Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja. Joanna Tekieli
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja - Joanna Tekieli страница 8

Название: Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja

Автор: Joanna Tekieli

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8195-366-5

isbn:

СКАЧАТЬ prawdziwy cud, że nie połamało żadnych drzew – mówili mieszkańcy, patrząc w okna i szukając wzrokiem ewentualnych szkód.

      Kiedy się przekonali, że nic złego się nie stało, zaczęli już tylko wypatrywać pierwszej gwiazdki, by zasiąść wraz z biskimi do odświętnie przybranych stołów. Nie we wszystkich domach królowało na białych obrusach dwanaście potraw, ale wszędzie panowała uroczysta atmosfera. W domu państwa Wysockich pokój rozjaśniały nie tylko światła na choince, ale też – szeroki uśmiech malujący się na twarzy ich najstarszego syna. Piotr siedział za stołem, choć miał wrażenie, że raczej się nad nim unosi – taka przepełniała go radość i duma. Na drugim końcu wsi, w dworku Leśna Ostoja, podobne światło biło od Emilki Drzewieckiej, która uśmiechała się promiennie i wzdychała na wspomnienie upojnych chwil pod jabłonką. Spojrzała na puste miejsce przy stole, przeznaczone dla niespodziewanego gościa, i miała wrażenie, że tego wieczoru zasiadł tam gość – bardzo oczekiwany i wspaniały: Miłość. Roztaczała swe czary, sprawiając, że Emilka była w tym momencie najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.

      „Jak ta moja Emilka szybko dojrzała” – pomyślał ze zdumieniem Zygmunt Drzewiecki, kiedy łamali się opłatkiem i spojrzał w oczy swej córki. „To już prawie dorosła kobieta…”.

      Podczas kolacji zerkał na Emilkę i miał wrażenie, jakby coś się w niej zmieniło – jakby ktoś nagle przemienił jego małą dziewczynkę, która siadała mu na kolanach, żeby słuchać bajek – w młodą kobietę o roziskrzonych oczach i pięknym uśmiechu.

      „Pewnie złamie niejedno męskie serce” – pomyślał z dumą.

      Na pasterce w drzewieckim kościele zebrali się prawie wszyscy mieszkańcy wioski, więc maleńkie wnętrze pękało w szwach, a ci, którzy przed chwilą narzekali na silny mróz, teraz rozpinali kożuchy i ściągali szale, bo zrobiło im się gorąco. Gorąco było też dwojgu młodych ludzi, którzy stali po przeciwnych stronach kościoła i wymieniali nad głowami wiernych spojrzenia zdolne rozproszyć największy mrok.

      Zanim msza się zaczęła, Emilka wpatrywała się w kamienną szopkę, która była tu chyba od zawsze. Dziewczyna uśmiechała się bezwiednie i w duchu dziękowała za to, co działo się w tej chwili w jej sercu. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że kamienne figury patrzą prosto na nią i podzielają jej radość, przesyłają jej część swojej kamiennej siły i niezmąconej nadziei. Potem odwróciła lekko głowę, czując na sobie uważne spojrzenie, a gdy jej wzrok spotkał się ze wzrokiem Piotrka, zniknęło wszystko, co ich otaczało: wszyscy ludzie, kościół i choinki – byli tylko oni, przedzieleni tłumem, a jednak połączeni czystym, pierwszym uczuciem, dla którego nie istniało słowo „niemożliwe”.

      *

      To było najpiękniejsze Boże Narodzenie w życiu Emilki Drzewieckiej. Piotr Wysocki, który przeżył tych świąt znacznie więcej niż jego ukochana, do końca swoich dni wspominał tę szczególną Gwiazdkę, podczas której rozbłysła ich pierwsza miłość.

      „Czy gdybym wiedział, szybciej bym się zdecydował na nowy związek?” – zastanawiał się czasem, ale nie umiał na to pytanie odpowiedzieć.

      Prawda była taka, że późna miłość, której w końcu uległ, była zupełnie inna niż ta do Emilki: brak jej było tego zachwytu, tej świeżości, tej dumy i poczucia, że jest kimś lepszym – że chce być lepszy. Kiedy była przy nim Emilka, świat był bardziej kolorowy, za każdym zakrętem czekały fascynujące odkrycia, a miłość miała smak czereśni, miodu i truskawek. Starał się być subtelniejszy, mniej zwyczajny. Teraz wiódł spokojne, szczęśliwe życie, ale czasem, zwłaszcza w okresie świąt Bożego Narodzenia, zamyślał się głęboko nad utraconą miłością i zastanawiał, jak wyglądałoby jego życie, gdyby Zygmunt Drzewiecki nie postanowił rozdzielić młodych kochanków.

      „Kto to może wiedzieć”. Piotr Wysocki machnął ręką i wstał z fotela, po czym podszedł do okna, gdzie stał wazon z gałązkami wiśni. Zawsze na początku grudnia łamał kilka w sadzie, tak jak robił to z Emilką – i jeśli zakwitały na Wigilię (a zwykle tak właśnie się działo), to czuł, jakby Emilka była tuż obok.

      „Rozwinęły się” – pomyślał wzruszony, dotykając sękatym palcem delikatnych kwiatków. „Witaj…”.

      Wolnym krokiem poszedł do swojego pokoju, w którym trzymał pamiątki z przeszłości. Część leżała na wierzchu – na przykład książka o obróbce drewna i odnawianiu antyków podarowana mu przez Mistrza, z dedykacją: „Dla mojego najzdolniejszego ucznia”, ale była też część, którą chował głęboko w szafie, nie chcąc urazić swej żony. Teraz sięgnął po drewnianą skrzynię ukrytą za płaszczami i wyciągnął z niej album ze zdjęciami Emilki Drzewieckiej, który podarowała mu jakiś czas temu jego wnuczka, Justyna.

      „Nawet nie wie, jaką mi radość sprawiła…”.

      Czapkę i szalik, które dostał tamtego ranka od Emilki, także przechowywał w tej szafie przez wiele lat, aż pewnego dnia jego żona, sprzątając szafę przed świętami, wyciągnęła ponadgryzane przez mole wełniane skarby Piotra, obejrzała je z uwagą i mruknęła:

      – A cóż to za starocie? Kto to takie szmaciska w twojej szafie upchnął, Piotrek?

      Nie przyznał się wtedy, bo wstyd mu było za ten sentymentalizm. Zresztą – jak tu powiedzieć żonie, z którą jest się od tylu lat, że się przechowuje pamiątki po dawnej miłości?

      Wydziergane przez Emilkę czapka i szalik trafiły więc do kosza na śmieci, a Piotr sam siebie przekonywał, że to tylko przedmioty.

      „Zawsze będę pamiętał o Emilce” – myślał. „Nie potrzebuję żadnych rzeczy”.

      A jednak brakowało mu tych dwóch szmatek, bo były zrobione jej rękami i pamiętały dotyk jej skóry.

      „Ech, sentymentalny dziad ze mnie”.

      Stara, pomarszczona dłoń gładziła pożółkłe fotografie, przewracając kolejne strony, aż zatrzymała się na portrecie Emilki, który Piotr lubił najbardziej. Emilka stała na nim na tle kwitnącego sadu w dworku Leśna Ostoja i uśmiechała się do fotografującego. Śmiały się nie tylko jej usta, ale też oczy. A gdy ktoś przyjrzał się bliżej temu zdjęciu, widział, że spojrzenie dziewczyny wcale nie jest skierowane na fotografa, lecz gdzieś nad jego ramieniem – tam, gdzie stał, oparty o jabłonkę, Piotr Wysocki, uśmiechając się do swojej ukochanej.

      – Wesołych świąt, Emilko – szepnął Piotr Wysocki, patrząc w te roziskrzone oczy i wspominając ich piękny zielony kolor. – Pewnie niedługo się spotkamy w lepszym świecie.

      – Dziadku, babciu! – Głos wnuka wyrwał pana СКАЧАТЬ