Cymanowski chłód. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cymanowski chłód - Magdalena Witkiewicz страница 3

Название: Cymanowski chłód

Автор: Magdalena Witkiewicz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8195-325-2

isbn:

СКАЧАТЬ by go nie poznał.

      Przeszli kilkadziesiąt metrów, usiedli pod knajpianą parasolką i zamówili po piwie.

      Sztoltman mierzył z metr dziewięćdziesiąt, był ogolony na łyso i szeroki w barach, jak niedźwiedź. Miał na szyi złoty łańcuch, a na plecach skórzaną kurtkę, która musiała chyba kosztować majątek.

      Już w połowie pierwszego piwa Adam zwierzył się znajomemu, że jest w finansowych tarapatach i potrzebuje sporo kasy.

      – Jak dużo? – zapytał Jacek, marszcząc czoło.

      – Dużo.

      – A co potrafisz?

      – Otworzyć auto bez kluczyka, odpalić silnik, jakby fura nie była za bardzo naszprycowana elektroniką. Mogę spróbować coś przerzucić przez granicę, jak będzie trzeba. Rzadko wyjeżdżam, od dłuższego czasu prawie nigdy, więc nie wzbudziłbym podejrzeń… Ogólnie wszystko. Naprawdę jestem w kropce i, kurwa, Jacuś, dodatkowo w czarnej dupie.

      – Dobra, o nic nie pytam. Słyszałem o jednej robocie dla twardego zawodnika, ale…

      – Mów! – Kostuch aż poprawił się z wrażenia na krześle. – Sporo można zarobić?

      – Sporo – odparł Sztoltman. – Na razie nic nie mogę gadać. Mieszkasz dalej tam, gdzie mieszkałeś?

      – Tak. Moja matka nie żyje, więc jakby co, to wpadaj o każdej porze.

      – Moja stara mi coś wspominała… Trochę głupio zagaiłem na początku, sorry… – powiedział Jacek.

      Widać było, że jego myśli są już zupełnie gdzie indziej. Szybko dopił piwo, po czym wstał, przybił piątkę z Adamem i zaraz potem już go nie było.

      – I to by było na tyle ze współpracy z karkiem mięśniakiem – mruknął Kostuch. – Nawet za siebie nie zapłacił.

      Adam był pewien, że musi poszukać kasy gdzie indziej, ale życie napisało inny scenariusz.

2018

      – Coś się stało, Adaś?

      Kostuch drgnął, a potem spojrzał za siebie i zobaczył stojącego po drugiej stronie drogi terenowego nissana, którego właściciel właśnie wysiadał. Zawiślak zamknął drzwiczki, a potem nasunął na głowę kaptur przeciwdeszczowej kurtki i zbliżył się do swojego pracownika.

      – Dzień dobry, panie Jurku – rzekł Adam. – Na chwilę tylko przystanąłem i już jadę. Wiem, że powinienem być wcześniej, ale trochę mi zeszło na cmentarzu.

      – Moja Hania, to znaczy Ania, mało jajka nie zniesie, bo mąka się skończyła, a ciasto na pierogi potrzebne. Niektórzy już się na rocznicę ślubu zjechali i chcieliby na kolację…

      – Zaraz ruszam i uwinę się góra w godzinę. Przepraszam.

      Mężczyźni uścisnęli sobie ręce. Zawiślak spojrzał najpierw na krzyż, a potem na zapalony przy nim znicz.

      – To ty zapaliłeś? – zapytał, jakby natychmiast zapominając o wyrzucie, który przed chwilą był słyszalny w jego głosie.

      – Tak, ja.

      – Komuś konkretnie?

      – Tak, mojemu tacie – skłamał Kostuch bez mrugnięcia okiem.

      – A co się stało? Jakieś złe wieści z zagranicy? – zatroskał się Zawiślak. – Niedawno mówiłeś, że ciągle nie wiesz, co się z nim dzieje…

      – Nie, panie Jurku. Temu prawdziwemu tacie. Chyba trzeba się pogodzić z tym, o czym wszyscy wiedzą od dawna. Pan pewnie też?

      Właściciel pensjonatu uciekł gdzieś wzrokiem i wykonał bliżej nieokreślony gest ręką.

      – No cóż…

      – Zapaliłem też na cmentarzu, ale tutaj… Pan wie, że został znaleziony niedaleko stąd, w rowie melioracyjnym?

      – Tak, wiem. – Zawiślak odrzucił poły kurtki i schował dłonie do przednich kieszeni spodni.

      – Poszedłbym na samo miejsce, ale wiem, że te zakupy są do zrobienia. Ale chciałem choćby symbolicznie, bliżej miejsca jego śmierci.

      – Rozumiem.

      – Żałuję, że to wszystko dotarło do mnie dopiero teraz… Głupi byłem, że się przed tym wszystkim broniłem. Pan się przyjaźnił z tatą. To był dobry człowiek, prawda?

      Zawiślak spojrzał Adamowi w oczy i skinął głową.

      – Bardzo dobry. To była wielka tragedia. Mógł jeszcze pożyć…

      Kostuch zauważył, że śniada twarz jego szefa nagle jakby nabrała rumieńców. Pan Jerzy ciągle trzymał ręce w kieszeniach, ale znów działo się to, co zwykle, gdy był zdenerwowany – bawił się czymś, co trzymał w prawej. Nagle wyjął z niej dłoń, by otrzeć nią czoło, i wtedy na ziemię upadł ponad półmetrowy rzemień, w którym Kostuch rozpoznał kawałek końskich wodzy. Adam chciał go podnieść, ale Zawiślak był szybszy. Jakby speszony, schował fragment uprzęży z powrotem.

      – Jedź już, Adaś – mruknął. – Ja też właśnie wybieram się zapalić mu znicz. Najpierw Łukaszowi, a potem jemu. Jak powiedziałem wcześniej Władek… to znaczy twój tato mógł jeszcze pożyć. Podobnie jak mój syn. Ale co zrobić, takie życie…

      – Ma pan rację, panie Jurku. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu.

      Chwilę potem Zawiślak odjechał, a Kostuch jeszcze przez jakiś czas patrzył w ślad za oddalającym się w stronę Cyman nissanem patrolem. Zastanowiło go, że w tym zimnie wspomnienie sprzed ponad czterech lat wywołało w panu Jurku aż tak duże emocje, ale potem uznał, że to raczej chodziło o Łukasza, syna Zawiślaka, od którego śmierci minął przecież tylko nieco ponad rok.

      Adam raz jeszcze zwrócił się w stronę krzyża, odmówił krótką modlitwę za duszę Dagmary, a potem wskoczył do swojego bmw i ruszył w stronę Cymanowskiego Młyna.

2014

      Dwa dni po spotkaniu w Kościerzynie Jacek Sztoltman zapukał do drzwi domu Kostucha.

      – W dalszym ciągu potrzebujesz roboty? – zapytał.

      Była ósma rano, a Adam poprzedniego wieczoru skutecznie powalczył z dwoma tanimi winami, więc przez chwilę mrużył oczy i starał się przygładzić sterczące na wszystkie strony włosy. Był w samych spodniach, które zapomniał zdjąć, zanim położył się do łóżka.

      – Wejdź, Jacuś – wychrypiał. – Tylko się trochę ogarnę. Jakąś koszulkę włożę… Chodź. – Odsunął się, robiąc przejście.

      – Nie СКАЧАТЬ