Название: Cyberpunk Odrodzenie
Автор: Andrzej Ziemiański
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-287-1357-4
isbn:
Dobre obyczaje nakazywały, żeby wchodząc do cudzego domu, coś pochwalić. Obojętnie co: wystrój, układ pomieszczeń, kolor wykładziny. Wszystko jedno. Ale wnętrze tego domu sprawiało pewien problem. Nie było tu żadnych mebli, żadnych ozdób, nie było nawet wykładziny.
– Widzę, że lubisz ascetyczny, skandynawski wystrój – powiedziała z wymuszonym uśmiechem.
On również się uśmiechnął.
– Styl skandynawski to dla mnie barok.
Miał jakieś czterdzieści lat i choroba nawet nie za bardzo go postarzyła. Nie pojawiły się ani zmarszczki, ani siwizna. Nie znaczyło to jednak, że choroba nie odcisnęła na nim piętna. Twarz mężczyzny była kredowobiała, przez co jeszcze bardziej uwydatniały się głębokie sińce pod oczami. Trochę przypominał wampira ze starych filmów.
– Mogę zapytać o zdrowie? – zaryzykowała.
– Lepiej nie. Usiądziesz?
W ostatniej chwili powstrzymała się przed pytaniem: „Ale gdzie?”. Rozejrzała się ukradkiem. Chyba miał na myśli kuchnię, bo dopiero tam dostrzegła stół i dwa krzesła. Więcej mebli w mieszkaniu nie było, jeśli nie liczyć materaca w sąsiednim pokoju.
Weszli do kuchni.
– Napijesz się czegoś? – zapytał. – Woda prosto z kranu czy przegotowana?
Spojrzała na niego niepewnie.
– Żartujesz?
– Pewnie, że żartuję. Nie miałbym na czym jej zagotować. Przynoszę ją sobie z rzeki.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Nagle, jak na niewidzialny sygnał, wybuchnęli śmiechem, po czym rzucili się sobie w objęcia. Tak, to ciągle był stary dobry Shey Scott. Zawsze pytał, dlaczego Tahira woli samochód zamiast wielbłąda. Na przekór swojej urodzie wcale nie była Arabką. Ani nawet Beduinką, jak chcieli złośliwcy. Pochodziła z Berberów i tylko głupie białasy nie dostrzegały różnicy.
Posadził ją na jednym z krzeseł.
– Mów, po co przyszłaś. Tak normalnie, bez owijania w bawełnę. Przecież potrafisz.
– Przyszłam zahamować wyprzedaż twoich rodowych mebli. – Znowu potoczyła wzrokiem dookoła. – Mam dla ciebie pracę.
– W związku rencistów?
– W policji.
Parsknął śmiechem, ale natychmiast umilkł i wbił w nią przenikliwe spojrzenie.
– Coście znowu wymyślili? – Zmarszczył brwi. – Albo inaczej: czy nasz kraj już kompletnie zwariował?
Odruchowo skinęła głową.
– Z powodu dramatycznych braków kadrowych w policji specjalna ustawa pozwala teraz przyjmować do służby liniowej osoby z innych pionów mundurowych. Nie do SWAT-u oczywiście. Bierzesz taką sekretarkę z administracji, która całe życie przewracała papiery, ale przecież mundur kiedyś tam dostała, przeszła szkolenie i złożyła przysięgę. Teraz może buszować w aktach i odwalać papierkową robotę, dzięki czemu odciążą funkcjonariuszy z pierwszej linii.
– To może po prostu dajcie jej spluwę i wyślijcie na ulicę?
– Do tego jeszcze nie doszło, ale w twoim przypadku tak właśnie będzie.
Z niedowierzaniem pokręcił głową.
– Jaka służba mundurowa przyjmie kogoś w takim stanie?
– Policyjne biuro tłumaczeń – powiedziała z kamienną twarzą.
– Słucham? Kobieto, ja przecież nie znam żadnego języka!
– Nie kłam. W jakimś języku przecież teraz rozmawiamy.
– Ale tam trzeba być chyba jakimś specjalistą, mieć zaliczone kursy czy egzaminy…
Tym razem to ona pokręciła głową.
– Wszystko zostanie w rodzinie. A warunkiem jest zdanie egzaminów z dwóch języków. Jeśli kogoś nie chcemy tam przyjąć, to każemy zdawać hindi i węgierski. Ty będziesz musiał zdać angielski i amerykański.
– Uprzedzam, że z angielskim mogę mieć problemy…
– To oceni komisja, której członkowie należą przecież do naszej rodziny. Tego nie analizuje żaden komputer.
– I z tego biura tłumaczeń chcecie doraźnie przenieść mnie do zwykłej służby?
– Właśnie. Z obejściem wszelkich procedur. A teraz najważniejsze…
– Zamieniam się w słuch.
– W myśl przepisów nowej ustawy mogę zrobić cię oficerem, a potem posłać na emeryturę. Z porządnym ubezpieczeniem. Z gwarancjami. Ale to przyszłość. Najpierw pogadajmy o teraźniejszości. – Pochyliła się nad stołem. – Widzę, że nie masz za co kupować lekarstw. Jak wrócisz do służby, rząd ci je zafunduje.
Opadła na oparcie krzesła. Argument był nie do odparcia. To znaczy byłby, w rozmowie z każdym innym człowiekiem. Ale też Scott był dziwakiem. Sprawy oczywiste dla innych dla niego nigdy nie były oczywistymi.
Obserwowała go spod przymrużonych powiek, usiłując ukryć napięcie. Czterdzieści lat i wyrok. No bo przecież wiadomo, jak to się skończy. Lekarstwa w tym przypadku nie leczą przecież, a tylko łagodzą skutki. Na tyle, na ile mogą. Sama nie wiedziała, czego się spodziewała, przychodząc tutaj. Widoku rozklejonego człowieka nad grobem? Czy przeciwnie, kogoś heroicznie stawiającego czoło przeciwnościom losu? Scott nie pasował do żadnej wersji. Wydawało jej się, że oderwała go od jakichś ważnych zajęć. Że zgodził się poświęcić jej trochę czasu wyłącznie ze względu na dawną znajomość, bo ma na głowie milion niecierpiących zwłoki rzeczy.
– Co to za sprawa? – zapytał wreszcie takim tonem, jakby go to wcale nie ciekawiło, ale uznał, że niegrzecznie byłoby nie okazać zainteresowania.
Tahira narysowała palcem prostokąt na blacie stołu. Kiedy wypełnił się światłem, obróciła go i przysunęła w jego stronę.
Scott zerknął na zdjęcie ładnej dziewczyny o inteligentnych oczach. Ta fotografia mogłaby się pojawić na którymś z portali randkowych, gdyby nie drobny szczegół w postaci policyjnej miarki do określania wzrostu.
– Kto to?
– Axel Staller.
– Axel to męskie imię.
Tahira rozłożyła ręce, po czym wzruszyła ramionami. Znaczyło to mniej więcej tyle: każdy może krzywdzić dzieci wedle własnego uznania.
– A Shey to kobiece – skontrowała, choć doskonale wiedziała, że „Shey” to tylko ksywka i że gospodarz СКАЧАТЬ