Название: Sybirpunk – tom 2
Автор: Michał Gołkowski
Издательство: PDW
Жанр: Историческая фантастика
isbn: 9788379645879
isbn:
A on mi teraz mówił, że wszystko to psu w dupę, bo dziś wieczorem, zamiast iść do opery, mam lecieć do jakiejś Szwajcarii?
– Towarzyszu dowódco, ale...
– Nie ma ale! Oksana! – charknął w komunikator. – Bilety prześlijcie panu Aleksandrowi!
Mój zegarek piknął, wyświetlił: odebrano bilety. Szybko wywołałem je, przejrzałem... Odetchnąłem z ulgą: e, nie było źle, bo lot w tamtą stronę startował dopiero dziś o trzeciej w nocy.
Zatem zdążę zaliczyć operę, zdążę apartament z Olgą i wszystko inne. Wyspać się nie zdążę, bo prosto stamtąd będzie trzeba biec na samolot, ale... Tak. Zdecydowanie zdążę.
– Towarzyszu dowódco, dziękuję pokornie! – wyszczekałem, strzelając obcasami. – Jak jutro wieczorem przylecę, to jeszcze do was zajadę, przywiozę... Co się ze Szwajcarii wozi?
– Za moje pieniądze mi prezenty kupować będziecie, he, he. Brawo, dobrze myślicie, pochwalam zmysł przedsiębiorcy. Ale ja po dziewiątej wieczorem już nie jem, muszę się przed ślubem do porządku doprowadzić! I w ogóle od jutra rzucam palenie, a wy razem ze mną, więc przekażcie wszystkim: koniec palenia na bazie!
– Tak jest, ale... Ja jutro sporo przed dziewiątą wieczorem będę przecież, tu jest godzina przylotu. Ląduję o szóstej następnego dnia więc...
Pokazałem mu bilet, on popatrzył. Prychnął.
– Tutaj macie start, czas przelotu i lądowanie, tak?
– No...
– To jest bilet brany w Szwajcarii, wedle ich zegarka. A różnicę czasu doliczyliście?
Ociechuj, rzeczywiście. Czyli nie będę lądował o szóstej, tylko – co? O północy? A wylatywał nie o trzeciej w nocy jutro, tylko o dziewiątej wieczorem dziś. Cholera, cholera, cholera jasna.
Niedobrze.
Już otwierałem usta, żeby powiedzieć: nie. Nigdzie nie lecę, mam swoje plany, swoje życie. Umówiony jestem!
Ale potem pomyślałem: a jak mi Daniłow każe zapłacić? I za ten smoking, i za bilety, i cholera wie za co jeszcze?
Albo nie tylko każe zapłacić, ale i z roboty wyrzuci?
No nic, jakoś będę musiał to ogarnąć. Otwarcie, szczerze, po męsku. Odważnie.
„Olga, dupa, dupadupadupa” – wstukałem wiadomość. „Daniłow mi każe lecieć za granicę dziś wieczorem, będę musiał wyjść w połowie spektaklu. Co robimy?”
Wysłałem. Odczytała niemalże od razu, jak to ona.
„Ja idę do opery. Ty możesz iść ze mną albo spadać na bambus” – odpisała.
Przełknąłem ślinę. Grubo.
„Nie no, idziemy, idziemy. A co robimy z resztą wieczora?”
„Potem porozmawiamy”.
„Ja jebię, Olga, przepraszam. Wypadło w tej chwili. Zjebałem. Przepraszam jak skurwysyn”.
Nie odpisała już nic.
NeoSybirski Teatr Opery i Baletu był naprawdę piękny.
Budynek przycupnął w samym centrum miasta pośród wieżowców, hoteli i wielopiętrowych megalitów siedzib firm, praktycznie niewidoczny, dopóki się przy nim nie stanęło. Natomiast kiedy już zawiesić na nim oko, to bez przesady, ale nie można było oderwać wzroku.
Monumentalna architektura sprzed dobrych stu lat nadal robiła wrażenie. Potężne, solidne kolumny podtrzymywały wiszący wysoko ponad głowami wchodzących tympanon fasady, punktowo oświetlonej neonowymi lampami. Po połaciach obłożonych kamiennymi płytami ścian płynęły laserowo wyświetlone hologramy plakatów, twarzy aktorów, zapowiedzi przyszłych i przypomnień najlepszych przedstawień.
Rzeka zmierzających na wieczorny występ wpływała po schodach, a potem zwalniała, zwężając się przed wielkimi drzwiami z ciemnego drewna, i rozpraszała po holu. Tam, pod imponującymi szklanymi kandelabrami i żyrandolami, kobiety zdejmowały płaszczyki, mężczyźni rozpinali modne ostatnio przezroczyste narzutki, kierując się ku szatniom.
Wszystko było wielkie, jak budowane dla olbrzymów. Szerokie przejścia, masywne kanapy, wysokie sufity. Ogromne, przytłaczające pięknem i mimo że człowiek czuł się przy tym niewspółmiernie mały, to... to w ogóle się czuł, nadal był punktem odniesienia.
Owszem, wszystko robiło wrażenie i kiedy raz się spojrzało, nie można było oderwać od tego wzroku. Było piękne, bez dwóch zdań.
Ale mój wzrok i moja uwaga były przykute na stałe do czegoś zupełnie innego.
Ona była jeszcze piękniejsza.
Kiedy Olga wysiadła z samochodu, światła dosłownie przygasły. Co najmniej kilku mężczyzn, idących zresztą pod rękę ze swoimi kobietami, obróciło się i zaczęło bezczelnie na nią gapić.
– O chuj... – szepnąłem tylko, stojąc na szczycie schodów i patrząc, jak sunie ku mnie.
Szmaragdowozielona suknia otwierała się falami, ciągnąc szlakiem wyznaczanym przez srebrne szpilki, przy każdym kroku błyskające tysiącami kryształków odbijających błękitne podświetlenie wszytych w obrębienie materiału ledów.
Spod czarnego, puchatego futerka, które narzuciła na ramiona, widziałem schodzący niemalże do samego pępka dekolt, w którym lśniły osadzone w srebrze syntokryształy kwarcu.
Lśniła szeroka bransoleta na jej nagim przedramieniu i trzymana w dłoni torebka kopertówka.
Ale najbardziej lśniły jej oczy i jej uśmiech.
– Saszka! – Zjawisko zrównało się ze mną, wspięło na palce i cmoknęło mnie w policzek. – Co tak stoisz, jakbyś kij połknął? Mogłeś do mnie zejść chociaż, rękę podać damie!
– Zawiesiłem się – sapnąłem.
– Ojej! Czyżbym ci się podobała?
Okręciła się na palcach, jednym płynnym ruchem zsunęła z ramion futerko i odrzuciła w tył głowę. Idący za mną po schodach typ potknął się o własne nogi i wywalił jak długi.
– Wyglądasz zaje... to jest, chciałem powiedzieć: czarująco – poprawiłem się.
Podała mi dłoń, ja cmoknąłem ją szarmancko.
– Ty też niczego, niczego... Śliczny ciuch, powiem ci, a obróć się tyłem? СКАЧАТЬ