Zbawiciel. Leszek Herman
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zbawiciel - Leszek Herman страница 14

Название: Zbawiciel

Автор: Leszek Herman

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-287-1442-7

isbn:

СКАЧАТЬ tych ćwoków klimat Ziemi kształtowany jest przez wzajemne oddziaływanie jej powierzchni i atmosfery, które są ogrzewane przez promieniowanie słoneczne o cyklicznym natężeniu…

      – No to chyba akurat prawda – wtrąciła Paulina.

      – Niby tak – przytaknął Piotr. – Klimatem rządzi wiele czynników, ale akurat zgodnie z tym, co oni napisali, wszystko obecnie powinno wyglądać odwrotnie. Od dłuższego czasu te naturalne czynniki działają akurat na rzecz ochłodzenia klimatu, a nie ocieplenia. Tym bardziej globalne ocieplenie jest niezrozumiałe i to najlepszy dowód na to, że jest wywołane sztucznie.

      – Co to znaczy, że te czynniki działają na rzecz ochłodzenia? – Paulina zmarszczyła brwi, jednocześnie szukając w Google dokumentu geologów z PAN, o którym mówił Piotr. Obiecała sobie w duchu poczytać więcej na ten temat.

      – Na przykład w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, w których klimat gwałtownie się ocieplił, aktywność Słońca akurat malała. Podobnie prądy oceaniczne były w fazach, które powodowały obniżenie średniej temperatury, tymczasem oceany wciąż się ogrzewają. Koniec końców, przeciwko zapatrywaniu geologów z PAN stanęły wszystkie towarzystwa geologiczne innych krajów, stwierdzając, że jest ono sprzeczne ze stanowiskiem nauki światowej.

      Paulina przez chwilę milczała, usiłując poukładać sobie w głowie zasłyszane informacje. Na długiej liście dokumentów, które ukazały się w jej wyszukiwarce, znalazła także ten, o którym akurat rozmawiali.

      – A co z tym drugim, o którym mówiłeś? – spytała w końcu. – Ten jakiś amerykański instytut.

      – To w ogóle nawet nie ma o czym mówić – stwierdził ze złością Piotr. – Heartland Institute, konserwatywny, libertariański, prawicowy think thank założony praktycznie głównie po to, żeby bronić producentów papierosów. Pseudonaukowe lobby, które skupiało się na podważaniu związku między paleniem tytoniu a rakiem płuc po to, żeby ochronić swoich mocodawców przed wypłatą odszkodowań. Dokładnie tak samo działa obecnie w kwestii klimatu. Według nich zmiany klimatu nie są katastrofalne, a wszelkie działania w celu ich łagodzenia są ekonomicznie nieuzasadnione i stanowią poważne zagrożenie dla systemów gospodarczych.

      – Ochrona wielkich korporacji?

      – Oczywiście – przytaknął Piotr. – Głównych sprawców zmian klimatycznych.

      Paulina spojrzała w stronę oszklonej ściany oddzielającej główną salę redakcji od aneksu naczelnej.

      – Dobra, może mieć sobie te płaskoziemcze poglądy, ale co ona ma do drzew?

      Piotr westchnął.

      – Jak to co? Pan nasz powiedział wszak „czyńcie sobie ziemię poddaną”. Wszelka ekologia, ochrona gatunków, klimatu czy lasów to grzech przecież.

      – Papież ostatnio stwierdził chyba coś wprost przeciwnego.

      – Ale papież jest w Watykanie, a tu jest Polska.

      Paulina spojrzała na ekran swojego laptopa, na którym wyświetlał się artykuł na temat nowych połączeń drogowych w mieście.

      – Czarno widzę moją współpracę z Przeworską.

      – Kochaj szefa swego, bo możesz mieć gorszego – powiedział z uśmiechem Piotr. – Tak się zawsze wykłócałaś z Pawłem, a teraz będzie nam go chyba brakowało.

      – Zdaje się, że Ulka wyrośnie na nową gwiazdę redakcji. – Paulina spojrzała w kierunku jasnowłosej koleżanki, która właśnie, anielsko uśmiechnięta, wychodziła z biura naczelnej.

      – Jakoś te dwa miesiące przecierpimy. – Piotr pozamykał wszystkie pootwierane dokumenty na swoim laptopie. Spod ostatniego wyłonił się nagle otwarty w przeglądarce Windows dziwny szyfr.

      Patrzył przez chwilę na monitor, po czym zapisał rysunek w nowo utworzonym katalogu „kwiatki w katedrze” i zamknął.

      Ściągnięty godzinę temu do dolnej belki artykuł sponsorowany ponownie ukazał się na ekranie, a Piotr z rezygnacją wbił wzrok w angielski tekst.

      Rozdział 7

      wtorek 30 lipca

      Telefon oderwał Igora od rozmyślań na temat urlopu. Oczywiście siedział ze wzrokiem wlepionym w monitor i teoretycznie pracował, ale w rzeczywistości wpatrywał się kompletnie bezrefleksyjnie w otwarty rysunek, a jego myśli krążyły zupełnie gdzie indziej. Konkretnie w okolicach Bornholmu.

      – Igor, czy ty wiesz, że my znowu musimy jechać na kolejne przesłuchanie w Izbie Morskiej? – Głos w telefonie natychmiast go otrzeźwił. – W piątek w dodatku, szesnastego. Nigdy w życiu nie byłam w Czerwonym Ratuszu, a teraz w ciągu dwóch miesięcy będę tam po raz trzeci.

      Igor westchnął. Dochodzenie w sprawie tragicznych wydarzeń na promie, na którym zrządzeniem losu znaleźli się jego rodzice, prowadziła szczecińska Izba Morska. Mieściła się w siedzibie starego ratusza, w ogromnym, neogotyckim gmachu z czerwonej cegły, zwanym Czerwonym Ratuszem. Gwoli ścisłości, ratusz był tam jedynie przed wojną, po wojnie znalazły się w nim rozmaite instytucje i organa związane z Urzędem Morskim i Urzędem Żeglugi Śródlądowej.

      – No co poradzić? – mruknął. – Dochodzenie to dochodzenie.

      – Co poradzić?! Nie trzeba było nas tak namawiać na tę poronioną wycieczkę do Szwecji. Mało tego, że tam nie dotarliśmy, to kłopoty będziemy mieć pewnie jeszcze przez pół roku.

      Igor orientował się, że podobne postępowania w sprawie wypadków na morzu potrafiły trwać nawet kilka lat, ale o tym wolał matce raczej nie wspominać.

      – Ale ja dzwonię do ciebie w sprawie tego wypadku w katedrze. Tam były chyba jakieś roboty, prawda? – zmieniła temat pani Anna Fleming. – Ty nie miałeś przypadkiem z tym nic wspólnego?

      – Słucham?! – Igor spojrzał na trzymaną w ręku komórkę. Nigdy by nie pomyślał, że matka mogła go o coś takiego podejrzewać. No dobra… dwa lata temu wmieszał się przypadkowo w pewną katastrofę budowlaną w centrum miasta, ale przecież nic wspólnego z nią nie miał. Tyle tylko, że wlazł, gdzie nie trzeba.

      – No nie w sensie, że z wybuchem! – żachnęła się pani Anna. – Już nie rób ze mnie wariatki. Z jakimiś pracami. Przecież tam chyba robią remont, a ty zajmujesz się konserwacją zabytków.

      – Mamo. – Igor zamknął oczy. – Nic nigdy w katedrze nie robiłem ani niczego tam nie projektowałem.

      – No i chwała Bogu. Przynajmniej jesteś poza wszelkimi podejrzeniami.

      – Mamo!

      – Oj, wiesz, co mam na myśli.

      – No właśnie nie wiem, o czym ty mówisz. Jak zwykle zresztą.

      Pani Anna odchrząknęła.

      – Jak zwykle to nie można z tobą porozmawiać jak z człowiekiem – powiedziała urażonym tonem. – Córka naszej sąsiadki СКАЧАТЬ