Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję. Sławomir Nieściur
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję - Sławomir Nieściur страница 9

Название: Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję

Автор: Sławomir Nieściur

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Космическая фантастика

Серия:

isbn: 978-83-65661-94-4

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Każdy wolny skrawek przestrzeni zaściełały sterty śmieci: resztki opakowań, płachty folii aluminiowej, kawałki styropianu i pomięte, złachmanione ubrania. Gdzieniegdzie poniewierały się otwarte, opróżnione z zawartości pojemniki podróżne.

      – O rany… – Ian zatrzymał się przed fasadą jednego z modułów. Wejście do kwatery stało otworem, wewnątrz panował nieprawdopodobny wręcz rozgardiasz. Brodząc po kolana w odpadkach, podszedł i zajrzał do środka.

      – Proszę uważać – ostrzegł Zariba. – W tym całym ewakuacyjnym zamieszaniu zapomnieli pozamykać wloty kanałów. Tędy będzie najbezpieczniej. – Wskazał na wąski, tonący w cieniu przesmyk pomiędzy modułami. – Kanały biegną środkiem sekcji, a i bałagan tam największy.

      – Jak to się stało?

      – Ewakuacja w warunkach bojowych. – Zariba ruszył powoli w stronę przejścia. – Kolejny pomysł Rady. Wie pan, alarm w środku nocy, wyłączone oświetlenie, zredukowana grawitacja plus efekty dymne. Panika totalna. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, co się działo w enklawie, gdy jednocześnie spadło im na lądowisko prawie siedemset kapsuł ewakuacyjnych. Cud, że nie było ofiar śmiertelnych. A może były? – zastanowił się, ściszając głos i rozglądając czujnie dookoła, jakby w obawie, że ktoś ich podsłuchuje.

      – Dlaczego tego nie uprzątnęliście? – Ian wycofał się sprzed drzwi. Brodząc w śmieciach, podszedł do czekającego technika, ominął go i wszedł do zaułka.

      – Zrobimy to pod koniec zmiany. Żeby wpuścić tutaj automaty, musimy najpierw zaplanować układ osiedla i skorygować ustawienie modułów, a to mnóstwo pracy. Naprawdę mnóstwo.

      – Radziłbym się pospieszyć – mruknął Ian. Z gościnności sojuszniczych instalacji, czy to wojskowych, czy cywilnych, korzystał dość często i z każdą kolejną na nich bytnością utwierdzał się w przekonaniu, że są zarządzane coraz bardziej nieudolnie. Nadmierna centralizacja ośrodków władzy zaczynała się Związkowi odbijać potężną czkawką.

      – Słucham? – Zariba zrównał się z nim, a następnie wyprzedził. W zaułku śmieci było znacznie mniej, więc szło im się łatwiej.

      – To nie słyszeliście? Enklawy domagają się skrócenia turnusów rehabilitacyjnych do sześciu miesięcy standardowych.

      – Żartuje pan?! – Technik stanął jak wryty i gwałtownie odwrócił się do Iana.

      – Mówię poważnie. Nie chcą już gościć wszystkich turnusów jednocześnie, lecz rotacyjnie, po pięćdziesiąt procent populacji. Po mniej, ale na okrągło – wyjaśnił, widząc konsternację brodacza.

      – Ale to oznacza, że w habitatach będzie przebywać połowa populacji! Również na okrągło! – wykrztusił Zariba. – Jak niby w takich warunkach mamy prowadzić roboty konserwacyjne?

      – Nie mam pojęcia. – Ian wzruszył ramionami. – Powtarzam jedynie, co usłyszałem od mera jednej z enklaw. Bardzo możliwe, że ta awaryjna ewakuacja – wskazał kciukiem na bałagan za plecami – była kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Domyślam się, że właściwy przerzut na planetę zaplanowany został na inny termin?

      – Zgadza się – potwierdził niechętnie Zariba.

      – No i wszystko jasne. Niech zgadnę, pozostałe habitaty także rozpoczęły turnusy przed terminem?

      – Z tego, co wiem, jedynie te orbitujące w pobliżu AEgira. Pułkowniku, czy te informacje nie są przypadkiem objęte jakąś klauzulą tajności? – zaniepokoił się nagle Zariba.

      – Te o protestach enklaw? Skądże. Na miejscu Duvalla cisnąłbym w kąt harmonogramy i zaczął jak najszybciej przywracać habitat do stanu używalności. Enklawy mają silną reprezentację w Kolegium Sojuszu, więc niechybnie przeforsują projekt.

      – Ostrzegę Simona – oznajmił technik. – Teraz, zaraz! – dodał stanowczo.

      Poprawił tkwiący w uchu port komunikatora i ruszył przed siebie, referując półgłosem usłyszane przed chwilą wieści. Po kilkunastu krokach zatrzymał się i skinął na Iana, aby ten podążył za nim. Nie przestając mówić, przeprowadził gościa labiryntem ciasnych przejść, by po kilkunastu zakrętach zatrzymać się przed długim szeregiem metalowych bramek, wiodących do sekcji przemysłowej. Następnie podszedł do najbliższej furtki, przycisnął kciuk do umieszczonego we framudze czytnika linii papilarnych. Niewielkie drzwiczki, oddzielone od sąsiednich błyszczącą barierką, uchyliły się przy akompaniamencie syku siłowników hydraulicznych.

      – Od wewnątrz nie ma już takich zabezpieczeń, tylko zwykły przełącznik – wyjaśnił, widząc zaniepokojenie na beznamiętnym dotychczas obliczu wojskowego. – Gdyby zawiódł, w śluzie zamontowany jest interkom, skomunikowany ze sterownią. Skafandry posiadają dodatkowo łączność z naszym najnowszym nabytkiem… – Wskazał zaparkowany nieopodal jaskrawoczerwonej barwy przysadzisty łazik na szerokich, obłożonych ochronną gumą stalowych gąsienicach. Ze szczelin w opancerzonym korpusie wystawało kilka manipulatorów.

      Ian podszedł do maszyny i pogładził jej lśniący nowością pancerz. Kopułka obserwacyjna robota natychmiast obróciła się w jego stronę, jeden z manipulatorów drgnął nieznacznie, zaszumiała turbina napędu.

      – Sigiliański? – zapytał Dressler, cofając dłoń. Konstruowane w fabrykach na księżycu Sigil inteligencje, szczególnie te wielofunkcyjne, nie należały do specjalnie przyjacielskich, przekonał się o tym już kilkakrotnie, ostatni raz podczas pacyfikowania niewielkiej rafinerii, której automatyka została przejęta przez skuńskie urządzenia przechwytujące.

      Widząc jego nerwową reakcję, Zariba uśmiechnął się od ucha do ucha.

      – Zgadza się – potwierdził. – Swego czasu zadokował u nas awaryjnie masowiec Autonomii. Podobno napatoczył się na jakiś pojedynczy myśliwiec Skunksów. Draństwo władowało im termopigułę prosto w główny silnik manewrowy. Musieliśmy go odciąć, razem z całym mocowaniem i fragmentem maszynowni, inaczej wytopiłoby im komorę reaktora. Udało się dosłownie w ostatniej chwili. Niestety, nie zdążyliśmy wycofać naszych maszyn. Jako rekompensatę za utracony sprzęt kapitan masowca podarował nam właśnie to cacko. Jest tym cenniejsze, że nie figuruje w ewidencji – dodał, po czym uświadomiwszy sobie, co właśnie powiedział, zatkał dłonią usta.

      Tym razem uśmiechnął się Ian. Jak na związkowych średniego szczebla, członkowie brygady technicznej Duvalla byli wyjątkowo operatywni, jakby w procesie rekrutacyjnym zrobiono dla nich wyjątek i nie poddano ich procedurom warunkującym.

      – Sprytnie – stwierdził, odsuwając się od łazika. – Uzbrojony? – spytał.

      – Jeszcze jak! – Zariba aż cmoknął z zachwytu, po czym jakby nigdy nic podszedł do maszyny i bezceremonialnie wyszarpnął spod podstawy kopułki niewielki panel kontrolny. – Działko plazmowe, miotacz ognia, dwie wyrzutnie fleszet, młot udarowy oraz wiert­ła i palniki – wyliczył, wpatrując się we wskazania przyrządów.

      Ianowi zaświtała pewna myśl. Przez te wszystkie lata niemal całość żołdu inwestował w obligacje spó­łek górniczych Autonomii Sigil. Niestety, zdeponowane w Banku Centralnym papiery z czasem zaczęły tracić СКАЧАТЬ