Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja. Joanna Tekieli
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja - Joanna Tekieli страница 14

Название: Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja

Автор: Joanna Tekieli

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8195-366-5

isbn:

СКАЧАТЬ do pokoju, posiedzieli jeszcze za stołem, wspominając dawne czasy i tych, którzy odeszli, a potem ubrali się i pojechali do kościoła. Do tej pory zawsze chodzili na piechotę, ale warszawa sołtysa z powodzeniem pomieściła sześć osób, choć musieli się mocno ścisnąć, co Kazik przyjął z wielkim zadowoleniem i wykorzystał tę krótką podróż, by skraść narzeczonej kilka całusów. Zajechali przed kościół jako jedni z pierwszych i zajęli miejsca w pierwszej ławce, dzięki czemu mogli uważnie przyjrzeć się kamiennej szopce stojącej z boku ołtarza. Leokadię zawsze zachwycało, jak anonimowy artysta zdołał w tym twardym kamieniu wyrzeźbić tak pięknie Dzieciątko i Marię, Józefa, stajenkę, żłóbek, nawet sianko. Tym razem jednak nie umiała opanować zdenerwowania; ogarnęło ją jakieś dziwne przeczucie, którego nie umiała nazwać. Przez chwilę wpatrywała się w kamiennego Jezuska, jakby oczekiwała, że On da jej odpowiedź, a potem przestała zwracać uwagę na szopkę, tylko dyskretnie rozglądała się po kościele.

      „Nie ma go!” – pomyślała z rozpaczą, kiedy msza się zaczęła.

      Do końca nabożeństwa odwracała się przez ramię, szukając wzrokiem znajomej sylwetki, ale Władka nie było w kościele. Teraz już była pewna, że musiało stać się coś złego, bo Władek był bardzo pobożny i nigdy nie opuszczał mszy.

      Rozdział 4

      W bożonarodzeniowy poranek Leokadia obudziła się z bólem głowy. Prawie nie zmrużyła oka tej nocy, myśląc o zamieszaniu, które spowodowała i wspominając tego, który wdarł się do jej domu z grupą kolędników i pocałował ją, jak jeszcze nikt na świecie.

      „To musiał być Władek!”. Serce jej podpowiadało, że ma rację, bo kto inny zdobyłby się na coś takiego?

      Tylko dlaczego potem uciekł, zamiast z nią porozmawiać? Chyba po tym, jak zareagowała na jego pocałunek, musiał się domyślić, że podziela jego uczucia!

      „Nic już z tego nie rozumiem! Ale może dzisiaj wreszcie się wszystko wyjaśni? Przecież on musi ze mną w końcu porozmawiać! A jak nie, to pójdę do niego sama!”.

      Wstała z łóżka i wyjrzała przez okno. Ogród cały był przykryty śniegiem, na którym odznaczały się wyraźnie czarne gawrony, przechadzające się majestatycznie i raz po raz zanurzające dzioby w białym puchu. Leokadia przyglądała się przez chwilę ptakom, a potem jej wzrok padł na dziwny ślad ciągnący się od bramki do samego domu. W świeżym śniegu był bardzo dobrze widoczny, jakby ktoś wytyczył nową ścieżkę, nie tam, gdzie przebiegała, tylko nieco na uboczu.

      „Co to ma być?”. Leokadia z bijącym sercem podeszła bliżej do okna, ale mimo że przycisnęła nos do samej szyby, nie było widać, gdzie urywały się ślady. Założyła na koszulę nocną długi kożuch, otuliła się szalem i wyszła przed dom. Aż się zachwiała na progu, nawet nie czując silnego mrozu, który od razu dobrał się do jej policzków i ust, szczypiąc i sprawiając, że skóra zaczerwieniła się. Dziewczyna stanęła jak wryta, wpatrując się w przewiązany czerwoną wstążeczką motor, oparty o ławkę przed jej domem.

      – Władek? – zapytała cicho, rozglądając się z uwagą, ale chłopaka nigdzie nie było widać.

      Podeszła do motoru i zauważyła kartkę przyczepioną do kierownicy. Sięgnęła po nią drżącą ręką, pełna nadziei, ale nadzieja ta rozpłynęła się od razu, gdy przeczytała życzenia:

      „Dla Leokadii w prezencie ślubnym – zawsze będę Cię kochał”.

      – I co to ma niby znaczyć? – osłupiała Leokadia wpatrywała się w pocztówkę przedstawiającą młodą parę, a potem ruszyła energicznie w stronę bramy. Dopiero lodowaty chłód, który ją przeniknął, przypomniał jej, jak lekko jest ubrana. Zawróciła więc do domu, gdzie z kuchni dochodziły już odgłosy porannej krzątaniny, cichutko przemknęła do swojego pokoju, ubrała się w pośpiechu i wybiegła na zewnątrz.

      „Zaraz to wyjaśnimy! Mam dość tej komedii!” – myślała, choć sama była główną reżyserką całego zamieszania.

      Brnęła na skróty, nie zważając na śniegowe zaspy, coraz bardziej zdenerwowana, jakby przeczuwała, że liczy się każda sekunda. A jednak nie zdążyła. Dom Władka, w którym od roku mieszkał sam, po śmierci obojga rodziców, stał zupełnie pusty.

      „Gdzie on się podział?!”. Leokadia dopadła do drzwi i zaczęła szarpać za klamkę, jednocześnie łomocząc z całych sił. Na próżno. Przyłożyła ucho do drzwi. W środku panowała głucha cisza.

      – Nie ma co się dobijać! – zawołał ktoś za jej plecami. Drgnęła i odwróciła się. Za płotem stała sąsiadka, która kiedyś uczyła w miejscowej szkole. Patrzyła na Leokadię ze zmarszczonymi brwiami, bo słabo widziała, a gdy w końcu ją rozpoznała, dodała: – Tacy tu wczoraj byli, oglądali wszystko, no i chyba dobili targu, bo Władek w środku nocy z tobołami gdzieś poszedł. Że też ludzie nawet świętej Wigilii nie uszanują!

      – Jacy tu byli? – nie zrozumiała Leokadia. – Jakiego targu?

      – No, dom Władka kupili. Jacyś tacy, z Kasztanowa chyba. Młode małżeństwo.

      – Jak to dom Władka kupili? To gdzie on teraz będzie mieszkał?!

      – Widzi mi się, że wyjechał – mruknęła sąsiadka, po czym wzruszyła ramionami i poszła do siebie.

      „Nie mógł tego zrobić!” – jęknęła w duchu dziewczyna i wróciła pod drzwi. Znów przez chwilę nasłuchiwała, a potem osunęła się na próg, tuląc policzek do zimnego drewna.

      Łzy płynęły jej po policzkach, wydostawały się spomiędzy palców i spadały na kolorową spódnicę.

      „Jak on mógł tak zniknąć bez słowa? Tak się nie robi!”.

      Leokadia miała nadzieję, że wydarzy się bożonarodzeniowy cud: że za chwilę drzwi się otworzą, stanie w nich Władek i weźmie ją w ramiona. Cud się jednak nie wydarzył, a po kilkunastu minutach dziewczyna była już tak przemarznięta, że drętwiały jej palce u stóp. Wstała z progu, jeszcze raz załomotała pięścią w drzwi, a potem obeszła dom naokoło, w nadziei, że znajdzie jakieś niedomknięte okno. Wszystko jednak było zamknięte na głucho, nawet okiennice, tak że nie dało się zajrzeć do środka. Leokadia postała jeszcze chwilę, a potem przygnębiona poszła po śladach wiodących w stronę wsi. Gdy dotarła do domu, mama aż załamała ręce na jej widok.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного СКАЧАТЬ