Название: Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja
Автор: Joanna Tekieli
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Любовно-фантастические романы
isbn: 978-83-8195-366-5
isbn:
– Tak krótko je gotujesz? – zdziwiła się Leokadia, na chwilę odwracając uwagę od swoich kłopotów sercowych.
– Zaraz je na mróz wystawię, poleżą parę dni, a dopiero w samą Wigilię porządnie ugotuję. Teraz chodź, niech sobie schną, a my się napijemy nalewki.
Przeszły do pokoju i Kazia postawiła na stole butelkę i dwa kieliszki. Leokadia zapatrzyła się na kolorową podłaźniczkę zawieszoną pod sufitem. U nikogo innego nie widziała tej starodawnej ozdoby, ale u Kazi zawsze pojawiała się na święta, chociaż i choinkę przyjaciółka przystrajała, ale to dopiero w wigilijny poranek. Podłaźniczkę natomiast przygotowywała zwykle już na początku adwentu. Jodłowe gałązki, pomiędzy którymi wisiały jabłka, kolorowe bibułki, słomiane gwiazdki i złocone orzechy, wyglądały pięknie, przyciągały wzrok i pachniały w całym pokoju.
– Lubię u ciebie te dawne ozdoby – powiedziała Leokadia. – Nawet się zastanawiam, czy i u mnie takiej podłaźniczki nie zamocować, bo naprawdę ładnie to wygląda. Nawet chyba ładniej niż te nowoczesne lampki, co nam moja kuzynka z Ameryki przysłała.
– Nowoczesność nowoczesnością, a ja uważam, że nie wszystko, co stare, trzeba od razu rzucać w kąt i zapominać – odparła Kazia. – Moja prababcia zawsze podłaźniczkę wieszała, a ja jako dziecko bardzo to lubiłam. Babcia i mama zarzuciły ten zwyczaj, więc zdecydowałam, że gdy pójdę na swoje, wrócę do niego. No i wróciłam! A co do Władka, to tak sobie myślę, że on się z moim Staszkiem koleguje, to może ja go podpytam? Albo mu szepnę, żeby Władkowi jakoś tam odwagi czy rozumu dodał?
Leokadia energicznie pokręciła głową i dla wzmocnienia efektu pomachała gwałtownie obiema rękami.
– O, tylko nie to! – zawołała. – Żeby mi potem z litości jakieś randki proponował? Nie ma mowy! Muszę mieć pewność, że on naprawdę się we mnie kocha, a nie że powie tak czy siak, bo go kolega podpytywał. Albo pomyśli, że mi jakoś tak strasznie na nim zależy…
– Ale…
– Kazia! Przyrzeknij, że nic Staszkowi nie powiesz!
– Dobrze, nie powiem, skoro nie chcesz, ale ja uważam…
– No, to będę już leciała, bo wiatr coraz bardziej dmucha! Jutro do ciebie zajrzę, to może mi pokażesz, jak te aniołki dziergasz?
– Zajrzyj, najlepiej z rana!
Leokadia założyła na siebie wszystkie warstwy ubrań i zniknęła w ciemnościach, a Kazia otuliła się ciepłym szalem i wyszła przed dom, żeby schować pierogi w stojącym w śniegowej zaspie wielkim garnku, zabezpieczonym tak, żeby nie miały szans dobrać się do jego zawartości żadne zwierzęta. Potem podeszła do szopy.
„Cóż ten Staszek tam tak długo siedzi?” – myślała. „Chyba na całą zimę drewna zdążył narąbać!”.
Już miała wejść do środka, gdy usłyszała dwa męskie głosy i coś ją tknęło. Przysunęła się bliżej drzwi. Tak! To był głos Władka, o którym przed chwilą z Leośką rozmawiały. Żalił się Staszkowi! Kazia, choć nie lubiła podsłuchiwać, nastawiła uszu, rozgrzeszając się w duchu, że to dla dobra przyjaciółki.
– Ja już nie wiem, Stachu, nie mogę tak dłużej! Serce mi się do niej wyrywa, a ona mnie jak psa traktuje i kpi sobie! Wczoraj ją w sklepie spotkałem, a akurat od fryzjera wracałem, ogolić się kazałem i ostrzyc, żeby na święta jakoś wyglądać. No i tylko parę groszy mi w kieszeni zostało, tyle akurat, żeby chleb kupić. Idę z tym jednym małym chlebem, a Leośka gapi się na mnie tak jakoś dziwnie i jak nie wypali, że niby taki ze mnie gospodarz dobry, że zakupy zrobię i wszystko, co trzeba, do domu przyniosę! No, sam powiedz, czemu ona taka złośliwa? Kiedyś taka nie była!
Staszek nic nie powiedział, ale Kazia dobrze go znała, więc wyobraziła sobie, jak wzrusza ramionami i drapie się po głowie.
– A w poniedziałek w kościele też miałem z nią niezłą przeprawę – przypomniał sobie Władek. – Akurat od wójta po młóceniu wracałem, długo nam zeszło, przebrać się nie zdążyłem, ale pomyślałem sobie, że dzień powszedni, to nikt nie będzie wydziwiał, że w starym, powycieranym kożuchu jestem, a do spowiedzi iść chciałem. Siedzę w ławce po spowiedzi, a tu koło mnie Leosia usiadła, popatrzyła i nagle tak jej się śmiać zachciało, że aż poczerwieniała. Jak nic, z tej mojej starej kapoty!
– E, chyba trochę przesadzasz!
– Gdzie tam! Zresztą, słuchaj dalej! Wychodzimy potem z kościoła, ona idzie obok mnie i tak jakoś zerka, no to pytam, czy jej nie podwieźć motorem do domu. Od dwudziestu minut się zbierałem, żeby ją o to zapytać! I wiesz, co mi powiedziała?
– No, co?
– Że wieczór taki piękny, to lepiej się przespacerować.
– To chyba dobrze. I poszliście razem?
Kazia z uznaniem pokiwała głową, zadowolona, że jej mąż jednak nie jest taki niedomyślny jak Władek, a potem znów nastawiła uszu.
– Jak: razem?! – odpowiedział wzburzony Władek. – Nie chciała jechać, to nie. Do domu żem pojechał. Sam. No, co tak patrzysz?
– A bo mnie się widzi, że ona cię na ten spacer wyciągnąć chciała…
– Co ty gadasz?! Ona ze mną? Przecież ja dobrze wiem, że to dla mnie za wysokie progi: ładna, bogata, syn sołtysa się koło niej kręci. Gdzie by na takiego jak ja gołodupca popatrzyła? Jeszcze w tej starej kufajce?
Kazia nie czekała już na to, co Staszek koledze odpowie, bo mróz przenikał ją do szpiku kości. Zresztą usłyszała już to, co chciała. Wróciła do domu i usiadła w fotelu, sięgając po robótki. Nie lubiła siedzieć bezczynnie, a jak chciała pomyśleć, to zwykle brała właśnie druty albo szydełko – nawijała kolejne oczka i myśli jakoś same się w głowie układały. Tym razem jednak nie bardzo wiedziała, jak połączyć tych dwoje… Wyglądało na to, że Leosia i Władek będą mieli duży kłopot z dogadaniem się, skoro tak opacznie rozumieli swoje zachowania.
„Całe szczęście, że ja i Staszek nie mieliśmy takich problemów” – pomyślała i uśmiechnęła się do siebie.
Rzeczywiście oni oboje jakoś od razu wiedzieli, że są dla siebie, dlatego nie tracili czasu na takie podchody i niepewność. Zakochali się w sobie, on się oświadczył, ona się zgodziła – i zaraz jak wrócił z wojska, wzięli ślub. Na co czekać, kiedy się spotyka drugą połówkę? Rodzina Kazi polubiła Staszka od razu. No, z wyjątkiem jednej awantury… Raz się zdarzyło, że – jeszcze narzeczonym będąc – Staszek przyszedł wieczorem pod jej okno, żeby się przed wyjazdem do wojska pożegnać. Był lekko podchmielony, rzucał kamyczkami w szybę, przesadził trochę z siłą i ją rozbił w drobny mak.
„Tata się trochę pieklił, ale jak Staszek szklarza opłacił, to dał spokój” – wspominała rozrzewniona Kazia, jakby to było całe wieki temu. „No i tak nam się żyje spokojnie, bez takich głupich nieporozumień, jak u Leosi”.
СКАЧАТЬ