Sybirpunk – tom 2. Michał Gołkowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sybirpunk – tom 2 - Michał Gołkowski страница 2

Название: Sybirpunk – tom 2

Автор: Michał Gołkowski

Издательство: PDW

Жанр: Историческая фантастика

Серия:

isbn: 9788379645879

isbn:

СКАЧАТЬ waporyzatory i inne elektroniczne wynalazki. Że niby fajne takie były te chmury kolorowego dymu, i ładnie pachniały.

      A ja lubiłem sobie zwyczajnie, chamsko zajarać.

      – No więc, złapali ludożercy tego Ruskiego, tak? I mówią: zarżniemy, zjemy cię, ale wcześniej obedrzemy ze skóry i zrobimy z niej bębenek. Już ogień rozpalają, szykują się, a on nagle: jak się na strażnika nie rzuci! – Huknąłem ręką w blat pokrytego opalizującą żywicą stołu, aż podskoczyły szklanki. – I rrraz go w mordę! Włócznię mu wyrwał, drugiego dźgnął, trzeciemu kopa, zabiera mu nóż i z tym nożem się do reszty odwraca.

      Patrzyli na mnie w skupieniu, z pełną, niepodzielną uwagą. Kiwając głowami, szukając w moich słowach głębszej prawdy.

      Pięciu z mojej strony, siedmiu z tamtej.

      Całą bandą przyszli, dranie! Pełnomocnik spółki, czyli ten cały Arkadij Gieorgiewicz, z nim dwaj prawnicy, asystentka, szef wewnętrznej służby prawnej, jakiś konsultant i jeszcze jeden typ, który nawet nie wiem, co robił.

      A ja, szczerze mówiąc, patrzyłem na nich zwrotnie i myślałem sobie: co JA tu, kurwa, robię?!

      Przecież to do nich należało wedle prawa i logiki Baryszewo. To ich nazwiska jeszcze do niedawna były na drzwiach gabinetów.

      I co? I zupełnie nic.

      Zaciągnąłem się jeszcze raz i odchyliłem w fotelu, już teraz śmiejąc się z puenty.

      – No i on z tym nożem przed nimi stoi, oni zesrani, nie? A on, he, he, ostrzem sobie po brzuchu: chlast! I raz, i drugi, na krzyż zaczyna ciąć! I jeszcze, ehhehe-he, krzyczy do nich: gówno dostaniecie, nie bębenek! Ehheehe-he! He, hehe-he... Ehe...

      Otarłem łezkę rozbawienia z kącika oka, pokiwałem głową i podniosłem na nich wzrok.

      Żadnemu nawet nie drgnął mięsień w twarzy.

      – Ej, no co wy, nie łapiecie? – Rozłożyłem ręce. – Przecież oni mu wcześniej powiedzieli...

      Arkadij Gieorgiewicz uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały tak samo pełne pogardy.

      – Zrozumieliśmy, panie Khudovec. Natomiast nie jestem pewien, czy rozumiemy, co miała ta przydługawa, jakkolwiek niewątpliwie humorystyczna dygresja znaczyć.

      Popatrzyłem na niego, na papierosa w dłoni. Zaciągnąłem się jeszcze raz i zdusiłem niedopałek w popielniczce wraz z chęcią, żeby pstryknąć nim prosto w idealnie czystą, wyprasowaną marynarkę któregoś z prawników.

      – Dokładnie to, od czego zacząłem: gówno dostaniecie.

      Znowu wybuchł rejwach, mój prawnik zerwał się równocześnie z dwoma radcami prawnymi z tamtej strony. Zaczęli przekrzykiwać się, podtykać sobie pod nos jakieś wydruki, wywoływać hologramy i zrzuty ekranów, dowodzić, co było jak i w ogóle.

      No a co niby było jak? Przecież wiem, jak było, i to chyba jako jedyny w tej salce. Wbiliśmy z chłopakami na pałę, zresetowaliśmy system i nadpisaliśmy samych siebie jako nowy zarząd.

      To jest: nowszy. Bo nowym to przez ułamek sekundy była spółka i figuranci, podsunięci nam przez Zarnickiego. Zresztą ten ostatni nie miał chyba powodów do narzekań, bo zadanie w zasadzie wykonaliśmy: wyznaczeni ludzie trafili do organów wykonawczych zakładu baryszewskiego.

      Przynajmniej na pewien bardzo krótki czas.

      – Proszę państwa...! – Arkadij Gieorgiewicz uniósł ręce, próbując uciszyć towarzystwo. – Naprawdę, upraszam o spokój. Doskonale rozumiem, dlaczego pan Khudovec przyjmuje taką, a nie inną postawę...

      – Tak? – zaciekawiłem się nieudawanie.

      – Tak. Robi pan tak dlatego, że nie jest w stanie swojego stanowiska poprzeć żadnym logicznym wyjaśnieniem. Nie ma ani jednego faktu, który miałby przemawiać na pana korzyść.

      Potrząsnąłem głową, wsparłem się na łokciach.

      – Nieprawda. Mam jeden fakt, który chyba do tej pory umykał waszej uwadze. Fakt, z którym musicie się pogodzić.

      – Mianowicie...?

      – Mianowicie że Baryszewo należy teraz do mnie.

      Parsknął, jak gdybym powiedział coś zabawnego. Czułem, jak wszystko mi w środku lata, aż się gotuje! Najchętniej tobym skoczył przez stół, złapał go za kark i pizdnął o blat mordą: jeb! I jeszcze raz, i jeszcze!

      No ale nie mogłem, bo nie tak się na tym szczeblu załatwiało tematy.

      – Panie Aleksandrze, proszę już skończyć z tymi krotochwilami. Doskonale wiemy, że zakład odebrano jego prawowitym właścicielom, których mam tutaj zaszczyt reprezentować, na drodze wrogiego zbrojnego przejęcia.

      – Reprezentować na drodze wrogiego zbrojnego przejęcia?

      – Proszę nie łapać mnie za słówka.

      Już ja bym cię, kutasino, złapał.

      – Owszem, zgoda – powiedziałem ku zgrozie mecenasa Rusłanowa, czyli mojego firmowego prawnika.

      – Przejęcia, podczas którego był pan tu obecny.

      – ...w zasadzie tak.

      – Przejęcia, w którym pan bezpośrednio uczestniczył.

      Uśmiechnąłem się nieszczerze.

      – Nie. Przejęcia dokonali nieznani sprawcy, którzy skasowali zarazem nagrania z holokamer i wyczyścili zapisy księgowe. To, co pan mówi, to są bezpodstawne insynuacje i uprzejmie proszę, aby zechciał pan... e...

      – Odstąpić i zaprzestać – szepnął siedzący obok mnie Rusłanow, któremu aż się ręce spociły z nerwów.

      – ...aby zechciał pan odstąpić i zaprzestać podobnych pomówień, mogących stać się podstawą do wytoczenia procesu o naruszenie dóbr osobistych – gładko dokończyłem wykutą na pamięć formułkę.

      – Ach. W takim razie może będzie pan łaskaw wyjaśnić mi, co takiego pan i pozostali członkowie rzekomego nowego zarządu robiliście wiadomej nocy na terenie zakładu?

      – Broniliśmy go – odparłem bez mrugnięcia okiem.

      – Broniliście? Przed kim, jeśli można zapytać?!

      – Nie wiem. – Rozłożyłem ręce. – Przed ludźmi próbującymi go zaatakować. Może tymi samymi, którzy odebrali go wam? Proszę mi wierzyć, że nie mam pojęcia.

      – Nie, to jest jakaś farsa... – sapnął tamten, chyba wreszcie wyprowadzony z równowagi.

      Miałem szczerą nadzieję, że właśnie tak było, bo próbowałem СКАЧАТЬ