cholera… – westchnął na widok gęstego skupiska kropek w obrębie bioder i niżej, w dolnej części jamy brzusznej. Odruchowo pomacał się po plecach.

      Na wysokości nerek wyczuł drobne zbliznowacenia. Już wiedział, czemu szacunki medkomu miały aż tak wysokie wartości: odłamki poszycia kanonierki przebiły kombinezon i wdarły się głęboko w ciało, uszkadzając nerki, pęcherz, wątrobę i częściowo żołądek. Kilka utkwiło w części lędźwiowej kręgosłupa, o milimetry omijając rdzeń kręgowy.

      – Skanowanie. Obiekt numer sześć tysięcy dwanaście. Ian Dressler. Kod siedem trzy zero sześć dwa pięć. Odczyt wtórny: minus dwa – kontynuował tymczasem automat. Czerwone punkciki znikły jak zdmuchnięte, ludzik na ekranie przestał się obracać. – Status obiektu: niezdolny do pełnienia obowiązków służbowych, przewidywany okres: jeden koma trzy doby standardowej. Zalecenie: cykl regeneracyjny pierwszego stopnia, poziom zero koma zero zero jeden.

      Odetchnął z ulgą. Z wizualizacji wynikało, że maszyna połatała go perfekcyjnie, tak na zewnątrz, jak i wewnątrz, zaś wlew mieszanki dodatkowo przyspieszył regenerację tkanek. Króciuteńki cykl pierwszego stopnia, który właśnie zaleciła, oznaczał jedynie drobną kosmetykę powłok skórnych, stosowaną przy leczeniu oparzeń. W swojej długiej karierze operatora kanonierki przechodził takie kuracje wiele razy, w zasadzie po każdym starciu.

      Przypominające dawne ziemskie batyskafy stateczki, wyposażone w pojedyncze reaktory fuzyjne, podczas walki zamieniały się w rozgrzane do czerwoności kokony. Ich konstruktorzy w pierwszym rzędzie postawili na wydajność systemów bojowych oraz maksymalnie grube opancerzenie, kompletnie nie przejmując się czymś takim, jak komfort siedzącego w środku człowieka. W rezultacie w ciasnych wnętrzach zainstalowano jedynie podstawowe systemy chłodzenia, z punktu widzenia operatora tragicznie wręcz niewydajne.

      Do tej pory pamiętał jedno ze swoich wielodniowych oczekiwań na zabieg regeneracyjny i uroczą pielęgniarkę, która odwiedzała go wtedy od czasu do czasu, a to po to, by zmienić mu opatrunki, a to, by go nakarmić, a pod koniec już zupełnie bez powodu. Obandażowany jak mumia, unieruchomiony w koszmarnie niewygodnym stelażu, nie mógł jej wtedy nawet uszczypnąć w opięte obcisłym fartuszkiem pośladki. Gdy po tygodniu odpięto go od stalowego rusztowania i odklejono opatrunki, dziewczyny już nie było na pokładzie – zakończyła zmianę i wróciła na orbitę księżyca Sigil, gdzie mobilną bazę miał wówczas Korpus Medyczny.

      Wyłączył terminal.

      Szum aparatury ucichł, przesłona kamery medkomu wróciła do pozycji spoczynkowej, a cały mechanizm odwrócił się do ściany. Z umieszczonych w podniesionej pokrywie komory otworków buchnęły kłęby pary, dezynfekując wnętrze. Po kilku chwilach wieko opuściło się przy wtórze syku mechanizmów pneumatycznych.

      Urządzenie było gotowe na przyjęcie kolejnego pacjenta.

      Stanąwszy na środku pomieszczenia, Dressler rozejrzał się w poszukiwaniu swojego przybornika. Wypatrzył go pod osmalonym, poplamionym krwią i wydzielinami kombinezonem bojowym, rzuconym w kąt ambulatorium.

      Połyskujące metalicznie pudełko na pierwszy rzut oka wyglądało na nienaruszone, mimo to delikatnie nim potrząsnął. Zgromadzone wewnątrz przedmioty zastukały o wyściółkę, diody zamka mignęły błękitem, sygnalizując szczelność pojemnika.

      Uspokojony, odłożył przybornik na podłogę, po czym zaczął przeszukiwać kombinezon, otwierając kolejno zamocowane przy nim zasobniki z żywnością i medykamentami. Tubki z odżywkami, których nie uszkodziła wysoka temperatura, poupychał po kieszeniach uniformu. Jedną wycisnął wprost do ust. Cierpki żel gładko spłynął przełykiem, łagodząc, a nawet niwelując poczucie dyskomfortu, towarzyszące mu od momentu wyjścia z kojących objęć komory regeneracyjnej.

      Po wyjściu z ambulatorium skierował się do hangaru.

      Klucząc pomiędzy żebrowanymi dźwigarami, dotarł na środek hali, gdzie wśród zwałów pianki gaśniczej tkwił zdeformowany, osmalony i, o dziwo, wciąż jeszcze gorący wrak jego kanonierki. Mniej więcej w połowie wysokości okręciku, tuż obok wnęki z kapsułą operatora, ziała potężna wyrwa. Spomiędzy jej poszarpanych krawędzi wydobywały się smużki dymu i od czasu do czasu iskry, wysysane na bieżąco przez zawieszony pod rozsuwanym sklepieniem pochłaniacz spalin.

      Pociski termiczne Skunów potrafiły żarzyć się tygodniami i miesiącami, zamieniając trafione obiekty w niekształtne bryły stopionego żelastwa.

      – Jutro wyrzucimy ją w przestrzeń, dopali się w atmosferze AEgira. – Wzgórek piany pomiędzy pobliskimi legarami zadrżał, a po chwili rozpadł się na mniejsze fragmenty. Spomiędzy śnieżnobiałych strzępów СКАЧАТЬ