Cyberpunk Odrodzenie. Andrzej Ziemiański
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cyberpunk Odrodzenie - Andrzej Ziemiański страница 7

Название: Cyberpunk Odrodzenie

Автор: Andrzej Ziemiański

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-287-1357-4

isbn:

СКАЧАТЬ ciągle dużo.

      Roześmiał się.

      – Serio? W porównaniu z całym miastem?

      Skinęła głową.

      – No dobra – powiedziała, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. – Pokaż mi je, to z tobą pogadam. Ale nie myśl, że powiem cokolwiek, co pozwoli ją aresztować.

      Teraz on skinął głową. Znowu dotknął nadgarstka i stuknął w blat. Drugie zdjęcie miało już maksymalną rozdzielczość, jaką dało się wycisnąć z miejskiego monitoringu. Axel pochyliła się nad blatem i muskała obraz tu i tam, powiększając różne jego fragmenty.

      – Na co powinnam zwrócić uwagę? – zapytała wreszcie.

      – Na przedramię faceta w samochodzie.

      Dziewczyna skupiła się na tym fragmencie.

      – Tatuaż… To gang. Nawet wiem jaki.

      – Właśnie. Tak jak mówiłem: dwa, może trzy piętra i kilkanaście przecznic do przeszukania. W Mieście obowiązuje ścisły podział terytorialny.

      – Wpuszczą mnie tam?

      Uniósł otwarte dłonie.

      – Tego nie powiedziałem. Myślałem, że masz jakiś sposób, skoro już tam szukałaś.

      Podniosła głowę, pokazując radosny uśmiech.

      – Pasuje mi ta wymiana – powiedziała. – Pytaj.

      – Pokażę ci jeszcze jedno zdjęcie. Zrobione podczas masakry w laboratorium.

      – Nie wiem, czy chcę je widzieć.

      – Spokojnie. Będzie bez szczegółów.

      Przeniósł kolejną fotografię na blat, powiększył i odwrócił w jej stronę. W chwili, kiedy oboje się pochylili, Scott poczuł chłodny podmuch na plecach. Nic nadzwyczajnego. Po lekach zawsze się pocił, był więc, chcąc nie chcąc, ultraczułym instrumentem do wykrywania przeciągów. Ale przeciąg tutaj? W luksusowym, w pełni klimatyzowanym domu?

      – Mieszkasz z kimś? – spytał ściszonym głosem.

      Zaprzeczyła ruchem głowy.

      – A masz kota? Albo inne małe zwierzę?

      – Nie.

      Jeszcze bardziej ściszył głos.

      – A masz broń?

      Zrozumiała, że coś jest nie tak, bo odpowiedziała również szeptem.

      – Mam – odpowiedziała również szeptem, po czym odruchowo zerknęła na sufit. – Ale w sypialni. Bo co?

      Zbliżył usta do jej ucha.

      – Ktoś otworzył okno na górze. A środek dnia to nie pora na włamywaczy.

      Fachowcy na pewno nie braliby się do roboty o tej godzinie. Pijane lub naćpane lumpy mogłyby się oczywiście włamać nawet i teraz, ale na pewno narobiłyby mnóstwo hałasu. Kto poza tym wchodził w grę? Kto mógł bezszelestnie otworzyć okno w domu chronionym nowoczesnym alarmem?

      Zawodowy morderca.

      Odruchowo zerknęła na drzwi wejściowe, ale Scott przecząco pokiwał palcem. Ucieczka przez drzwi tylko pozornie wydawała się najmądrzejszym wyborem. Skoro morderca jest na górze, to najlepiej wybiec z domu i uciekać, kryjąc się za samochodami, prawda? Nic bardziej mylnego. Po pierwsze, napastnik nie jest głuchy, spokojnie zdąży do okna i zastrzeli ofiarę, kiedy ta będzie jeszcze na podjeździe przed domem. A po drugie, najprawdopodobniej nie jest sam. Wspólnik przypuszczalnie czeka w zaparkowanym w pobliżu aucie, więc ucieczka frontowymi drzwiami oznaczałaby pewną śmierć.

      W takim razie może od tyłu, przez ogród? Równie głupie wyjście. A może nawet głupsze, biorąc pod uwagę stratę czasu na forsowanie kolejnych ogrodzeń.

      Ruchem głowy wskazał jej kuchnię i pokazał na migi, żeby położyła się na podłodze i za czymś ukryła.

      – Uruchom ręcznie alarm! – szepnął najciszej, jak mógł.

      To była dobra dzielnica. Ochrona powinna się zjawić za dwie do pięciu minut. Tylko co z tego? Jakie szanse ma dwóch cywilnych ochroniarzy w starciu z uzbrojonym po zęby zawodowcem? Zginą, zanim zdążą zadzwonić do drzwi.

      Zaczekał, aż Staller przemknie do kuchni, po czym zdjął buty i ruszył za nią, ale po kilku krokach skręcił ostro w prawo. Gdyby zabójca korzystał z systemów wykrywania na podczerwień, to na pewno zauważy jego ślady. Ukrył się za ścianą oddzielającą kuchnię od garderoby, wydobył nóż i przykucnął, usiłując uspokoić oddech. Odkąd odszedł ze służby, nie nosił broni palnej. Sądy zbyt często skazywały ofiarę napaści tylko za to, że broniła się za pomocą pistoletu.

      W domu panowała całkowita cisza. Pokusa, żeby wystawić głowę zza ściany, była bardzo silna. Scott jednak wiedział, że gdyby jej uległ, to prawdopodobnie chwilę potem już by nie żył. Według jego szacunków zabójca powinien znajdować się w połowie schodów prowadzących na dół, albo nawet już w salonie. Drewniane schody, drewniana podłoga, a mimo to żadnego skrzypnięcia, nawet najmniejszego szelestu…

      Pierwszy pocisk przebił ścianę kilka centymetrów nad jego głową. Drugi przeszedł tuż obok. Gdyby Scott stał wyprostowany, miałby już dwie dziury w płucach. Morderca wyłonił się zza narożnika i strzelił jeszcze raz. Znowu za wysoko.

      Scott runął do przodu, ale napastnik był profesjonalistą. Nie cofnął się odruchowo, tylko zrobił krok w lewo. Nóż ominął jego podbrzusze o dobrych dwadzieścia centymetrów.

      Od natychmiastowej śmierci uratował Scotta jedynie fakt, że to była naprawdę dobra dzielnica. Na zewnątrz rozległy się okrzyki ochroniarzy. To był błąd z ich strony. Tak jak należało się spodziewać, napastnik zabił ich, oddając na ślepo kilka strzałów przez zamknięte drzwi.

      Scott dał susa do kuchni, ale przewrócił się i pewnie byłby następnym celem, gdyby nie Staller. Usłyszawszy głosy, dziewczyna uznała, że przybyła skuteczna pomoc. Postanowiła włączyć się do walki i ruszyła do ataku z tasakiem w ręce.

      Zabójca popełnił błąd. Celował w Scotta, ale dostrzegłszy kątem oka nagły ruch, skierował broń na nowy cel i nacisnął spust. Padł strzał. Pocisk trafił dziewczynę w głowę. Scott rzucił się do przodu, wbił nóż od dołu w prawe płuco napastnika i pchnął ukosem w górę, żeby dosięgnąć serca.

      Dwa ciała niemal równocześnie runęły na podłogę. Scott zgiął się wpół i zwymiotował z wysiłku. Po chwili zdołał doczołgać się do dziewczyny, wyszarpnął spod marynarki pakiet medyczny, zębami rozerwał opakowanie, wydobył plastomed i przycisnął do rany. Zaraz potem uderzył palcami w nadgarstek i wywołał numer alarmowy.

      – Zgłaszam strzelaninę! Są ofiary śmiertelne! – Kręciło mu się w głowie, nie mógł sobie przypomnieć adresu. – Przyjeżdżajcie na mój namiar. Potrzebuję ratowników СКАЧАТЬ