Czternaście dni Honoraty. Elżbieta Wojnarowska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czternaście dni Honoraty - Elżbieta Wojnarowska страница 8

Название: Czternaście dni Honoraty

Автор: Elżbieta Wojnarowska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-66503-39-7

isbn:

СКАЧАТЬ jej wolność? Wolność decydowania o sobie? Jedyną rzecz, która miała dla niej jakąkolwiek wartość? I gdzie pozostało jej jedynie zgrzytanie zębami, czego zresztą robić nie umiała?

      Cóż, nie da się walczyć z koniecznością. Z tym, co nieuniknione.

      Honorata spróbowała nieudolnie zazgrzytać zębami, następnie postanowiła na razie poddać się biegowi rzeczy, skoro nie może być inaczej. Potem się zobaczy.

      Policjanci podeszli do mężczyzn. Honorata wysiadła z samochodu i słuchała tego, co mówili.

      – Pani nas zawiadomiła? – zwrócił się do niej policjant.

      Przytaknęła. Spisali jej personalia. Cud, że w tym nagłym wyjeździe z domu nie zapomniała wsadzić do torebki dowodu osobistego. Nigdy go przecież ze sobą nie nosiła. Bo po co? Do pracy? Tam ją wszyscy znają. Na zakupy? W sklepie żądają od niej co najwyżej trochę pieniędzy i tyle.

      Wrzucając go do torebki, nie sprawdziła zresztą, czy wrzuca na pewno swój dowód. Leżał wprawdzie jakiś w szufladzie, ale równie dobrze mógł to być dowód Franki. Czemu nie? Była taką samą abnegatką jak matka. Albo mógł to być dowód Honoraty, ale na przykład nieaktualny? Nie pamiętała, jaką miał datę ważności, nie zwróciła uwagi. Do diabła z tym zresztą.

      Jeden z lekarzy podszedł do mężczyzn i zaczął ich oglądać. W międzyczasie drzwi wraku zostały odblokowane. Lekarze zajęli się kobietą. Widocznie wyczuli tętno, bo podłączyli kroplówkę i wzięli ją na nosze. Normalna procedura.

      – Jak się nazywa poszkodowana? – zapytał mężczyzn jeden z lekarzy.

      – Maria Latałło. To moja żona – powiedział zwięźle ten palący papierosa. – Czy ona będzie żyć?

      – Tego nie wiem. – Lekarz był ostrożny w rokowaniach. – Zobaczymy. Ma uraz głowy.

      – Dokąd ją zabieracie?

      – Do szpitala w Wejherowie.

      Policja powróciła do swoich procedur, oględzin wraku i spisywania zeznań mężczyzn.

      – Pojadę z nią do szpitala. – Honorata rzuciła szybko w stronę mężczyzn. – Lepiej, żeby nie była sama. Będę tam dopóki panowie nie przyjadą.

      Nie doczekawszy się żadnej reakcji z ich strony, Honorata, przemoczona do suchej nitki i dygocząca od chłodu, wsiadła do swojego auta i ruszyła w ślad za karetką.

      A na miejscu wypadku nadal robiono zdjęcia. Wszyscy uwijali się wokół rozbitego samochodu.

      – Nie jestem elastyczna, izoluję się od ludzi, chowam za rytuałami codziennej rutyny. – Honorata wyliczyła sobie na głos własne grzechy, jadąc autem za ambulansem. – Więc teraz mam okazję wykazać się empatią i zrobić coś dla innych. Dla własnego komfortu psychicznego dobrze czasem pobyć człowiekiem.

      Zakończyła wyznanie z emfazą, ale kompletnie ją to nie przekonało ani nie dodało animuszu, jak tego oczekiwała, ale przynajmniej dobrze zabrzmiało podczas tego groteskowego wieczoru. Poza tym trochę stłumiło gorączkowe pragnienie choćby kropli alkoholu, choćby łyka wina marki wino.

      Znów spróbowała zazgrzytać zębami. Wyszło niezbyt zachęcająco, jednak postanowiła ćwiczyć niezłomnie.

      – Kiedy wrócę do domu, będę już mistrzem w tej dyscyplinie – skonstatowała ponuro.

      Tę nową umiejętność Honorata zamierzała zaprezentować przy Ziemku, jeżeli po powrocie znów się na niego napatoczy. Już się cieszyła na myśl, jakie to sprawi na nim piorunujące wrażenie.

      Honorata, zmęczona, przysnęła pod salą zabiegową. Obudziła się, gdy właśnie wywozili Marię Latałło.

      – Nie można. – Pielęgniarka odsunęła Honoratę, gdy ta usiłowała podejść bliżej. – Będzie na intensywnej.

      Honorata w fartuchu jednorazowym stała i patrzyła przez oszkloną szybę, jak chorą podłączają do różnych urządzeń.

      – Co z nią? – zapytała wychodzącego z sali lekarza.

      – Pani jest z rodziny? – upewnił się.

      – Nie. – Honorata zająknęła się, bo nie była pewna, czy skłamać.

      – W takim razie nie mogę udzielić informacji. – Rozłożył bezradnie ręce. – Jest w stanie śpiączki farmakologicznej. Dalej zobaczymy.

      I odszedł.

      Honorata stała i przyglądała się Marii. Była to około trzydziestopięcioletnia kobieta. Z głową całą w bandażach. Z twarzą bladą, jakby pozbawioną krwi. Z rurkami w ustach i przy nosie. Podłączona do kroplówki i monitorów.

      Wtedy Honorata zorientowała się, że nie jest sama.

      W głębi korytarza mąż Marii Latałło i drugi mężczyzna rozmawiali z lekarzem. Tym samym, który nie chciał udzielić Honoracie informacji. Po chwili mąż Marii podszedł do Honoraty. Nie wydawał się już wstrząśnięty. Z pewnością przeżywał sytuację, ale starał się opanować.

      Przyjrzała mu się z uwagą policjantki na służbie. Widocznie automatycznie weszło jej w krew bycie policjantką, choćby tylko laboratoryjną. Dociekliwość miała uruchamianą podświadomie. Jako odruch warunkowy. Wyrobiony w pracy, na służbie przy mikroskopie.

      Mąż Marii, około czterdziestoletni, z nazbyt dużą głową, łysawy, krótko ostrzyżony, był niewysoki, ale muskularny. Twarz miał kwadratową, z masywnym nosem, nieco obrzmiałą i jakby zasępioną, co byłoby zrozumiałe w tej sytuacji, gdyby nie jakiś metaliczny błysk w oku, którego genezy trudno się było dopatrzyć czy domyślić. Zacierał mocno owłosione dłonie raz po raz, jakby go swędziały, mimo że trzymał w nich mokry koc Honoraty.

      – To pani? – skwitował krótko jej obecność i zamilkł.

      – Powie mi pan, jak ciężkie są obrażenia? – Honorata nie lubiła niejasnych sytuacji.

      Niejasność zawsze była podejrzana. Honorata nauczyła się tego, pracując w policyjnym laboratorium. Dociekać, badać, aż do uzyskania niepodlegającego żadnej wątpliwości wyjaśnienia.

      Honorata lubiła pewność. Pewność dawała jej spokój, który z kolei umożliwiał jej niezakłócone niczym wieczory, spędzane leniwie na oglądaniu ulubionych seriali w towarzystwie ulubionego wina.

      Mąż Marii milczał przez chwilę, jakby się zastanawiał. Podszedł do nich stojący w pobliżu szyby drugi mężczyzna z wypadku.

      – To mój młodszy brat, Władysław – wyjaśnił mąż Marii. – Przede wszystkim dziękujemy pani za jej obecność tutaj.

      Powiedział to tak dziwnym tonem, aż jego brat podniósł na niego zdziwione oczy. Był drobniejszy i niższy od męża poszkodowanej. СКАЧАТЬ