Operacja pętla. Vladimir Wolff
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Operacja pętla - Vladimir Wolff страница 5

Название: Operacja pętla

Автор: Vladimir Wolff

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-62730-31-5

isbn:

СКАЧАТЬ a co innego usłyszeć.

      Na pożegnanie w końcu uścisnęli sobie dłonie.

      – Wydam odpowiednie dyspozycje – Pełczyński przebiegł w myślach listę oficerów, którzy nadawali się do tegp zadania, starając się szybko znaleźć najbardziej odpowiedniego. W końcu postanowił zrzucić to na swojego adiutanta. W razie czego będzie miał do niego szybki dostęp. – Nie wiem, czy się jeszcze zobaczymy, więc zawczasu życzę powodzenia.

      – Spasiba.

      Pełczyński wyszedł z salonu i zszedł na dół, gdzie obsada placówki w osobach pięciu wywiadowców poderwała się na jego widok.

      – Spocznij.

      Skinął na szefa, kierując się jednocześnie w stronę wyjścia.

      – Miejcie na niego oko, kapitanie.

      – Oczywiście, panie generale.

      – Jeżeli cokolwiek wzbudzi waszą podejrzliwość, proszę meldować – podkreślił na odchodnym. – Niedługo dostaniecie kilku ludzi do pomocy. Macie gdzie ich zakwaterować?

      – Poradzimy sobie.

      – To dobrze.

      Pełczyński wsiadł do samochodu, zerkając na zegarek. Zdecydowanie zmitrężył zbyt dużo czasu. Już powinien być w Warszawie. Zaraz zaczną go szukać, zaniepokojeni przedłużającą się nieobecnością. Niestety, pewnych rzeczy nie dawało się przeskoczyć.

      Powrócił w myślach do rozmowy z Tychenką. Czyżby to wszystko sprowadzało się do tak prostej sprawy jak kolektywizacja? Wystarczy rzucić hasło powszechnego uwłaszczenia i już? Chłopi pójdą za każdym, kto odda ziemię zrabowaną przez kołchozy, a robotnicy przejmą fabryki? Żywił co do tego wątpliwości, ale nie zaszkodzi spróbować, zwłaszcza że całą robotę odwalą sami Rosjanie.

      Na koniec została ostatnia niewiadoma w tej układance – co porabia Flota Bałtycka i jak się do niej dobrać w razie konieczności. Nad Bałtyk i z powrotem to kawał drogi, a on chciał wszystko wiedzieć natychmiast. Jedyny sposób to samolot. Szybki zwiad. Teraz wylot, a za parę godzin raport i zdjęcia na biurku. Będzie musiał pomówić z Kalkusem. Sukces pod Kijowem nie przeszedł bez echa, chociaż zrobiono wiele, by go nie nagłaśniać. Mosquito okazały się idealną bronią odwetową – szybkie i o ogromnym zasięgu – dlatego dowództwo lotnictwa nie będzie chyba miało obiekcji przed wypożyczeniem jednej lub dwóch maszyn na planowaną akcję. Idealne rozwiązanie to takie, w którym nie musiałby nikogo prosić i sam dysponował odpowiednimi środkami.

      Jak okoliczności pozwolą, pomyśli i o tym.

      Rozdział 2

      MOSKWA

      Josif Wissarionowicz nabił fajkę starannymi, oszczędnymi ruchami i w końcu pstryknął zapałką, którą niespiesznie przytknął do cybucha. Wciągnął dym do płuc i wypuścił otwartymi ustami. Kiwnął dłonią raz i drugi, chcąc zgasić zapałkę. Cholerstwo jak na złość paliło się dalej. Ponowił próbę. Wreszcie wciąż płonące drewienko wylądowało w popielniczce.

      Kto zrobił to dziadostwo i kogo trzeba będzie ukarać – ministra przemysłu czy wystarczy tego kmiotka zajmującego się lasami? A może bezpośredniego winowajcę: dyrektora zakładów zapałczanych? Ich przyszłość zawisła na cieniutkim włosku. Na szczęście nikt z zasiadających przy stole narkomów nie zdobył się nawet na cień uśmiechu. Wszyscy mieli miny jak na pogrzebie. Tym szczególnym, bo własnym.

      – No, Siemionie, co macie do powiedzenia?

      Ludowy komisarz obrony Siemion Konstantynowicz Timoszenko nieznacznie uniósł głowę do góry.

      – Dysponujemy jakimś planem, który przełamie impas i pchnie nasze dywizje do przodu? – ciągnął niezrażony. Nie lubił tchórzy, więc lepiej jak Timoszenko nie da pretekstu do zdjęcia go ze stanowiska i wysłania na pierwszą linię w celu odpokutowania przewin. Narkoma ratowało jedno – w poprzedniej wojnie był dowódcą dywizji w Armii Konnej, co zostawiało mu pewne pole manewru. Niewielkie, ale jednak.

      Ludowy komisarz wyglądał na spokojnego, ba – wręcz rozluźnionego.

      – Myślałem nad tym od dawna, towarzyszu Stalin – zaczął z delikatnym patosem. – Nie widzę potrzeby przebijania się przez linie umocnień Polaków, skoro dysponujemy wystarczającymi silami nie tylko do obejścia obrony, ale również do ataku na głębokim zapleczu. Pytaniem pozostaje skala operacji, jaką chcemy zrealizować.

      Stalin wypuścił dym przez nos dwoma strumieniami, przez co wyglądał jak rozwścieczony byk. Prawą rękę z fajką oparł o podłokietnik i wbił nieruchome spojrzenie w Timoszenkę.

      – Czym teraz nas zaskoczycie?

      Wszyscy jeszcze mieli świeżo w pamięci fiasko operacji powietrznodesantowej. Stracili cały korpus. Pal go licho, było takich kilka, ale przy okazji długo przygotowywana ofensywa poniosła sromotną klęskę. Wytracono najlepsze jednostki i wiele sprzętu. Efekt okazał się katastrofalny. Zamiast atakować Lwów, RKKA została odepchnięta na wschód. Jeżeli teraz Timoszenko wyjedzie z czymś podobnym, skończy jak ten od zapałek.

      – Słuchamy uważnie.

      – Konsultowałem sprawę z admirałem Władimirem Tribucem. Otóż twierdzi on, że przy obecnym układzie sił jesteśmy w stanie wyprowadzić flotę z Zatoki Fińskiej i wraz z silnym konwojem doprowadzić ją… hmm – w tym momencie narkom zakrztusił się śliną.

      – Chcecie wylądować na polskim wybrzeżu – Stalin był pod wrażeniem. – Odważne.

      – Myśleliśmy raczej o Windawie lub Lipawie. Atakując od tyłu, zmusimy Polaków do cofnięcia się i skrócenia frontu. Już samo ryzyko takiego uderzenia skłoni Warszawę do większej ostrożności. W końcu i tak Litwa czy Łotwa nie przetrzymają długo bez ich pomocy. Estonię zgnieciemy w jeden, góra dwa dni.

      Prawdę mówiąc, plan nie był nowy. Jaki pożytek z floty, która rdzewiała przy nabrzeżu. Należało znaleźć dla jakieś uzasadnienie dla jej istnienia. Timoszenko wiedział, że uderzył w czuły punkt Stalina. Nakłady i środki, jakie przeznaczano na marynarkę wojenną, przedstawiały się jak zwykle imponująco. No, przecież tysiące pojazdów pancernych i samolotów to tylko część tego, co chciano wystawić. W siłach morskich i oceanicznych widziano miejsce dla dwóch lotniskowców (a co!), szesnastu pancerników z artylerią główną 406 mm typu Sawietskij Sajuz oraz kolejnych szesnastu krążowników liniowych, dwudziestu ośmiu krążowników, dwudziestu dużych niszczycieli, zwanych liderami i stu czterdziestu zwykłych niszczycieli. Wspomóc je miało przeszło czterysta okrętów podwodnych. To wszystko chciano wodować jeszcze przed 1946 rokiem. Wcześniej po prostu nie było takiej konieczności, ale kiedy chce się zanieść płomień rewolucji w najdalsze zakątki globu, to najlepiej tam wygodnie dopłynąć, a dopiero później stoczyć bitwę, jeżeli to w ogóle będzie konieczne.

      Nawet to, czym СКАЧАТЬ