Название: Hayden War. Tom 6. De Oppresso Liber
Автор: Evan Currie
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-65661-07-4
isbn:
– Wy byli obserwowani. Sojusz nie zabezpiecza dobrze danych.
„Co to jest Sojusz?”
Miał więcej pytań, tak wiele, że ledwie mógł je spamiętać, ale teraz nie było czasu na ich zadawanie.
– Doskonale. Zbierz swój zespół. Wiem, gdzie są inni. Tam znajdziecie schronienie. I przekażecie wasze wiadomości.
– My za tobą – powiedziała postać, unosząc jedną z kończyn i wykonując jakiś gest.
Spod wody wynurzyło się kolejnych kilka sylwetek. Z całą pewnością uzbrojonych, ale nie kierujących broni w stronę Korry i Synthy, jak to zrobiła pierwsza. Naliczył ich sześć, po jednej na każdą spadającą łzę boga. Zastanawiał się, czemu przybyło ich tak mało.
Ale co on tam wiedział? Był jedynie naukowcem.
* * *
Sorilla po drodze rozmawiała z obcymi, używając prostych zwrotów. Była poliglotką, miała ku temu zarówno talent, jak i odpowiednie wyszkolenie. Władała piętnastoma językami ziemskimi i kilkoma dialektami. Dzieciański był drugim pozaziemskim językiem, który poznała. W ciągu ostatnich kilku lat biegle opanowała standardowy Sojuszu.
Rozmowa z dwójką obcych nie tylko poprawiała jej znajomość języka, nie wspominając o akcencie, ale także pozwalała zaprogramować komputery lingwistyczne pozostałych członków zespołu. Operatorzy Wojsk Specjalnych z reguły byli wielojęzyczni. Nie pamiętała, by służyła kiedyś z kimś, kto by nie znał przynajmniej dwóch języków obcych. Tym razem miała jednak zespół złożony ze specjalistów SOLCOM, a nie amerykańskich Zielonych Beretów.
Oprogramowanie translacyjne w ich implantach pozwoli im funkcjonować, o ile uda jej się dobrze skalibrować systemy.
No właśnie, rozmowa.
– Najeźdźcy, kiedy przybyli? – spytała.
Zżymała się wewnętrznie, wiedząc, jak nieporadnie posługuje się mową tubylców, i widząc w tym obrazę dla swojego profesjonalizmu, ale na razie nic nie mogła poradzić.
– Ponad dwa… – wyższy z obcych wypowiedział słowo, którego oprogramowanie nie było w stanie przetłumaczyć – temu.
Sorilla skrzywiła się, powstrzymując go gestem, powtórzyła słowo najwierniej jak mogła i spytała:
– Co znaczy?
– Cykl Świata Boga wokół słońca.
„W porządku, a więc lata… mniej więcej” – uznała Sorilla. Ponieważ Dziecko znajdowało się na orbicie gazowego olbrzyma, domyślała się, że rok oznacza cykl macierzystej planety, a miesiąc to czas jednego obrotu olbrzyma.
„O cholera, to zamiesza w naszych pojęciach”.
– Kontynuuj, proszę – powiedziała na głos.
Słuchała, zadając czasami pytania. W większości opowieść zgadzała się z tym, co wiedziała o procedurach operacyjnych Ross Ell, z wyjątkiem kilku bardzo ważnych szczegółów, które zmusiły ją do zastanowienia.
Pierwsze uderzenie wyglądało zgodnie z przewidywaniami.
Niewidzialny atak, spadek temperatury, niewytłumaczalne zniszczenia, wszystko to mieściło się w normalnych procedurach Ross. Dwie rzeczy, które przykuły uwagę Sorilli jako ważne, to użycie sił powietrznych i przejęcie lokalnego rządu. Żadna z nich nie miała miejsca na Haydenie.
Brak sił powietrznych nie był trudny do wyjaśnienia, wojna z ludźmi toczyła się pod osłoną dżungli, w której drzewa osiągały wysokość stu metrów. Jednostki powietrzne w takim środowisku były mało użyteczne. Dziecko Boga to zupełnie inna sprawa.
To dotyczyło także lokalnego rządu.
Hayden był w zasadzie jednym miastem z kilkunastoma większymi lub mniejszymi satelitami. Idealny cel do uderzenia pozbawiającego głowy.
Dziecko miało jednak rząd globalny.
Istniały pewne wątpliwości dotyczące tych, którzy mieszkali na stronie ciemnej i widzieli nocne niebo. Na jasnej panował wieczny dzień. Księżyc posiadał w pewnych strefach także normalny cykl dobowy, składający się z dnia i nocy. Jednak tak czy inaczej istniało tu społeczeństwo na poziomie globalnym. Nie można go było wyeliminować jednym uderzeniem, chyba że zmieniając cały księżyc w kulę plazmy, czego najwyraźniej Ross nie chcieli uczynić.
„Musimy dowiedzieć się, czego oni chcą” – pomyślała Sorilla. „Wystarczająco paskudnie jest walczyć z przeciwnikiem, który ma możliwość jednym ruchem zmieść planetę, miło by było dowiedzieć się, co może go przed tym powstrzymać”.
– Zbliżamy się do obozu, zgromadzeni są w nim ci, którzy chcą walczyć z najeźdźcami.
Sorilla spojrzała na obcego.
– Nie wszyscy, mam nadzieję.
Roześmiał się, tak przynajmniej przypuszczała.
– Nie, tylko przywódcy. To ryzykowne, ale miejmy nadzieję, warte ryzyka.
Usatysfakcjonowana Aida kiwnęła głową.
– To dobrze.
Nieco uspokoiła ją świadomość, że miejscowym nie brak zdrowego rozsądku.
* * *
– Tu mamy się spotkać – oświadczył Korra po około godzinie, kiedy przybyli na szczyt nadmorskiego klifu, mogącego pomieścić dużą liczbę osób.
Rozejrzała się, oceniając miejsce. Zadowalało ją. Wolałaby więcej osłony, ale znajdowali się wystarczająco daleko od najbliższego miasta, by zdążyć zauważyć jakikolwiek patrol na tyle wcześnie, że brak maskowania nie robił różnicy.
– Może być – powiedziała po prostu, wyrównując ciśnienie w hełmie przed zwolnieniem zamków.
Pancerz syknął wypuszczanym powietrzem, a Sorilla zdjęła hełm i położyła go na ziemi. Mogły po nim przejechać gąsienice czołgu, nie wyrządzając żadnej szkody. Wzięła głęboki oddech, wychwytując słony zapach morza i uśmiechając się z zadowoleniem.
– Miło znowu odetchnąć świeżym powietrzem – powiedziała w lokalnym języku, patrząc, jak pozostali członkowie zespołu zdejmują swoje hełmy.
Większość nie miała z tym żadnych kłopotów, ale porucznik i kapral Soleill zaczęli szybko czerwienieć i ciężko dyszeć. Sorilla przewróciła oczyma.
– Aparaty oddechowe.
Dwójka pokiwała głowami i zamocowała pod nosami urządzenia, СКАЧАТЬ