Название: Cymanowski chłód
Автор: Magdalena Witkiewicz
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Любовно-фантастические романы
isbn: 978-83-8195-325-2
isbn:
Dobrze mi było w Cymanowskim Młynie. Stałam się spokojniejsza. Chyba wieś tak na mnie działała albo może te cudne Kaszuby. Tu czas płynął wolniej, spokojniej. Z każdym dniem coraz bardziej pasowałam do tego miejsca i coraz bardziej pasowałam do Jurka. Niekiedy miałam wrażenie, że znamy się od zawsze.
Przypominałam sobie zdarzenia z dalekiej przeszłości i byłam pewna, że przeżywaliśmy je wspólnie. Wielokrotnie miałam mu ochotę powiedzieć: „A pamiętasz?”. Już nawet zwracałam się do niego, a potem uświadamiałam sobie, że to jest przecież zupełnie irracjonalne. Przecież niemożliwe było, byśmy widzieli te same zachody słońca nad górami czy tę samą podwójną tęczę nad naszym domem. To, co się działo, było zaskakujące.
Kiedyś wracaliśmy ze spaceru, trzymając się za ręce. Potrzebowaliśmy bliskości. Nie pamiętam, bym miała zwyczaj chodzić z kimś za rękę, ale teraz wydawało mi się to takie naturalne. Jurek opowiadał mi, że zawsze gdy wracali do domu z Hanią, właśnie tak trzymali się za ręce.
– Pewnego popołudnia złapała nas ulewa – powiedział. – Biegliśmy, Hania miała czerwone kalosze i tak bardzo chlapała, gdy skakała po kałużach.
– A tuż przy domu się przewróciła. Upadła w błoto. I całowaliście się, leżąc w tej kałuży.
– Już ci to opowiadałem? – zdziwił się Jerzy.
Nic nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, skąd wiem o czerwonych kaloszach i o tym, że byli cali w błocie. O podwójnej tęczy nad ich domem. Miałam wrażenie, że to ja byłam Hanią i dokładnie wszystko pamiętałam. Nawet to zimne błoto, które potem zmywałam pachnącym mydłem. Czułam zapach tego mydła!
Kiedyś, gdy byłam w sklepie w Cymanach, znalazłam mydło, które pachniało dokładnie tak samo. Od razu kupiłam. Gdy wykąpana położyłam się wieczorem spać obok Jurka, on wtulił się we mnie.
– Znam ten zapach – powiedział. – Kocham ten zapach. I coraz bardziej kocham ciebie, Aniu.
Pomyślałam, że tak musiała pachnieć Hania…
To, co się działo, było niesamowite. Jakbym powoli przejmowała jej zwyczaje, nawyki. Piekłam ciasta, których nigdy nie znałam, zajadałam się potrawami, których wcześniej bym nawet nie tknęła.
Widocznie tak miało być.
Co ta miłość robi z człowiekiem!
Nieustająco czułam się, jakbym stale była na wakacjach. Jerzy miał dużo więcej pracy, czasem wyjeżdżał, a ja zostawałam sama. Kiedyś, przy okazji porządków, natknęłam się na biblioteczkę Łukasza, syna Jerzego. Jaki to musiał być fascynujący człowiek!
Zabrałam wszystkie książki o okultyzmie, numerologii i zjawach do leśniczówki. Czytałam codziennie. Kiedyś nawet spróbowałam wywołać ducha mojej mamy. Najadłam się tylko strachu, a mama się nie pojawiła. Nie wierzyłam, oczywiście, że będę mogła z nią wypić herbatę i pogawędzić, jak za dawnych lat, ale gdzieś tam, w głębi serca, miałam nadzieję, że w jakikolwiek sposób poczuję jej obecność. Nic takiego się jednak nie stało, ale mimo wszystko było mi nieswojo. Pewnie dlatego, że akurat tamtej nocy byłam sama w leśniczówce, zerwała się gwałtowna wichura i całe Cymany zostały pozbawione prądu.
– Mamo, przesadzasz – powiedziałam na głos. – Nie musisz mnie tutaj straszyć. Chciałam tylko ci powiedzieć, że są dobrzy ludzie na świecie i że tym razem nie zakochałam się w rozbójniku.
W tym momencie gdzieś nad Pomarliskim Błetem uderzył piorun. Nie ukrywam, że trochę się przestraszyłam, ale nie swojej mamy. Za nią tęskniłam. Nawet za jej duchem.
Choć seans spirytystyczny się nie powiódł, od tamtej pory jakbym więcej zaczęła dostrzegać. Przez długi czas nie wiązałam tego zupełnie z wywoływaniem ducha mojej mamy, ale im więcej czytałam książek Łukasza, tym mocniej wierzyłam w to, że na świecie istnieją zjawiska, których nie można zobaczyć gołym okiem i których nie można do końca wyjaśnić. Jerzy na początku się denerwował, że podzielam zainteresowania jego syna, ale potem przymknął na to oko. Uciekałam w świat książek i coraz bardziej byłam tym wszystkim zafascynowana. Nawet zaczynałam nieśmiało podejrzewać, co się stało tamtej burzliwej nocy, gdy próbowałam wywołać ducha mamy.
Nie byłam nawet zaskoczona, gdy poprosił mnie o rękę. Zrobił to oczywiście w swoim stylu. Kiedyś powiedziałam mu, że nie byłam nigdy w Gdańsku. Kilka dni później zostawiliśmy Cymanowski Młyn pod opieką Adama i wyjechaliśmy. Spędziliśmy cudowne dni, a ja czułam, że Jurek coś szykuje. Wieczorem uklęknął przede mną i zapytał, czy zostanę jego żoną.
– Przed chwilą, gdy na ciebie patrzyłam i widziałam, że chcesz coś powiedzieć, miałam nadzieję, że to będzie właśnie to. – Przytuliłam go mocno. – Oczywiście, że się zgadzam.
Dostałam przepiękny naszyjnik z cudnym szafirem. Bardzo podobny, a może nawet ten sam, miała dziewczynka ze starej fotografii, która wisiała w pensjonacie. Kiedy założyłam go na szyję, poczułam, że wszystko jest na swoim miejscu. Że ja jestem dokładnie w takim momencie swojego życia, w którym powinnam się znaleźć. Że cały czas żyłam właśnie po to.
– Lepiej, żeby nasi goście już nie oglądali tamtego zdjęcia dziewczynki z tym naszyjnikiem – powiedziałam nagle.
– Masz rację, Haniu, oczywiście. Gdy tylko wrócimy, od razu je zdejmę. – Jerzy wydawał się zaskoczony.
– Dobrze, ale nie chciałabym, żeby to miejsce było puste. Masz takie portretowe zdjęcie swojej zmarłej żony. Powiesisz je tam, dobrze?
Zaczęłam się zastanawiać, czy ze mną jest wszystko w porządku, że chcę, by w naszym domu wisiało zdjęcie mojej poprzedniczki. Tej, którą mój narzeczony kiedyś tak bardzo kochał. Zaskakujące było to, że zupełnie mi to nie przeszkadzało. Ale skąd wiedziałam o tym zdjęciu? Nie wiem. Po prostu wiedziałam i chciałam, by tam wisiało. Jakbym czuła ogromną emocjonalną więź z kobietą, która kiedyś była bardzo ważna dla mojego przyszłego męża. Miałam wrażenie, że w dziwny sposób dla mnie również ona stała się ważna. Dokładnie od tamtego wieczoru, gdy próbowałam skontaktować się z moją mamą, by powiedzieć jej, że tym razem zakochałam się w dobrym człowieku.
– To znaczy wydaje mi się, że powinieneś takie mieć… Ja bym miała na twoim miejscu… – dodałam, choć o nic nie pytał.
Ślub planowaliśmy na wiosnę albo lato, ale potem doszliśmy do wniosku, że ze względu na Monikę powinniśmy się pobrać jeszcze przed rozwiązaniem.
Los nam sprzyjał. Jedna impreza w ostatni weekend listopada została odwołana, więc mogliśmy ustalać szczegóły związane z naszym ślub. Jerzy był wdowcem, ja nigdy nie miałam ślubu kościelnego, więc daliśmy na zapowiedzi. Szybko to wszystko poszło. Ale na co czekać, gdy życie tak pędzi do przodu?