Sybirpunk – tom 2. Michał Gołkowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sybirpunk – tom 2 - Michał Gołkowski страница 16

Название: Sybirpunk – tom 2

Автор: Michał Gołkowski

Издательство: PDW

Жанр: Историческая фантастика

Серия:

isbn: 9788379645879

isbn:

СКАЧАТЬ jestem.

      – Wiem, wiem! Wadim Władimirowicz dzwonił już do mnie, nakreślił sytuację. Czyli co, potrzebny jest paszport zagraniczny?

      Wadim Władimirowicz. To znaczyło, że ten typ znał Daniłowa jeszcze sprzed czasów, kiedy ten ostatni zredukował swoje personalia do tylko jednego członu nazwiska. A teraz był jedną z najwyżej postawionych szyszek w naszym neosybirskim okręgowym MWD i wstawał, kiedy do jego gabinetu wchodził szeregowy cieć, przysłany przez tamtego.

      – No tak... Chyba że coś jeszcze się da? – spróbowałem.

      Denis Gienadiewicz zarechotał, jak gdyby właśnie usłyszał przedni dowcip. Wcisnął głośnik interkomu.

      – Dario Antonowna, zawołajcie do mnie Pronina i dajcie tutaj ten imprint, co mówiłem, żeby przygotować... Jak tam, co u Wadima Władimirowicza? – zwrócił się do mnie.

      – Dobrze, wszystko dobrze. Żeni się! – Starczyło mi przytomności umysłu, żeby podtrzymać rozmowę.

      – Wiem, wiem przecież, a jakże! Podobno panna młoda to jakaś piękność, tak? No, to się mu poszczęściło... A wy długo się znacie z Wadimem?

      – Relatywnie niedługo, ale chyba dość blisko – odparłem wymijająco.

      – Mówił o was w samych superlatywach, Aleksandrze...

      – Wasiliczu.

      – Aleksandrze Wasiliczu. To i na weselu się pewnie zobaczymy? Bo będziecie, prawda?

      – Na pewno – przytaknąłem.

      Nie łudziłem się nawet, że Daniłow da mi na ten dzień wolne. Pan wiceminister chciał chyba jeszcze o coś zapytać, ale na szczęście otworzyły się drzwi, zjawił się technik z przenośną stacją kodowania czipów. Poproszono mnie, żebym usiadł w fotelu, wsunąłem dłoń w zagłębienie dekodera.

      To był ten moment. W takiej chwili można było zrobić dosłownie wszystko – zmienić sobie wiek, nazwisko, deklarowaną płeć. W ogóle wymazać się z rejestru cywilnego albo w kilka chwil zaimprintować nową tożsamość. Oczywiście wszystko i tak trafiało do centralnego rejestru, tam musiało być zatwierdzone i sprawdzone... Ale ta maszynka była czymś w rodzaju dziurki od klucza w drzwiach do raju.

      – Khudovec Aleksander Wasilicz... Kapitan, zgadza się? – zamruczał technik, sprawdzający moje dane na holoekranie.

      – W stanie spoczynku, tak jest.

      – O, a gdzie służyliście? – zainteresował się pan wiceminister.

      – Drugie ogniwo Specoddziału Szybkiego Reagowania przy Regionalnym Wydziale do spraw Walki z Przestępczością Zorganizowaną – wyrzuciłem z siebie jednym tchem.

      – O, to i pewnie się znacie z pułkownikiem Derlinem?

      – Wspólna służba, tak. Natomiast...

      – Proszę się nie ruszać teraz, kodujemy... – ostrzegł technik, kliknął przełącznik. Stacja zawarczała, poczułem lekkie ukłucie prądu. – No i już, proszę sprawdzić.

      Wyświetliłem swoje dane, sprawdziłem, czy nic się nie zacina. No faktycznie, wśród danych znalazła się niewielka, niemalże niezauważalna adnotacja: zezwolenie na wyjazd poza granicę Federacji.

      O rany, byłem wolny. W każdej chwili mogłem pieprznąć drzwiami, powiedzieć: kij wam w oko, nie wracam tutaj. Rzucić to wszystko w cholerę, wyjechać do Sańki i mieszkać sobie w cieplutkim, pięknym Calvi...

      Tylko że tu było całe moje życie. Kusto, którego ktoś musiał karmić. Świeżo wyrwany diabłu z gardła zakład baryszewski, będący wreszcie czymś więcej w moim szarym życiu. Jakieś konkretne miejsce na służbie u Daniłowa. Znajomi, koledzy, towarzysze broni...

      Olga, pomyślałem sobie. Olga, od której przecież powinienem był tę wyliczankę zacząć.

      – Gratuluję. – Pan wiceminister wyszczerzył się i wyciągnął do mnie rękę.

      – Panie prezesie, bo tutaj trzeba podpisać...

      – Tak, tak. Dajcie to wszystko do mnie do gabinetu – rzuciłem, przechodząc obok sekretarki.

      W zasadzie było już po południu, ale wypadało się przecież na zakładzie pojawić, żeby w ogóle wiedzieć, co się tutaj działo. Zamknąłem za sobą drzwi do gabinetu. Nagle wydał mi się strasznie mały i skromny w porównaniu do tego, w którym niedawno gościłem. Zrzuciłem kurtkę na kanapę i klapnąłem ciężko na fotel.

      Jezusie słodki, jak mnie bolały wszystkie gnaty.

      Włączyłem monitory, zacząłem mozolnie przekopywać się przez wykresy, raporty, dane, kontrakty, aneksy i załączniki do umów, tabelki... Wszystko było oczywiście interaktywne, z suwakami do regulowania poszczególnych zmiennych, które wpływały na szereg innych zmiennych.

      Piękna, finezyjna, analityczna robota. Wyspecjalizowane narzędzie, na pewno mogące zdziałać cuda w rękach eksperta.

      Tylko że ja nie miałem bladego pojęcia, jak go używać.

      Wyciągnąłem z szuflady normalny, ręczny notatnik, na którym sobie to wszystko zapisywałem już wcześniej, i zacząłem mozolnie przepisywać, uzupełniać poszczególne dane. Miałem już cztery różne kolory, którymi notowałem konkretne rzeczy, i myślałem nad wprowadzeniem piątego.

      Podobnie jak Daniłow, uderzyło mnie nagle. On też wszystko robił ręcznie, i ludzi też sobie dobierał ręcznie.

      Może właśnie to było kluczem?

      A może nie, bo nadal miałem tam burdel, tylko że kolorowy.

      Tak się nie da, trzeba było wytoczyć ciężkie działa.

      – Wezwijcie dyrektorów do sali konferencyjnej – rzuciłem w interkom, tak jak podpatrzyłem to u kilku poważnych ludzi na odpowiedzialnych stanowiskach.

      Widoczna na hologramie sekretarka drgnęła, czym prędzej schowała do torebki elektroniczny przedłużacz do rzęs. Zdążyła się przyzwyczaić, że jak wlezę do swojej nory, to z niej nie wychodzę i nawet się nie odzywam.

      – Których, panie prezesie? – Uśmiechnęła się.

      – Wszystkich.

      W końcu jakoś ten zakład się musiał kręcić, zanim tu przyszedłem. Podobno sekretem zachowania ciągłości było właśnie nieruszanie kadry średniej, która doskonale wiedziała, co i jak trzeba robić... Może więc ja całkowicie niepotrzebnie próbowałem się w to mieszać?

      Kiedy wszedłem do sali konferencyjnej, już czekali – pół tuzina nienagannych, wyprasowanych, czyściutkich garniturków płci przeróżnej. Na pierwszy rzut oka było widać zawodowców.

      Nie СКАЧАТЬ