Cymanowski chłód. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cymanowski chłód - Magdalena Witkiewicz страница 4

Название: Cymanowski chłód

Автор: Magdalena Witkiewicz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8195-325-2

isbn:

СКАЧАТЬ zlecenie.

      – Jak dam radę, to wezmę. Mówiłem ci, że mam nóż na gardle.

      – Mokrą robotę też weźmiesz?

      – Mokrą robo… – Adam przerwał i znów doznał tego samego uczucia, jak po spowodowaniu wypadku; wydawało mu się, że w jednej chwili cały alkohol wyparował z jego organizmu. – Mokrą robotę? Co masz na myśli, Jacek?

      – A co się ma na myśli, gdy się mówi o mokrej robocie? To byłaby jednorazowa akcja. Jesteś nowy, nikt by nie skojarzył. Miałbyś wszystko na talerzu. Parogodzinna wycieczka w nocy. Wyjazd wieczorem, powrót przed świtem. Płatność gotówką zaraz po wszystkim.

      – Ale gdzie miałbym jechać? Jak? Za ile?

      – Ktoś by cię odebrał z chaty i do niej odstawił. Pięćdziesiąt kawałków. Musiałbyś się ogarnąć i być gotowy dziś o dwudziestej.

      – Pięćdziesiąt? – Kostuch wybałuszył oczy. – Pięćdziesiąt tysięcy?

      – Tak. – Sztoltman skinął głową i był przy tym śmiertelnie poważny. – Pasuje ci to?

      Adam przełknął ślinę.

      – Pasuje, Jacuś. Mówiłem ci, że jestem pod ścianą i…

      – I mnie tu dzisiaj nie było, rozumiesz? Trzymaj się i nie nawal, bo ja za ciebie zbiorę po dupie.

      Przybili piątkę i zaraz potem Sztoltman jakby się rozpłynął w porannej mgle.

      Kostuch zamknął drzwi, poczłapał do kuchni, walnął coś na klina i wrócił do łóżka.

      Kiedy obudził się przed trzynastą, sam nie był pewien, czy mu się to wszystko nie śniło, ale na wszelki wpadek nic już nie pił i siedział w pełnej gotowości od dziewiętnastej.

      – Co ty robisz, człowieku? – pytał na głos sam siebie co kilka minut.

      Dwa razy pomyślał, że gdy ktoś faktycznie po niego przyjedzie, to nigdzie się z nim nie wybierze. A potem oczyma wyobraźni widział Wentową, jak zmienia zeznania na policji, i siebie zakutego w kajdanki.

      Później przyszło mu do głowy, że gdyby sprawa nie była pewna, to Sztoltman by mu tego wszystkiego nie zaproponował. Przecież nie znali się na tyle, by mieć do siebie bezgraniczne zaufanie.

      Za szybą w kredensie stała jeszcze jedna flaszka wina i kusiła jak jasna cholera, ale Adam wiedział, że jeśli ją otworzy, to parę łyków mu nie wystarczy. Żeby jej nie widzieć, wyszedł na zewnątrz i zaczerpnął haust chłodnego październikowego powietrza.

      – Trudno, raz kozie śmierć – szepnął. – Jak spadać, to z wysokiego konia.

      Dwumetrowy mięśniak, który zapukał do drzwi punktualnie o dwudziestej, przedstawił się jako Waldek i kazał Kostuchowi iść za sobą. Przy wjeździe na podwórze stało zaparkowane grafitowe audi Q7 na warszawskich numerach. Za jego kierownicą siedział ciemnowłosy mężczyzna z bródką. Potężny silnik pracował, a reflektory były włączone.

      – Nie spękałeś? – zapytał kierowca.

      – Teraz już i tak za późno – burknął Waldek.

      – W sumie racja – zgodził się z nim brunet. – Wskakuj, chłopie, na tylne siedzenie.

      Kostuch wykonał polecenie, a wielkolud usiadł obok niego i powiedział:

      – Nie zakrywamy z Damianem przed tobą ryjów, kolego, i podajemy ci nasze prawdziwe imiona. Domyślasz się pewnie, co to znaczy?

      – Chyba tak – odparł Adam, uświadamiając sobie, że właśnie przekroczył granicę, przez którą nie da się wrócić.

      Ruszyli.

      Damian starał się przestrzegać przepisów, a Waldek wyczarował skądś flaszkę czystej, karton soku jabłkowego i plastikowy kubek. Nalał Kostuchowi mniej więcej setkę.

      – Trzymaj, kolego, na rozluźnienie. Mamy przed sobą kawałek drogi.

      Dalsze wypadki tej nocy potoczyły się tak szybko, że Adam niewiele z tego wszystkiego pamiętał. Wiedział tylko, że jechali może trzy i pół godziny, a potem Damian zatrzymał samochód. Waldek wyjął z bagażnika granatowy kombinezon, jaki noszą czasem mechanicy samochodowi, i kazał Kostuchowi go założyć. Potem dał mu klucz od zamka antywłamaniowego i wytłumaczył, jak dojść do właściwego domu.

      – W środku będzie tylko obiekt. Dom jest parterowy, jeśli będzie się świeciło w środku, to poczekasz, aż zgaśnie i jeszcze potem przynajmniej pół godziny.

      – Ale nie powinno się świecić, bo przed chwilą mijaliśmy ten budynek i było pogaszone – wtrącił kierowca.

      – Masz tu latarkę i teleskopową pałkę. Obiekt lubi sobie popić przed snem, więc to nie będzie trudne zadanie. Do sypialni prowadzą drugie drzwi po prawej, zapamiętasz? – Mięśniak poświecił w oczy, jak na przesłuchaniu.

      – Tak. Jakieś psy? Alarm? Kamery? – zapytał Adam.

      – Są kamery, ale zaraz dostaniesz kominiarkę – odparł Waldek.

      – Bystrzak z ciebie, chłopie – dodał z uznaniem Damian. – Dostaniesz też rękawiczki, ale pamiętaj, żeby starać się zostawić jak najmniej śladów. Od tego zależy nasza przyszłość. A twoja zwłaszcza.

      Kostuch uderzył z całej siły, ale nie trafił czysto. Pałka ześlizgnęła się po atłasowej kołdrze, a po chwili ktoś poderwał się z łóżka. Powietrze przeszył przenikliwy kobiecy krzyk. Adam na moment znieruchomiał. Był pewien, że „obiektem” będzie mężczyzna, a snop światła padał na młodą blondynkę w jasnoniebieskiej koszuli nocnej. Kobieta obficie krwawiła, a jej krzyk nagle ustał.

      – Proszę, niech pan mi nie robi krzywdy – jęknęła i uklękła, składając dłonie jak do modlitwy.

      Adam zawahał się przez ułamek sekundy i poczuł, jak pod wpływem mocnego szarpnięcia rękojeść pałki wysuwa mu się z dłoni. Upuścił latarkę i rzucił się do przodu. Blondynka nie zdążyła zrobić użytku z wyrwanego napastnikowi narzędzia. Kostuch przewrócił ją na ziemię i dosięgnął dłońmi szyi. Już wtedy wiedział, że wykona zadanie tak, jak należy, a potem znacznie dłużej, niż to było konieczne, wpatrywał się w gasnące oczy ślicznej blondynki, która – gdyby ją spotkał w innych okolicznościach – być może mogłaby zostać jego dziewczyną.

      Wychodząc, sięgnął po latarkę. Snop światła omiótł pomieszczenie, wyławiając z ciemności stojące na komodzie zdjęcie. Przedstawiało ono szpakowatego mężczyznę koło pięćdziesiątki, kobietę, która teraz już nie żyła, i dwójkę dzieci. Chłopiec mógł СКАЧАТЬ