Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja. Joanna Tekieli
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja - Joanna Tekieli страница 6

Название: Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja

Автор: Joanna Tekieli

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8195-366-5

isbn:

СКАЧАТЬ było największe. Śnieg skrzypiał pod ich nogami, choć starali się poruszać jak najciszej, bo wiedzieli, że ryś należy do bardzo płochliwych zwierząt. Mróz szczypał ich w policzki i oboje byli mocno zarumienieni.

      – Ale dzisiaj zimno! – szepnęła Emilka, a Piotrek tylko pokiwał głową, myśląc sobie, że powinien w końcu znaleźć w szafie jakąś czapkę, nie wspominając już o rękawicach. Z kolei szalik, którym przedwczoraj owinął stopę Emilki, był nadal wilgotny, bo po powrocie znad jeziorka chłopiec z wrażenia zostawił go w zimnej sieni.

      Las o tej porze wyglądał jak zaczarowany. Pierwsze promienie słońca odbijały się od sopli lodu zwisających tu i ówdzie z gałęzi, a zmrożony śnieg przybrał niemal srebrny odcień, lśniąc momentami tak mocno, że wydawało się, jakby zatopiono w nim kryształy. Drzewa pokrywała warstwa szronu, tworzącego piękne mozaiki na korze.

      – Patrz, są jakieś ślady! – Podekscytowany Piotrek wskazał ręką na śnieg i ruszył szybciej do przodu, ale potknął się nagle o wystający korzeń i byłby upadł, gdyby Emilka go nie podtrzymała.

      – Masz lodowate ręce! – zawołała, zapominając zupełnie o tym, że mieli być cicho. – Czuję to nawet przez rękawiczkę!

      Przytrzymała jego dłoń w swojej, rozcierając ją, a jemu całkowicie wyleciały z głowy wszelkie tropy, rysie i inne zwierzęta. Chciał, aby ta chwila trwała jak najdłużej. Emilka, jakby odczytała to życzenie, poszła przed siebie, nie puszczając jego ręki. Czuł ciepło jej palców i silny uścisk drobnej dłoni i miał wrażenie, jakby od tego dotyku rozgrzewało się całe jego ciało – aż po czubek czerwonego od mrozu nosa.

      Popatrzył na ich splecione dłonie i uśmiechnął się. Tak bardzo chciałby się zatrzymać, przytulić Emilkę i pocałować ją.

      „Ale wymyśliłeś!” – zbeształ się w duchu. „Skup się lepiej na tropieniu rysia!”.

      Szli w milczeniu, coraz głębiej w las, ale śladów nigdzie nie widzieli.

      – Śnieg jest zamrożony, a w nocy nie sypało, dlatego nie ma tropów – odezwała się Emilka. – Ale może jak się przyczaimy w tamtych krzakach, to się pojawi?

      – Może. – Piotrek pokiwał głową. – To idealne miejsce. Jakbym był rysiem, to właśnie tutaj bym sobie założył domek!

      – No to chowamy się! Mam nadzieję, że ten ryś myśli podobnie jak ty!

      – Poczekaj! Mam coś na zachętę! – Piotrek wyjął z kieszeni spory kawałek kaszanki i położył pod krzakiem naprzeciwko miejsca, w którym zamierzali się ukryć. Zabrał ją rano ze spiżarni, mając nadzieję, że mama się nie zorientuje, bo akurat kiszki zrobiła sporo. Innych wędlin pilnowała jak oka w głowie i podejrzewał nawet, że zmierzyła każdą sztukę, żeby mieć pewność, czy nie ubyło ani centymetra.

      „Najpierw, jak się wszystkim chce tych smakołyków, to się zabrania jeść, bo to na święta, a potem i tak tyle tego zostaje, że się każdemu wmusza…” – pomyślał, choć jego akurat nigdy do jedzenia nie trzeba było namawiać.

      Schowali się za gęstymi krzakami, z trudem się przez nie przedzierając. W pewnej chwili ostra gałąź zahaczyła czapkę Emilki. Dziewczyna szarpnęła się i czapka została na gałęzi.

      – Chyba się przedziurawiła! – zmartwił się Piotrek.

      – No i dobrze! Nie lubię jej, a nie chciałam wyrzucać, bo ciągle wyglądała jak nowa – odpowiedziała Emilka, z zadowoleniem patrząc na zaciągnięte nici i sporą dziurę na czubku. – Dostałam ją od kuzynki, która chyba mnie nie lubi, bo jak można komuś taką żółtą ohydę podarować? Ale na razie jeszcze ją założę, bo okropnie zimno!

      Przycupnęli w krzakach i zapatrzyli się w zarośla naprzeciwko. Przez kilkanaście minut nic się nie działo i oboje poczuli, że z zimna kostnieją im palce u stóp. Próbowali lekko nimi poruszać w butach, żeby choć trochę pobudzić krążenie, ale niewiele to pomagało. Mróz ogarniał ich ze wszystkich stron, szczypiąc w policzki, kłując ostrymi igiełkami w oczy i usta, wdzierając się pod ubranie.

      – Chyba nic z tego nie będzie – szepnęła Emilka, a Piotrek jej przytaknął. Też czuł się zziębnięty i miał już dość tkwienia w tych krzakach.

      – No to chodźmy… – zaczął, ale w tym momencie zarośla naprzeciwko zaszeleściły, zatrzęsły się i słychać było wyraźnie, że coś się przedziera w ich kierunku.

      Wstrzymali oddechy i zamarli w oczekiwaniu. Coś się skradało i było coraz bliżej. Krzaki trzęsły się coraz mocniej, trzasnęła jakaś gałązka, usłyszeli sapanie i nagle z kępy zarośli wyłonił się czarny nosek. Węszył przez chwilę, a potem schował się z powrotem.

      „To chyba nie ryś” – zdążyła pomyśleć Emilka i wówczas z krzaków wyłonił się w całej okazałości wspaniały rudy lis.

      Szybko przełknęli rozczarowanie, bo zwierzę było przepiękne: grube zimowe futerko, gęsta ruda kita, bystre oczka rozglądające się na wszystkie strony i długi pyszczek, zbliżający się ostrożnie do pachnącej kaszanki.

      „Jaki cudny!” – pomyślała podekscytowana dziewczyna. Odnalazła dłoń Piotra i ścisnęła ją, a on odwzajemnił uścisk i uśmiechnął się, nie spuszczając oka z liska.

      Lis chwycił przynętę i umknął w krzaki, ale po chwili wyszedł jeszcze raz i obwąchał całą okolicę, jakby miał nadzieję, że znajdzie gdzieś jeszcze podobny smakołyk. Kiedy przekonał się, że niczego więcej nie ma, zniknął w zaroślach. Dopiero teraz młodzi badacze życia zwierząt spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się, wciąż trzymając się za ręce.

      – Śliczny był! – westchnęła z zachwytem Emilka.

      „Ty jesteś śliczna” – chciał powiedzieć Piotr, ale się nie odważył. Popatrzył tylko na nią i pokiwał głową z entuzjazmem.

      – Co prawda to nie ryś, ale musi nam wystarczyć – odpowiedział. – Chodźmy, bo zaraz chyba przymarzniemy tutaj do ziemi i będziemy musieli zostać aż do wiosny.

      Rozdział 5

      Wracali przez las potwornie zmarznięci, ale zadowoleni, że ich wyprawa nie była na marne. Kiedy znajdowali się w połowie drogi do Leśnej Ostoi, niebo przysłoniły gęste ciemne chmury i zaczął prószyć śnieg. Najpierw był to taniec śnieżynek, powolny, łagodny, sprawiający, że cały świat zdawał się spokojniejszy, pogrążony w półśnie; po chwili jednak śniegowych gwiazdek zrobiło się znacznie więcej, zawirowały w powietrzu, niesione coraz silniejszymi podmuchami wiatru. Gdy Emilka i Piotr weszli już do dworskiego ogrodu, rozpętała się prawdziwa śnieżyca.

      – Ale zamieć! – zawołała Emilia i wbiegła pod rozłożystą jabłonkę, która rosła w głębi ogrodu.

      Duże drzewo stało w otoczeniu trzech sosen, więc wszystkie razem dawały niezłą ochronę, co młodzi ludzie odkryli jeszcze latem, gdy złapała ich prawdziwa ulewa. Przeczekali wtedy nawałnicę, siedząc wygodnie w otulinie drzew i przyglądając się białej ścianie deszczu, która zawładnęła światem. Teraz СКАЧАТЬ