Название: Hayden War. Tom 6. De Oppresso Liber
Автор: Evan Currie
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-65661-07-4
isbn:
Kiedy przybyła reszta zespołu, Sorilla już od kilku minut biegała na stacjonarnej bieżni. Powitała podwładnych jedynie lekkim skinieniem głowy, ale jej implanty śledziły każdego żołnierza, podobnie jak ich implanty śledziły ją i pozostałych kolegów.
Top Nano był pomocnikiem dowódcy. Sorilla bardzo żałowała, że nie może już być na jego miejscu. Na początku bycie mustangiem[1] nie stanowiło dla niej wielkiego wyzwania. Podczas wojny jej praca nie uległa znaczącym zmianom, prócz satysfakcji noszenia nowych dystynkcji. W tym czasie walka sprowadzała się raczej do reagowania niż prowadzenia własnych kampanii i bardziej przypominała próbę przeżycia niż wielką strategię. Przynajmniej na jej poziomie.
Kiedy jednak wojna się skończyła, wszystko się zmieniło. Ostatni przydział Sorilli polegał na robocie papierkowej w Fort Bragg, na szczęście nie trwał zbyt długo. Jako sierżant także oczywiście w jakimś stopniu zajmowała się administracją, ale w porównaniu z tym, z czym musiała borykać się obecnie, stanowiło to ledwie widoczny wycinek jej pracy.
Tak, Top był stanowiskiem i tytułem, którego zawsze pragnęła, a które dzierżyła własnym zdaniem zdecydowanie za krótko.
Kapral Lance Dearborne, snajper zespołu, podobnie jak większość jego członków był operatorem wyszkolonym już bezpośrednio przez SOLCOM. Sorilla i Top byli jedynymi, którzy wywodzili się jeszcze z Armii Stanów Zjednoczonych. Jakaś era dobiegała końca. Nie istniał wprawdzie jeszcze rząd światowy, ale wszyscy czuli, że prędzej czy później powstanie.
Stanowił on jedyne racjonalne rozwiązanie po tym, co stało się na Haydenie.
„Albo będziemy trzymać się razem, albo zginiemy osobno”.
Dearborne doskonale dałby sobie radę w starym zespole Sorilli i był to największy komplement, jakim kogokolwiek obdarzyła. Sprężysty blondyn zachowywał się tak, jakby urodził się z karabinem w jednej, a ghillie[2] w drugiej ręce. Kiedy jego implanty pracowały w trybie utajnionym, potrafił podejść praktycznie każdego. Sorilla widziała, jak skutecznie zaskakiwał ludzi na pustych korytarzach „Polski”.
Kapral Miram Soleill pełniła funkcję specjalisty instruktora, kolejne stanowisko, na którym pracę Sorilla wspominała bardzo dobrze. Miram miała wspaniałe przygotowanie akademickie, jednak niewielką praktykę. Wojny na Ziemi miały obecnie małe znaczenie, a SOLCOM i tak nie mógł na nie wysyłać swoich ludzi.
„Szkoda…” Sorilla wolałaby, aby jej podwładni zdobyli nieco doświadczenia na Ziemi, zanim zaczną walczyć z Sojuszem. „No cóż, damy sobie jakoś radę”.
W zespole była także para szeregowych, tak zielonych, że prawdopodobnie zdolnych do fotosyntezy, jednak wyglądało na to, że dość kompetentnych. Darren Riggs i Samantha Bier mieli po osiemnaście lat i ukończyli zaawansowane szkolenie SOLCOM na czołowych pozycjach w swoich grupach, co pozwoliło im dostać się do zespołu major Aidy. O ile za sukces chciał ktoś uznawać możliwość oddania życia w jakiś paskudny sposób setki lat świetlnych od domu.
Pozostał jeszcze LT.
Porucznik Brad Kepler.
Prawdę mówiąc, Sorilla nie bardzo wiedziała, co o nim myśleć. W odróżnieniu od pozostałych posiadał nieco doświadczenia. Nie takiego jednak, jakiego oczekiwała major. Podczas wojny pełnił funkcję paramedyka na Aresie, planecie, na którą napadli Ross, zabijając tam prawie wszystkich.
Przez większość wojny Kepler służył w armii brytyjskiej, z której został na stałe przeniesiony do SOLCOM, gdzie zgłosił się na stanowisko specjalisty. Miał czyste konto, ale w jego zachowaniu było coś, co nie pasowało do złotych belek, które nosił. Sorilla uświadomiła sobie, że go nie lubi, choć nie miała ku temu żadnych realnych powodów.
Podejrzewała, że stracił kogoś bliskiego na Aresie. Bliższego, niż wskazywałyby dane osobowe. Jego profil psychologiczny nie wykazywał jednak ksenofobicznych tendencji, inaczej Aida wykopałaby go osobiście z zespołu. Nie miała jednak złudzeń, ten człowiek pragnął zemsty.
Teoretycznie nie stanowiło to problemu, ale z własnego doświadczenia Sorilla wiedziała, że najgorszym bagażem, jaki żołnierz mógł nieść ze sobą na akcję, było pragnienie odwetu.
* * *
Tak ona, jak i pozostali członkowie zespołu zmordowali się na treningu do granic wytrzymałości, ale Sorilla nie pozwoliła im na odpoczynek. Dla nich wszystkich lepiej by było, gdyby przez większą część lotu spali, a doprowadzenie organizmów do skraju wyczerpania stanowiło najlepszy sposób, by to osiągnąć.
Oczywiście wszyscy spełniali warunki do zrzutu, ale Sorilla jako jedyna w zespole miała już za sobą prawdziwe desanty bojowe. Pozostali wykonywali tylko treningowe. Spędzili także setki godzin w symulatorach. Jednak zamknięcie w plastikowo-węglowej kapsule o grubości kilkunastu centymetrów, chroniącej przed najbardziej surowym środowiskiem, jakie można było sobie wyobrazić, miało zupełnie inne oddziaływanie psychologiczne.
Tak więc rano Aida z uśmiechem odnotowała, że jej ludzie niemal marzą, by w końcu zamknięto ich w kapsułach po wycisku, jaki zafundowała im w nocy. Chwyciła poręcz i wślizgnęła się do własnej bańki. Najpierw stopy, potem reszta ciała. Natychmiast połączyła systemy środowiskowe swojego pancerza z aparaturą miniaturowego pojazdu. Wokół niej kręcili się technicy.
– Wszystkie systemy sprawdzone, ma’am. Gotowi do startu? – spytał jeden z nich.
Sorilla uniosła kciuk.
– Gotowi.
Mężczyzna uśmiechnął się.
– Proszę im tam zgotować piekło, ma’am.
Zamknięto i uszczelniono pokrywę. Kapsuła zadrżała.
„Piekło to moja specjalność”.
2
Dziecko Boga
Świat Boga wisiał na niebie, w które się wpatrywali. Jego światło tłumiło blask znajdujących się dalej gwiazd, tak jak to było zawsze i zawsze będzie. Ci, którzy żyli na Dziecku, mogli obserwować gwiazdy tylko wtedy, kiedy opuścili komfortową jasną część księżyca i przenieśli się na drugą stronę, na której dzień i noc następowały po sobie naprzemiennie zgodnie z ruchem obiegowym globu wokół odległego słońca.
– Jesteś pewien, że właśnie tu kazali nam być?
Korra w odpowiedzi skinął głową.
– Współrzędne były bardzo dokładne.
Syntha zadrżała, rozglądając się wokoło.
– To miejsce wydaje się doskonale widoczne. Władcy…
– Nazywaj ich tak, jak robią to ludzie – zaoponował Korra. – To Ross Ell. Nic więcej.
Zadrżała ponownie, ale przytaknęła. Następnym razem postanowiła po prostu unikać tego tematu. Nie chciała narażać się na gniew tych, którzy tak łatwo СКАЧАТЬ