Название: Hayden War. Tom 6. De Oppresso Liber
Автор: Evan Currie
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-65661-07-4
isbn:
– No więc o co? Co zyskujecie, pomagając nam?
– Sojusz to rozszerzająca się sieć gwiazd, planet i gatunków. Rozumiecie, o czym mówię, prawda?
Mokkan prychnął.
– Nie jesteśmy dzikusami. Studiowaliśmy gwiazdy za Światem Boga, snuliśmy opowieści i domyślaliśmy się, co się tam może kryć.
– Dobrze, w takim razie może zrozumiecie, kiedy wam powiem, że to, co chcemy osiągnąć, pomagając wam, to zmuszenie Sojuszu, by przerzucił większe siły tutaj zamiast na nasze granice, żeby u was tracił środki, zapasy i żołnierzy. Wszystko to, by ich powstrzymać od wysyłania większej liczby okrętów w naszą przestrzeń.
– A więc mamy być waszymi zwierzętami służącymi do polowania – odpowiedział Mokkan, wydając z siebie głos, który można by uznać za śmiech, pozbawiony jednak wesołości. – Nękającymi zdobycz, osłabiającymi ją, męczącymi… Paskudne rzeczy przytrafiają się zwierzętom myśliwskim, człowieku.
– Gorsze niż ofiarom inwazji?
Nie wiedziała, czy sarkazm w jej głosie dotarł do uszu obcego, ale te słowa go zatrzymały. Trudno było określić, o czym myślał, ale uznała, że wzbudziła jego zainteresowanie.
Flota zbadała Dziecko Boga na długo przed wysłaniem zespołu, uzyskując podstawowe wiadomości o świecie i systemie, jak również całkiem dobrą znajomość języka. Sorilla próbowała obecnie zdobyć więcej wiadomości o kulturze mieszkańców. Była ona wprawdzie zaawansowana technologicznie, ale inwazja Ghuli skutecznie wyłączyła wszystkie rodzaje transmisji, które mogła przechwycić flota.
Z drugiej strony, Ghule transmitowali bardzo dużo. Niestety, do tego momentu ludziom nie udało się rozkodować większości modulowanych fal grawitacyjnych, z których składały się ich przekazy. To był także jeden z powodów, dla których zespół Sorilli wylądował na Dziecku Boga. Po drodze zostawili kilka dronów szpiegowskich, które mogły przekazywać transmisje.
Rozpoznanie nie było ulubionym zajęciem pani major, ale zespoły Wojsk Specjalnych przeprowadzały je równie skutecznie, jak inne powierzone im zadania.
– Jesteśmy tu po to, by sprawić, że nie zginiecie, zanim nie wykrwawicie trochę tych drani – powiedziała, skupiając się na Mokkanie, który wydawał się przywódcą grupy rebeliantów.
Nie mogła na zimno czytać reakcji odbiorców, jak to czyniła zazwyczaj. Twarze obcych były prawie niemożliwe do rozszyfrowania, a interpretacja mowy ciała daleka od pełnej wiarygodności. Opierała się więc na podstawowej psychologii, prymitywnej psychologii bitewnej jako na wyznaczniku działań. Wszystko bardziej skomplikowane było tu bezużyteczne, ale w zachowaniach obcych zauważyła wystarczająco wiele, by móc dokonać pewnej oceny.
Mokkan był wściekły, wystraszony i sfrustrowany. Stracił kogoś, prawdopodobnie bliską osobę. Sorilla czuła to w jego słowach. Być może przykładała do nich własną miarę, ale raczej w to wątpiła. Z całą pewnością był liderem tej grupy, a ta stanowiła formację, którą Aida doskonale znała. Komórki ruchu oporu były jej chlebem powszednim i wiedziała, jak należy z nimi postępować.
– A więc chcesz pozabijać nieco tych drani? Czy wolisz kryć się na pustkowiach i pozwolić im wykorzystywać ciebie i twoich ziomków?
Zauważyła, że Dziecianin zesztywniał, jego barki cofnęły się, a głowa uniosła. Sorilla wiedziała doskonale, że nawet bez oczu zmysł wzroku obcych mieści się w centrum ich czaszki. Ze zmiany postawy Mokkana poznała, że jej słowa trafiły w cel. Rozszerzenie ramion, ustabilizowanie postawy, jakby w przygotowaniu do szarży, uniesienie wyżej głównych sensorów. To wszystko były klasyczne oznaki mowy ciała, które charakteryzowały kogoś, kto przygotowywał się do podjęcia decyzji o stawieniu czoła wyzwaniu.
Ludzie w takim przypadku unosili brodę, prostowali plecy i stawali mocniej na nogach, jakby w gotowości do nagłego ruchu. Dziecianie nie różnili się pod tym względem od Ziemian.
– Chcę ich zabić jak najwięcej – warknął Mokkan.
– W takim razie pokażemy wam, jak to robić.
* * *
Sorilla niepokoiła się nieco całą sytuacją. Zbyt wiele niewiadomych mogło się obrócić na niekorzyść ludzi. Mając w zespole prawie samych młodych rekrutów, musiała się liczyć z nieuniknionymi błędami. Zdarzały się one oczywiście także doświadczonym weteranom, ale oni byli lepiej przygotowani, by sobie radzić ze skutkami pomyłek.
W momencie, kiedy Ziemia dążyła do maksymalnego rozszerzenia obecności wojskowej, szczególnie na koloniach znajdujących się w pobliżu granicy z Sojuszem, żądanie przydzielenia wyszkolonych i doświadczonych operatorów zaliczało się do kategorii rzeczy niemożliwych do spełnienia.
Nie znaczyło to oczywiście, że miała słaby zespół. Był on najlepszy, na jaki SOLCOM w tym momencie mógł sobie pozwolić, ale Sorilla wolałaby mieć przynajmniej jeszcze jednego doświadczonego podoficera, który pomógłby jej i sierżantowi Nanowi. Niestety, dowództwo stwierdziło, że skoro ona sama ma doświadczenie zarówno jako podoficer, jak i oficer, to da sobie radę z zespołem.
„Przynajmniej jestem w tym wyszkolona”.
Nie zawsze tak było.
Jako instruktor bojowy Wojsk Specjalnych, Sorilla większość swojej kariery spędziła, ucząc partyzantów i siły przeciwpartyzanckie w różnych krajach na całej Ziemi. Niszczenie reżimów, polowanie na terrorystów i wprowadzanie jak największego chaosu były jej chlebem powszednim.
Kiedy Ghule zaatakowali Haydena, znalazła się jednak poza swoją strefą komfortu.
Zadziwiające było, jak konwencjonalne okazały się walki z Ghulami. Bitwy sprowadzały się do przesuwania na polu ciężkich jednostek, co zdecydowanie faworyzowało przeciwnika. Nadal jednak Aida miała okazję przeprowadzić kilka akcji indywidualnych, które pozwoliły na utrzymanie planety.
W większości nie mogła jednak prowadzić szkolenia w sposób, w jaki chciałaby to zrobić, choć zapewne haydeńscy tropiciele mogli mieć odmienne zdanie.
Tu, na Dziecku sytuacja miała ulec zmianie.
Ghule nie stosowali tych samych procedur, co na Haydenie, najprawdopodobniej dlatego, że Dziecko Boga było dużo gęściej zamieszkane i użycie broni grawitacyjnej nie wchodziło w grę ze względu na zmiany środowiskowe, których najeźdźcy tym razem najwidoczniej starali się unikać. Nawet biorąc pod uwagę relatywną „czystość” takiego uzbrojenia.
Wywołana grawitacją reakcja nie była przyjemna i choć wyzwalała ogromną energię, była ona bardzo krótkotrwała. Okres połowicznego rozpadu cząsteczek wynosił mniej niż minutę. Większość izotopów powstających w wyniku działania tej broni była śmiercionośna, ale szybko znikały. Jednak zawsze pozostawały rezultaty ich wpływu na środowisko.
Tak więc zamiast iść ścieżką wytyczoną na Haydenie, Ghule postanowili przejąć rząd.
To miało sens. СКАЧАТЬ