Название: Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję
Автор: Sławomir Nieściur
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Космическая фантастика
isbn: 978-83-65661-94-4
isbn:
Z umieszczonych w suficie kratek wentylacyjnych buchnęło chłodne powietrze. Na głównym ekranie pojawił się wypełniony plątaniną przerywanych linii schemat hangaru. W górnej części wyświetlacza pulsował czerwony wykrzyknik. Inżynier zmełł w ustach przekleństwo.
– Otwórz klapy! Szybko! – zawołał do Zariby, dźgając palcem jeden z przycisków.
Brodacz natychmiast chwycił zdrową ręką za wystającą z boku konsoli dźwignię i spróbował ją przesunąć w dół. Bezskutecznie.
– Pomogę – zaproponował Ian. Nie czekając na zgodę, podbiegł do przełącznika, po czym mocnym szarpnięciem opuścił wajchę.
Stacja znowu zadrżała, gdzieś w oddali rozległ się stłumiony huk.
– Udało się! – Rozpogodzony Duvall pokazał uniesiony kciuk. – Cholerne żelastwo. Identyczny problem mieliśmy podczas pańskiego lądowania.
– Ja bym tego nie nazwał lądowaniem – wtrącił lekko zdyszany Zariba. – Rąbnął pan w platformę lądowiska niczym meteoryt.
– Pozostaje mi jedynie przeprosić za kłopot – mruknął Ian. Z najwyższym trudem powstrzymał chichot.
– Ależ ja… – spłoszył się brodacz, uświadamiając sobie, z kim rozmawia. – Nie to miałem na myśli, po prostu…
– W porządku – uśmiechnął się Ian. – Rozumiem. – Poklepał go przyjacielsko po zdrowym ramieniu. – Radzę skorzystać z medkomu. Tego typu rany długo się goją, wiem coś o tym – dodał na odchodnym, zerkając na obandażowaną rękę technika. Na śnieżnobiałym materiale wykwitła plamka świeżej krwi.
Zariba pobladł jeszcze bardziej.
– Tak zrobię – zgodził się potulnie.
– Proszę tam iść od razu. Może pan wprowadzić mój kod – powiedział Ian, wręczając mu kartonik z wytłoczonym ciągiem cyfr.
– Pański kod? – zdziwił się technik. Mrużąc oczy, spróbował odczytać nadruk na karcie.
– Owszem. Otrzyma pan dodatkowy wlew i kompletną plastykę. – Ian spojrzał krytycznie na palce mężczyzny, poznaczone dziesiątkami drobnych blizn. Jako technikowi Zaribie przysługiwał jedynie podstawowy pakiet medyczny. Wlewy genowe oraz medycyna plastyczna należały się wyłącznie personelowi okrętów wojennych, a i to jedynie w przypadku ran odniesionych w warunkach działań bojowych.
– Ale… – Zariba przysunął kartonik bliżej twarzy. – Tu jest napisane, że nie wolno udostępniać kodu.
– No i co z tego? – wzruszył ramionami Ian. – Automatowi wszystko jedno, a mnie i tak wkrótce przyznają nowy limit. Proszę skorzystać, póki jest okazja. Jak to kiedyś mawiano, na koszt firmy.
– O rany… – Do technika chyba dopiero teraz dotarło, co tak naprawdę zaoferował mu przybysz. – Simon, zobacz, co dostałem! – zawołał do Duvalla i triumfalnym gestem pokazał mu kartę.
– Tylko nie przesadź z ulepszeniami – powiedział inżynier. – Liczy się technika, a nie rozmiar.
– Wypraszam sobie! – odciął się Zariba. – Na gabaryty nie narzekam, więc daruj sobie takie… projekcje.
– Ja tylko ostrzegam, Paul – odparł Duvall. Na jego zasępionym obliczu nie pojawił się nawet najmniejszy cień uśmiechu.
– Muszę panów rozczarować – odezwał się Ian. – Plastyka w opcji wojskowej nie obejmuje ulepszeń, a jedynie odbudowę tkanek, a i to w dosyć ograniczonym zakresie. Niczego nie powiększa, niczego nie pomniejsza, muskulatury nie rzeźbi. Przywraca stan sprzed kontuzji.
– Jak tak na pana patrzę, to mam wrażenie, że coś tam jednak poprawia – oświadczył Zariba, spoglądając z nieukrywanym podziwem na muskularną sylwetkę wojskowego.
– To nie zasługa medkomu… – zaczął Ian i natychmiast ugryzł się w język. Terapia genowa, której poddawano od niedawna kadrę dowódczą, trzymana była w ścisłej tajemnicy. – Mam po prostu dobre geny – dokończył.
Udając, że nie widzi porozumiewawczych spojrzeń techników, podszedł do ekranu, na którym znowu było widać transmitowany przez orbitery obraz habitatu.
Tryskający w przestrzeń strumień gazów stracił na intensywności. Chmura kryształków dryfowała powoli w stronę rufy. Ponieważ Duvall zsynchronizował orbitery z ruchem obrotowym habitatu, stacja wydawała się tkwić nieruchomo. To, że wciąż wiruje, poznać można było po zmieniającym się nieustannie tle. Raz była to upstrzona punkcikami światła powierzchnia AEgira, innym razem czarna jak smoła kosmiczna pustka.
– W którą sekcję trafił pocisk? – zapytał Dressler.
– Hydroponikę i chłodnie – odparł ponuro Duvall. – W nadchodzących sezonach tutejsi o świeżych warzywach będą sobie mogli co najwyżej pomarzyć.
– Ja marzę od dawna… – Ian poklepał się po wypchanej tubkami z odżywką kieszeni. Od wielu miesięcy standardowych żywił się niemal wyłącznie tą bezsmakową pulpą, o konsystencji przypominającej galaretę. Normalnym jedzeniem mógł się delektować jedynie pomiędzy misjami bojowymi, a i to pod warunkiem, że spędzał ten czas na którymś z krążowników. Mniejsze jednostki w kwestiach kulinarnych miały do zaoferowania mniej więcej to, co schowek w jego kanonierce.
– Greg melduje, że chłodnie odcięte – oznajmił Zariba, poprawiając miniaturową słuchawkę, której żelowa obudowa wystawała mu z ucha. – Z hydroponiką jest niestety problem.
– To znaczy? – spytał Duvall.
– Woda ze zbiorników zalała moduły siłowników wrót. Będzie musiał zrobić obejście. Od wewnątrz.
– Przecież on się na tym nie zna! Niech pośle Taza! – zirytował się inżynier. – A właśnie, gdzie ten obibok się podziewa?
– Nie mam pojęcia. – Technik wzruszył ramionami. – Wybierał się do sekcji rekreacyjnej, ale to było rano.
– Wywołaj go na ogólnym, a potem zmiataj do ambulatorium! – rozkazał Duvall. – Jak zwykle, wszystkiego muszę dopilnować sam… – westchnął ciężko.
– A może ja bym się tym zajął? – zaoferował się Ian. – I tak nie mam nic do roboty, przynajmniej dopóki nie wyszykujecie mi okrętu.
– Pan? – zdziwił się Duvall.
– Tazie Brunnix, ruszże dupę do sterowni! W tej chwili! – rozległ się w głośnikach wzmocniony elektronicznie głos Zariby.
Ian i Duvall jak na komendę odwrócili głowy w stronę brodacza. Technik, odwrócony do nich plecami, trzymał końcówkę przewodu komunikacyjnego, zwieńczoną okrągłą membraną.
– Mam specjalizację z systemów bezpieczeństwa СКАЧАТЬ