Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz страница 45

Название: Krzyżacy

Автор: Henryk Sienkiewicz

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ Nie ja go przetrzymam, jeno Zbyszko.

      Dalszą rozmowę przerwały im odgłosy rogów w boru, które ozwały się daleko przed nimi. Zych wstrzymał zaraz konia i począł słuchać.

      — Ktoś ci tu chyba poluje — rzekł. — Poczekajcie.

      — Może opat. To by dobrze było, żebyśmy się zaraz spotkali.

      — Cichajcie no!

      Tu zwrócił się do orszaku:

      — Stój!

      Stanęli. Rogi ozwały się bliżej, a w chwilę później rozległo się szczekanie psów.

      — Stój! — powtórzył Zych. — Ku nam idą.

      Zbyszko zaś zeskoczył z konia i począł wołać:

      — Dawajcie kuszę! może zwierz na nas wypadnie! wartko! wartko!

      I porwawszy kuszę z rąk pachołka, wsparł ją o ziemię, przycisnął brzuchem, pochylił się, wyprężył grzbiet jak łuk i chwyciwszy palcami obu rąk cięciwę, naciągnął ją w mgnieniu oka na żelazny zastawnik, za czym założył strzałę i skoczył przed siebie w bór.

      — Napiął! bez korby ci napiął! — szepnął Zych zdumiony przykładem tak nadzwyczajnej siły.

      — Ho, to morowy chłop! — odszepnął z dumą Maćko.

      Tymczasem rogi i granie psów ozwało się jeszcze bliżej, aż nagle po prawej stronie boru rozległ się ciężki tupot, trzask łamanych krzów i gałęzi — na drogę wypadł z gęstwiny, jak piorun, stary brodaty żubr z olbrzymią, nisko pochyloną głową, z krwawymi oczyma i wywalonym ozorem, zziajany, straszny. Trafiwszy na wyrwę przydrożną, przesadził[773] ją jednym skokiem, upadł z rozpędu na przednie nogi, ale podniósł się i już, już miał skryć się w gęstwinie po drugiej stronie drogi, gdy nagle zawarczała złowrogo cięciwa kuszy, rozległ się świst grotu, po czym zwierz wspiął się, zakręcił, ryknął okropnie i runął jak gromem rażony na ziemię.

      Zbyszko wychylił się zza drzewa, napiął znów kuszę i zbliżył się gotów do strzału ku leżącemu bykowi, którego zadnie[774] nogi kopały jeszcze ziemię.

      Lecz popatrzywszy chwilę, zawrócił spokojnie do orszaku i z daleka począł wołać:

      — Tak dostał, aże gnojem popuścił!

      — A niechże cię! — ozwał się podjeżdżając Zych — od jednej strzały!

      — Ba, blisko było, a to przecie okrutny pęd. Obaczcie: nie tylko żeleźce, ale i brzechwa[775] całkiem mu się schowała pod łopatką.

      — Myśliwcy muszą być już blisko; pewnikiem ci go zabiorą.

      — Nie dam! — odpowiedział Zbyszko — na drodze zabit, a droga niczyja.

      — A jeśli to opat poluje?

      — A, jeśli opat, to niech go bierze.

      Tymczasem z lasu wychyliły się naprzód psy, których było kilkanaście. Ujrzawszy zwierza, rzuciły się na niego ze strasznym harmidrem, zbiły się na nim w kupę i niebawem poczęły się między sobą gryźć.

      — Zaraz będą i myśliwi — rzekł Zych. — Ot patrz! już są, jeno dalej przed nami wypadli i nie widzą jeszcze zwierza. Hop! hop! bywajcie tu, bywajcie!... leży! leży!...

      Lecz nagle umilkł, przysłonił oczy ręką, a po chwili ozwał się:

      — Dla Boga! coże to jest? Czym oślepł, czy mi się zdaje...

      — Jeden na wronym[776] koniu na przedzie — rzekł Zbyszko.

      Lecz Zych zawołał nagle:

      — Miły Jezu! dyć[777] to chyba Jagienka!

      I naraz począł krzyczeć:

      — Jagna! Jagna!...

      Po czym ruszył naprzód, ale nim zdążył puścić w cwał podjezdka[778], Zbyszko ujrzał najdziwniejsze w świecie widowisko: Oto na chybkim srokaczu[779] sadziła ku nim, siedząc po męsku dziewczyna z kuszą w ręku i z oszczepem na plecach. W rozpuszczone od pędu włosy powszczepiały jej się chmielowe szyszki; twarz miała rumianą jak zorza, na piersiach rozchełstaną koszulinę, a na koszuli serdak wełną do góry. Dopadłszy, osadziła na miejscu konia; przez chwilę na twarzy jej odbijało się niedowierzanie, zdumienie, radość — na koniec jednak nie mogąc świadectwom oczu i uszu zaprzeczyć, poczęła krzyczeć cienkim, nieco jeszcze dziecinnym głosem:

      — Tatulo! tatuś najmilejsi!

      I w mgnieniu oka zsunęła się z konia, a gdy Zych zeskoczył także dla powitania jej na ziemię, rzuciła mu się na szyję. Przez długi czas Zbyszko słyszał tylko odgłos pocałunków i dwa wyrazy: „Tatulo! Jagula! Tatulo! Jagula!” — powtarzane w radosnym upojeniu.

      Nadjechały oba poczty, nadjechał na wozie Maćko, a oni jeszcze powtarzali: „Tatulo! Jagula!”, i jeszcze się obejmowali za szyję. Aż gdy wreszcie mieli już do sytu powitań i okrzyków, poczęła go Jagienka wypytywać:

      — To z wojny wracacie? Zdrowiście aby?

      — Z wojny. Co nie mam być zdrów! A ty? A młodsze chłopaki? Myślę, że zdrowe? — tak? Bo inaczej nie latałabyś po lesie. Ale coże ty tu robisz najlepszego, dziewczyno?

      — Przecie widzicie: poluję — odpowiedziała śmiejąc się Jagienka.

      — W cudzych lasach?

      — Opat dał mi pozwoleństwo[780]. Jeszcze przysłał pachołków do tego uczonych i psy.

      Tu zwróciła się do swej czeladzi[781]:

      — A odpędzić mi ta psy, bo skórę podrą!

      Po czym do Zycha:

      — Oj, też rada jestem, rada, że was widzę!... U nas wszystko dobrze.

      — A jam to nierad? — odparł Zych. — Dajże jeszcze, dziewucho, pyska!

      I poczęli się znów całować, a gdy skończyli, Jagna rzekła:

      — Do domu okrutny szmat drogi... takeśmy się za oną bestią zagnali.

      Chyba ze dwie mileśmy gnali, że już i konie ustawały. Ale tęgi żubr — widzieliście?... ma on ze trzy moje strzały w sobie, a od ostatniej СКАЧАТЬ



<p>773</p>

przesadzić (daw.) — przeskoczyć.

<p>774</p>

zadni — tylny.

<p>775</p>

brzechwa — tylna część strzały.

<p>776</p>

wrony — (o koniu) kary, czarny.

<p>777</p>

dyć (gw.) — przecież.

<p>778</p>

podjezdek — koń mniejszej wartości, słaby a. młody.

<p>779</p>

srokacz — srokaty koń, koń o umaszczeniu w cętki bądź w łaty.

<p>780</p>

pozwoleństwo (daw.) — pozwolenie.

<p>781</p>

czeladź (daw.) — służba.