Operacja pętla. Vladimir Wolff
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Operacja pętla - Vladimir Wolff страница 7

Название: Operacja pętla

Автор: Vladimir Wolff

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-62730-31-5

isbn:

СКАЧАТЬ powlókł się w stronę zabudowań. Chciał to mieć za sobą. Majora nie musiał długo szukać. Z daleka słyszał jego głos, dochodzący z pokoju, gdzie zamontowano telefon. Z tonu wywnioskował, że dowódca sili się na spokój, choć wewnątrz aż kipi od gniewu.

      – Tak… tak… – po chwili kolejne – tak.

      Ołówek bębnił po książce lotów.

      – Tak. Ja to rozumiem. Oczywiście, że tak.

      Może i rozumiał, ale niekoniecznie się z tym zgadzał.

      – Jeżeli takie są polecenia, to nie mam innego wyjścia.

      Tym razem cisza trwała nieco dłużej.

      – Nie mam pełnego wglądu, ale… Dobrze.

      – Właśnie miałem po was posłać – powiedział na widok Marka. Odłożył słuchawkę zdecydowanym ruchem. Ledwo pohamował przekleństwa cisnące się na usta. Nie wypadało mu się pieklić jak pierwszemu lepszemu cholerykowi.

      – Tak?

      – Zostaliście oddelegowani na czas nieokreślony.

      Przez ostatnie parę miesięcy Marek zdążył się do tego przyzwyczaić. Gdzie on to nie był? Warszawa, Grodno, Moskwa, Londyn, teraz Lublin. Podświadomie już oczekiwał czegoś podobnego. Nigdzie nie mógł zagrzać miejsca. Ciekawe, z czego wynikały przenosiny – istotnie był taki dobry czy też brakowało chętnych?

      – Ja oczywiście nie wiem, o co chodzi – zastrzegł Peszke. – Telefonowali w waszej sprawie z Warszawy. Pewnie jakaś ekstraakcja.

      Aż bał się zapytać, gdzie ma się zgłosić.

      – Więc tak: wy i podchorąży Szymański najpóźniej w ciągu paru godzin macie odlecieć do Pucka.

      O ile pamiętał, Puck to miejsce najbardziej oddalone od obecnie prowadzonych działań wojennych. Na razie nie musiał wiedzieć, co ma tam robić. Ważniejsze, jak się tam dostać.

      – Mam uszkodzony silnik. Z tego, co mówią mechanicy, naprawa potrwa jakiś czas.

      – Dlaczego nic o tym nie wiem?

      – To świeża sprawa.

      Major Alfred Peszke wstał i założył ręce do tyłu.

      – W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak zameldować o wszystkim Warszawie. Na razie wybierzcie sobie maszynę z tych, które mamy do dyspozycji. Dowolną.

      Pozostał wyłącznie Mosquito jeden i cztery. Wybór niewielki, wziąwszy pod uwagę, że jedynka należała do majora, a czwórka do skrzydłowego Marka.

      – Wezmę czwórkę.

      – Jak chcecie – Peszke obrzucił Marka uważnym spojrzeniem. – Powodzenia.

      Major usiadł i ponownie chwycił za słuchawkę telefonu.

      – Połączcie mnie z Warszawą. Z biurem generała… Proszę.

      Baza Morskiego Dywizjonu Lotniczego w Pucku przywitała ich wakacyjną pogodą. Zeszli gładko nad prawie opustoszałe lotnisko i przysiedli mniej więcej w połowie pasa. Z prawej strony stało parę RWD i patrolowa Mewa. Chciał do nich podkołować, kiedy zauważył podjeżdżającego Łazika i wyskakującego ze środka sierżanta.

      Zamachał do nich. Wskazali mu, żeby zjechał na lewo. Merliny zawyły na zwiększonych obrotach i Mosquito podjechał do skraju pasa, gdzie przystanął. Ledwo zdążyli wysiąść, gdy obsługa naziemna odtoczyła samolot w stronę rozpiętej siatki maskującej.

      Bagiński rozpiął lotniczą kurtkę. Na ziemi panowała temperatura trudna do wytrzymania. Nie zdążył nawet dobrze rozprostować kości, bo od razu zostali skierowani do murowanego budynku stanowiącego siedzibę dowództwa dywizjonu.

      Już raz tu był, zaledwie parę dni wcześniej, gdy przyprowadził eskadrę z Anglii. Nic się nie zmieniło. Wkoło wciąż te same widoczki – umocnione workami z piaskiem stanowiska dział przeciwlotniczych i karabinów maszynowych. Ostatnim razem było chyba więcej maszyn, ale mógł się mylić.

      Wraz z Szymańskim minęli wartę przy otwartych na oścież szerokich drzwiach i weszli do środka. Teraz tylko znaleźć jakiegoś oficera.

      – Podporucznik Bagiński? – usłyszał od strony dyżurki.

      – Tak jest.

      – Proszę za mną, a wy, chorąży, możecie poczekać.

      Władek Szymański, kolejny drugi pilot Marka po MacDonaldzie i Puławskim, zdążył już przywyknąć do myśli, że jest dopiero materiałem na pełnowartościowego oficera. Jako lotnik równie utalentowany co Bagiński, nie podzielał jego zamiłowania do sportu, a przynajmniej do tego sprowadzającego się do wzajemnego okładania się pięściami po twarzy. Wolał podręcznik mechaniki i instrukcje obsługi silników. Z zapamiętaniem studiował tabliczki znamionowe i broszury reklamowe urządzeń elektrycznych.

      – Nie zawracajcie sobą mną głowy – powiedział i odszedł w stronę, skąd dochodził zapach przypalonej kaszy i kawy zbożowej.

      – Skoro już nic nie stoi na przeszkodzie, to chodźmy – ponaglił dyżurny.

      Zeszli kondygnację w dół. Z jednej strony schron, z drugiej pomieszczenia dowództwa. Ponury nastrój piwnicy aż nadto kontrastował z piękną, słoneczną pogodą, z drugiej strony chłód podziemia na pewno działał ożywczo po skwarze na zewnątrz.

      Pokój, do którego go zaprowadzono, był większy, niż się spodziewał. W kącie dostrzegł nawet umywalkę za białym parawanem i polowe łóżko. Właśnie nad umywalką stał niewysoki, korpulentny mężczyzna bez kurtki mundurowej, w samej tylko koszuli, i mył ręce.

      – Podporucznik…

      – Wiem, kim jesteście – gospodarz przejechał wilgotną dłonią po karku, a następnie opłukał twarz. W końcu sięgnął po czysty biały ręcznik i przyłożył go do czoła.

      – Bardzo was chwalą.

      – Nie wiedziałem – bąknął.

      – No, to już wiecie.

      Przez oparcie krzesła przewieszono górę munduru. Marek dostrzegł gwiazdki i belki na pagonach.

      – Czasowo zostaliście oddelegowani pod moją komendę – pułkownik w końcu przeszedł do sedna. – Już się zapewne domyślacie, że dowodzę całym tym cyrkiem tutaj.

      – Tak…

      – Pozwólcie mi skończyć – nowy przełożony wykonał uspokajający ruch ręką. – Podobno jesteście jedną z niewielu osób w naszej armii mającą odpowiednie doświadczenie w wykonywaniu takich misji.

      Tego СКАЧАТЬ