Название: Sybirpunk – tom 2
Автор: Michał Gołkowski
Издательство: PDW
Жанр: Историческая фантастика
isbn: 9788379645879
isbn:
Spojrzałem na nich ciężkim wzrokiem, sięgnąłem za pazuchę po portfel. Widziałem, jak cztery szyje wyciągnęły się ciekawsko, chcąc zlustrować zawartość przegródek na karty... A potem cztery zestawy ust wykrzywiły się w podkówkę rozczarowania.
– Tyle mam, tyle wam mogę dać... Nie no, czekajcie, muszę mieć jeszcze na flaszkę i szlugi, nie? He, he-he. O, tyle. – Wcisnąłem Wani do ręki kilka nośników waluty, sobie zostawiłem jeden. – No co ja poradzę, chłopaki? Przecież widzicie: ten sam samochód, to samo mieszkanie, ciuchy...
– Ale garnitur to sobie pan prezes kupił – przytomnie zauważył Wania.
– Chcesz, kupię też tobie. Chcesz? No już, dawaj, wsiadamy i jedziemy na miasto po garnitur. Tak?
Spuścił głowę i zamruczał coś, wyraźnie niezadowolony.
– PAN PREZES JAK MOJŻESZ, CHLEB ROZDAJE NA PUSTYNI! – Przynajmniej Jegor umiał się ucieszyć. – WÓDA, KOKS, DZIEWCZYNY, WSZYSTKO ZGARNIEMY DO TAJNEJ MELINY!
– Panowie, potrzebuję waszych podpisów z kciuków i czipów na jednym dokumencie. Bądźcie tak dobrzy, bo mi tam głowę suszą.
Podałem im po kolei ramkę, każdy przyłożył palec do czytnika i sczytał dane do uwierzytelnienia. Widziałem, że Wania chciał nawet zagłębić się w dokument, ale na szczęście czekający na swoją kolej Jegor zwyczajnie wyrwał mu holonotatnik z ręki, już za trzecią próbą dał radę zetknąć opuszkę palca z płytką sensora.
Od razu odebrałem im i złożyłem ażurowy nośnik, wsunąłem do kieszeni.
– Panie prezesie, a kiedy będziemy mogli... – zaczął jeszcze Pasza, ale ja już rzuciłem jakimś pożegnaniem i czym prędzej schowałem się do klatki.
Wdrapałem się na swoje piętro, czując, jak głowa nadal pulsuje echem myśli i wydarzeń z całego dnia. W uszach mi szumiało, oczy piekły i bolały. Najbardziej to miałem ochotę wypić sobie czystej, wleźć pod prysznic i po wyjściu poprawić na drugą nóżkę... A potem włączyć jakiś film i zasnąć na kanapie.
Zgrzytnąłem zamkiem i drugim, popchnąłem drzwi – od razu zamknęły się i huknęły o futrynę, pchnięte jeszcze mocniej od drugiej strony, zatrzaskując obydwa rygle.
– Kusto, zasrańcu, wpuść mnie! – krzyknąłem do psa, mocując się z kluczami. – Sio, niedobry pies! Kto to znowu napaskudził w korytarzu?! Ach, ty! Już ja cię zaraz... O, dzień dobry.
Idąca na górę sąsiadka z czwartego piętra spiorunowała mnie wzrokiem, popychając przed sobą gromadkę dzieci i szwankujący grawiwózek z zakupami. Droga jak sto diabłów maszyna niedomagała na jeden silnik, efekt był taki, że kobieta musiała stopień po stopniu walczyć z przekrzywiającą się i podskakującą, a rzekomo samobieżną torbą.
W pierwszym odruchu zrobiłem krok, żeby jej pomóc, nawet wyciągnąłem ręce, ale kobieta tak się żachnęła, jakbym jej i te bachory, i te zakupy chciał co najmniej ukraść.
– Ja sobie poradzę! – fuknęła. – Niepotrzebna mi pana dwulicowa, patriarchalna litość... Szczególnie jeśli takiego języka pan używa! Ja tutaj dzieci wychowuję sama, nikt nie pomoże nawet!
– Właśnie pani chciałem pomóc – mruknąłem, cokolwiek stropiony.
– Aha, jasne! Już mi taki pomagał jeden, potem drugi... A ja sama potem zostaję! Tyle jesteście warci wszyscy, rozpłodowcy...!
– Mama, mama, nie krzycz... – poprosiła płaczliwym głosem pięcioletnia dziewczynka.
– Niech pani nie podnosi głosu – poprosiłem też ja, słysząc, jak Kusto ujada za drzwiami.
– Pan mi nie będzie mówił, co ja mam robić! Ja sobie daję radę, ja tu dzieci wychowuję na porządnych ludzi, szacunku uczę, a nie takiego bydlęctwa! To wszystko wasza wina, takich jak pan i wszyscy inni...! A ja, ja...
Urwała, zasłoniła usta dłonią i zgięła się, wyraźnie powstrzymując szloch. Któreś z dzieci zaczęło płakać, inne pociągnęło mamę za połę bluzy... Patrzyłem z poczuciem zupełnej bezsilności, jak kobieta ciągnie karawanę swoich prywatnych nieszczęść dalej i znika za zakrętem schodów.
Wreszcie przekręciłem w zamku oba klucze, popchnąłem drzwi i zdołałem wejść do mieszkania.
– Kusto, gdzie jesteś, bydlaku?! – zawołałem, widząc na samym środku przedpokoju ślady przestępstwa. Dosłownie ślady, bo zdążył w to, co sam narobił, jeszcze wleźć, i to co najmniej parę razy. – Łapy ci z zadu powyrywam!
Oczywiście Kusto nie przyszedł, więc sapiąc i warcząc, musiałem najpierw posprzątać jego bajzel, potem dopiero zdjąć buty, ściągnąć kurtkę, koszulkę... Dobrze, że chociaż letnie upały już minęły, więc nie byłem aż tak przepocony, ale miałem na sobie zdecydowanie o jedną warstwę ubrania za dużo.
Jak zawsze zwalczyłem w sobie odruch zmięcia wyjściowego ciucha w kulkę i ciśnięcia w kąt, zamiast tego ładnie rozwiesiłem go na wieszaku, zamknąłem w szafie odświeżającej. Potem z ulgą wbiłem się w stare, wytarte dżinsy i biały podkoszulek.
– Kusto, chodź! Ostatnia szansa!
Przyszedł, a jakże. Poczochraliśmy się trochę, podrapaliśmy za uszami... Łyknąłem dwa prochy od bólu głowy, jeden od ciśnienia i profilaktycznie komplet witamin. Ano, Olga mi głowę przecież suszyła, że dbać o siebie trzeba, badać, no to poszedłem do lekarza i mi przepisał. Gorzej się po nich czułem, ale wyniki miałem lepsze, więc coś za coś.
Szybkie zajrzenie do lodówki, równie szybki strzał czystej popitej lekko już kwaśniejącym sokiem z granatów. Zerknięcie na zegarek: kurwa, już byłem spóźniony.
– Kusto, masz wodę, żarcia nie będzie... Wracam wieczorem! – zawołałem, znów wybiegając z domu.
Nad NeoSybirskiem powoli zapadał zmrok, miasto zaczynało grzęznąć w wieczornych korkach. Wypadłem na magistralę, przeskoczyłem przez most nad szerokim, brązowoszarym nurtem martwej rzeki, patrząc na kontrolkę poziomu paliwa: wystarczy mi? Powinno wystarczyć... A przecież szkoda było bez sensu tracić swoją kasę.
Akurat jechałem przez zastawione pudłami wielopiętrowych bloków przedmieścia, kiedy odezwał się komunikator.
– Olʹg! – zawołałem radośnie, bez zastanowienia odbierając połączenie. – No hej, co tam...
Przełknąłem ślinę, patrząc na obrazek hologramu i zarazem jednym okiem próbując pilnować sytuacji na drodze.
– No hej, Saszka, szary wilku... – zaszczebiotała.
Zahamowałem i skręciłem gwałtownie, wyprowadziłem wóz na prostą, zwolniłem. Spojrzałem jeszcze raz, odetchnąłem głęboko i dopiero dokończyłem:
– СКАЧАТЬ