Название: Sybirpunk – tom 2
Автор: Michał Gołkowski
Издательство: PDW
Жанр: Историческая фантастика
isbn: 9788379645879
isbn:
Pokiwał.
– Chuligański wybryk, dokładnie. Znikoma szkodliwość społeczna czynu, więc nie będziemy wszczynać dochodzenia z urzędu. Prawda, Chudy? Bo chyba nie chciałbyś, żebyśmy wszczęli dochodzenie?
– Nieszczególnie. Możesz odwołać już swoich? Bo ja... – Ziewnąłem rozdzierająco, coś przeskoczyło mi w uchu. Z zaskoczeniem poruszałem ustami, bo chyba właśnie odzyskałem słuch. – Bo ja tobym do domu chciał, wiesz?
– Też bym chciał, druhu. No ale co zrobisz? Taka już służba... I mówisz, że nie wiesz, kto mógłby ci chcieć zrobić taki niewinny żarcik?
– Absolutnie nikt mi nie przychodzi do głowy.
– No dobra, skoro tak, to tak. I nie miało to żadnego związku z twoją niedawno nabytą prezesurą, prawda?
Podniosłem na niego ciężki, autentycznie zmęczony wzrok.
– Kojot, do czego pijesz? Jak masz coś do powiedzenia, to powiedz. Nie musisz biegać dokoła, wiesz? Ja jestem dorosły, robię siku na stojąco, więc poradzę sobie z emocjami.
– Ja tylko pytam, Chudy. Pamiętaj po prostu, że jakby coś, to...
– To zawsze mogę na ciebie liczyć, tak?
– Dokładnie tak, druhu.
Kojot miał na myśli coś wręcz przeciwnego do zwyczajowego znaczenia idiomu „liczyć na kogoś”. W jego rozumieniu oznaczało to pewnie coś w stylu „ty do mnie przyjdź, a ja wykorzystam to we własnym celu”.
Natomiast znaliśmy się na tyle długo, że byłem w stanie rozegrać pewne rzeczy na swoją korzyść.
– Wiesz co... – Udałem, że się waham. – Bo jest jedna rzecz. Zupełnie błaha, ale myślę, że może ci się przydać. Przejdziemy się?
Kojot kiwnął, więc wstałem, pociągnąłem Kusto, który zdążył ułożyć się na asfalcie. Ruszyliśmy niespiesznym krokiem, zostawiając za sobą radiowozy, funkcjonariuszy i lokalną sensację, o której do wieczora będzie pewnie wiedziało całe osiedle.
I tak już o mnie gadali. Przecież tych czterech moich bałwanów nijak nie potrafiło utrzymać jęzora za zębami, więc musieli się pochwalić, że teraz są Wielkimi Panami Biznesmenami. Ba, mało tego! Pewnie jeszcze opowiedzieli, jak zrobiliśmy naszą miniaturową ekipą odmieńców nocny wjazd na Baryszewo.
Teraz jeszcze to... O ile plotki mogły nie dotrzeć do wszystkich, to na pewno wszyscy słyszeli huk eksplozji i brzęk wypadających w całym pionie klatki szyb.
No i w dodatku miałem umyty, posprzątany samochód.
Nie dziwota, że kobieta w sklepie od jakiegoś czasu tak podejrzliwie na mnie patrzyła.
– Słuchaj, Kojot... – zacząłem, kiedy odeszliśmy odpowiednio daleko.
– No słucham, druhu. Mów śmiało.
Aha. Poczekaj, już ja ci dam „śmiało”.
– Te nagrania od Valenty, na których ty też byłeś. Ten nośnik, co ci go dostarczyłem, pamiętasz? Nic się na nim nie zachowało, prawda?
Kojot spojrzał na mnie ciężko. Zrobił ruch, który miał zasymulować spojrzenie na godzinę, a który zapewne pozwolił mu prawie że niezauważalnie wyłączyć nagrywanie w komunikatorze.
– Chudy, druhu, mam mało czasu. Nie, wszystko wyczyszczone.
– To dobrze. Pamiętasz, jak mnie pytałeś o tych bałwanów, co ich rozwalili na rondzie?
– Mhm.
Był ewidentnie niezadowolony. Ale to tak, że prawie mi się go szkoda zrobiło.
– No więc chyba wiem, z kim byli powiązani.
– Tak? – Kojot miał zwyczaj zadawania nic nieznaczących pytań. – A z kim?
– Mam też pomysł, z czyjej broni mogli zostać rozwaleni.
– O, proszę. Pamięć ci się poprawiła nagle, druhu?
– Kojot, jeśli masz zamiar cwaniakować, to wiesz, ja nie chcę się narzucać.
Zrobiłem ruch, jakbym chciał wracać, ale pan pułkownik podniósł rękę na znak, że pasuje.
– Wybacz, druhu. Sporo na głowie ostatnio, jakoś tak mi się wyrwało. I jeszcze mnie plecy napierdalają, chyba muszę iść na doregulowanie ciśnienia w kręgach. Mów, słucham.
– Faktycznie, łuski były z mojego pistoletu.
Kojot wyraźnie się zainteresował.
– Mów dalej, druhu.
– Chodziło prawdopodobnie o nielegalny handel syntadrenaliną. Klasyczne przetasowania grup, podobnie jak to na Zaporze...
– O proszę. I o tym też możesz powiedzieć coś więcej?
– Mógłbym – odrzekłem ostrożnie.
– Ale...?
– Ale chcę w zamian mój pistolet.
– Twój pistolet, Chudy? – Kojot wyglądał na autentycznie zaskoczonego.
– Mój. Podobno jakimś cudem trafił do was na depozyt czy inny magazyn. Zarekwirowany podczas kontroli drogowej albo jakoś tak.
– Chudy, nawet jeśli masz rację... Ty wiesz, że depozyt milicyjny to nie lombard? To nie jest tak, że można sobie po prostu wykupić cokolwiek, co tam trafiło.
Pokiwałem głową.
– Wiem, że nie można po prostu. Dlatego rozmawiam z tobą.
Zastanawiał się chwilę. Długą chwilę. Na tyle długą, że zrozumiałem: nie zastanawiał się ani chwili, bo podjął decyzję od razu. Zatem sprawa stała wysoko na liście jego priorytetów, ale bardzo nie chciał tego pokazać.
– No dobrze, załóżmy nawet, że ktoś pewnego dnia podrzuci ci na wycieraczkę...
– Kojot, nieśmieszne.
– Oj, sorry. Że nieznany dobroczyńca, albo raczej złoczyńca miałby ci zostawić w skrzynce pocztowej paczkę, której zawartość zupełnie mnie nie interesuje. Wiesz chyba, że takie dobro należy przekazać dalej?
– Wiem. Wtedy umówimy się któregoś wieczora na panienki, a ja nie dość, że zapłacę za cały wieczór, to jeszcze opowiem ci kilka rzeczy, których sam dowiedziałem się relatywnie niedawno i zupełnym przypadkiem. Umowa stoi?
Kojot zatrzymał się, podał mi rękę.
СКАЧАТЬ