Zbawiciel. Leszek Herman
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zbawiciel - Leszek Herman страница 15

Название: Zbawiciel

Автор: Leszek Herman

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-287-1442-7

isbn:

СКАЧАТЬ czegoś teraz. Nie wie, czy ma szukać innego kościoła.

      – Mamo! – Igor jęknął po raz kolejny. – Skąd ja mam wiedzieć? Niech dzwoni na plebanię. Dlaczego mieliby odwoływać? Że trochę kwiatków im się tam rozsypało?

      – Piszą w gazetach, że to był wybuch, prowokacja.

      – Pewnie to miał być tylko jakiś żart, à propos ekologizmu, ale media wywołały taką wrzawę, że zrobił się z tego prawie zamach bombowy.

      W słuchawce rozległ się cichy sygnał. Ktoś usiłował się z nim połączyć. Igor przymknął oczy z rezygnacją.

      Pani Anna głośno westchnęła.

      – Jeśli to był żart, to niezbyt mądry. A wiadomo w ogóle, jakie to były kwiaty?

      – Słucham?

      – No jakie kwiaty? Z jakich kwiatów były te płatki?

      Igor przez moment siedział ze wzrokiem wbitym w ścianę.

      – Mamo – odezwał się, gdy w końcu do niego dotarło, o co chodzi. – Skąd ja mam to wiedzieć?

      – Po prostu jestem ciekawa – westchnęła ponownie pani Anna i zmieniła temat. – Rozumiem, że przyjeżdżasz do nas na weekend, dwudziestego trzeciego sierpnia? Dożynki organizujemy, jak co roku. Mógłbyś w końcu tę Paulinę tutaj przywieźć.

      – Mamo, przecież ja dwunastego wyjeżdżam na trzy tygodnie. Mówiłem ci to miesiąc temu.

      – Jak mówiłeś? Niczego mi nie mówiłeś. Trzy tygodnie? Na Bornholm?! Znowu morze. Mało było naszego wypadku na promie? Po co los kusić?!

      Bornholm był oczywiście zasłoną dymną. Igor wolał nie wprowadzać matki w prawdziwe kulisy ich wyprawy. Gdyby się dowiedziała, że zamierza nurkować w Bałtyku, pewnie spróbowałaby go sądownie ubezwłasnowolnić.

      Spojrzał na zegar na ścianie.

      – Mamo, muszę kończyć. Robota tu czeka, a poza tym ktoś się do mnie dobija od paru minut i muszę oddzwonić. Pa, pa. – Nie czekając na ewentualne protesty, rozłączył się i sprawdził, kto dzwonił.

      Nieznany numer.

      Czerwona honda civic zatrzymała się przy krawężniku przed biurowcem, tuż obok Piotra, który szeroko uśmiechnięty zaglądał do wnętrza samochodu.

      – Siema, Mati.

      – Wskakuj! – Krótko obcięty chłopak z kunsztownie przystrzyżoną brodą skinął głową, wskazując skórzany fotel pasażera.

      Piotr wślizgnął się do środka auta, które w chwilę potem z piskiem opon ruszyło.

      – Nie wiedziałem, że ta twoja gazeta ma biura w Lastadii – powiedział Mati. Uśmiechnął się i sięgnął do schowka. – Nieźle masz.

      – Taa – prychnął Piotr. – Na śmieciówce.

      Samochód przemknął pod filarami Trasy Zamkowej, wjechał na plac na Nabrzeżu Starówka, z którego roztaczał się widok na Wały Chrobrego, i zatrzymał się frontem do Odry.

      Mati zgasił silnik.

      – Tu mam te kwiatki, które spadły w katedrze. Trzymaj, bo potem zapomnę.

      Piotr chwycił małą przezroczystą torebeczkę i podniósł ją do góry, z zaciekawieniem przyglądając się zawartości.

      – A te kartki?

      – Też tam są, potrząśnij.

      Piotr zakręcił torebeczką i w gąszczu kolorowych, wyschniętych już płatków ukazała się malutka, przycięta na kształt prostokąta karteczka.

      – Wyglądamy, jakbym ci sprzedawał narkotyki. – Mati zarechotał.

      – No – mruknął Piotr, wyciągając ostrożnie kartkę palcami.

      – Nic tam więcej niż na skanie nie ma.

      – Jak to w ogóle wyglądało? – Piotr podniósł kartkę pod światło. – Gdzie był ten ładunek? Pod sklepieniem?

      Mati pokręcił głową.

      – My siedzieliśmy z tyłu, więc jak rozległ się wystrzał, to od razu zadarłem głowę. To musiało być przymocowane do łańcucha żyrandola.

      – A ja myślałem, że może było umieszczone w samym sklepieniu.

      – Coś ty. Żyrandole, żeby zmienić żarówki, są opuszczane mechanicznie. Najczęściej taki automacik stoi na strychu i uruchamia się go pilotem. Lampa zjeżdża, samoczynnie odłącza się zasilanie i można wymieniać żarówki albo wyszorować żyrandol. Ten automat podnosi ciężar do pół tony.

      – Hmm. – Piotr włożył kartkę do woreczka. – A nie rozglądałeś się? Jak to był jakiś challenge, to jego autorzy mogli być gdzieś tam ukryci.

      – Gdyby to był challenge, już by to było w necie.

      – Początkowo myślałem, że to prowokacja związana z ekologią.

      – Wszyscy tak myśleli, z tego, co widziałem w mediach – potwierdził Mati.

      – Że to ktoś z tych ruchów miejskich, wiesz, Nowy Szczecin czy Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, ale oni by się do czegoś takiego raczej nie posunęli.

      – A może właśnie tak, ale zrobiła się z tego taka afera, że teraz siedzą cicho. – Mati pogłaskał się po brodzie. – Dlatego na YouTube nic nie trafiło.

      – Za to trafiły prywatne filmy, ze dwa. Ktoś z widowni nakręcił, tak jak ty. – Piotr spojrzał na kolegę. – Mogę w ogóle wykorzystać ten film, jakby co?

      – Jasne! – Mati się roześmiał. – Będę się chwalił, że to moje, jeśli pojawi się na waszym portalu.

      – No to super! – Piotr schował woreczek do kieszeni. – Dobra, przepraszam, ale muszę spadać. Mamy nową szefową, mówiłem ci. Zołza straszna.

      – Na sobotę jesteśmy umówieni, pamiętasz? Aktualne?

      – Jasne.

      Honda warknęła i zawróciła, zostawiając na szutrowej nawierzchni ślady opon.

      Igor patrzył przez dłuższą chwilę na nieznany numer, usiłując skojarzyć ciąg cyfr. Pewnie jakiś przedstawiciel handlowy. Od posadzek, izolacji albo czegoś tam.

      Przyszło mu na myśl, że równie dobrze mógł to być ktoś z urzędu, czasami dzwonili z komórek. Generalnie wolał nie oddzwaniać na niezapisane numery. W dziewięciu na dziesięć przypadków oznaczało to kłopoty.

      Zanim jednak zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości tekstowej.

      „Dzień СКАЧАТЬ