Czarny świt. Paulina Hendel
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarny świt - Paulina Hendel страница 5

Название: Czarny świt

Автор: Paulina Hendel

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-6651-797-4

isbn:

СКАЧАТЬ siedemnastu czarnych, schludnych liter układających się pod treścią listu w dwa słowa: Anna Chruszczyńska.

      ¢

      Osada pogańsko-średniowieczno-renesansowa, przypakowane demony, współczesne domy magicznie pojawiające się w zaświatach i wielkie czarne serce na środku pustkowi.

      – Kilka miesięcy? – powtórzył głucho Feliks.

      Magda pokiwała głową.

      – Tam czas płynie inaczej.

      – I wydostać się stamtąd mogą tylko demony?

      Znów przytaknęła.

      – A Nadia i Mateusz utknęli tam już na zawsze?

      Na samą wzmiankę o nich jej oczy się zaszkliły.

      – Możliwe, że tak, ale jak tylko dorwę Pierwszego albo samego Niję, wyciągnę z nich prawdę – zapowiedziała.

      Feliks delikatnie ścisnął palcami jej dłoń.

      – Razem to zrobimy – zapewnił. – A Wanda…? Jesteś pewna, że…

      Nawet nie potrafił dokończyć zdania. Najpierw dowiedział się, że jego przyjaciółka trafiła do zaświatów, i już zaczął się cieszyć, że jest cała i zdrowa, i właśnie wtedy usłyszał o jej ponownej śmierci.

      – Ale skoro nie zabił jej sam Nija, tak jak innych, to na logikę powinna przeżyć – powiedział. – Dopóki my o niej pamiętamy w świecie żywych…

      Tak bardzo chciał wierzyć we własne słowa. Świat stanął na głowie; czy to znaczyło, że wszystko było możliwe?

      – Nie wiem – westchnęła Magda. – I… przepraszam.

      – To nie twoja wina – zapewnił ją.

      – Moja. Mogłam nie ciągnąć jej na pustkowia. Ale dzięki niej udało mi się przebić serce Niji.

      – Gdzie on teraz jest?

      – Na pewno gdzieś w pobliżu. – Spojrzała przez okno. – Pewnie liże rany…

      – Dwa razy widziałem go podczas… twojej nieobecności. Nie wyglądał na kogoś, kto powinien bać się ludzi czy żniwiarzy.

      – Bo nie wiedział, że w tym samym czasie szłam go zniszczyć. – Uniosła kącik ust w mściwym uśmiechu.

      ¢

      Janina nie mogła usnąć. W domu było zbyt jasno. Przez okna wlewała się poświata lamp. Przez tydzień tkwili w ciemnościach i w pewnym sensie stały się one czymś zupełnie naturalnym.

      Staruszka westchnęła z irytacją i wstała z łóżka. Koszula nocna opadła jej do samych kostek. Był to jej najbardziej elegancki strój do spania, który trzymała na specjalne okazje, na przykład pobyt w szpitalu. Ale skoro wszędzie czaiły się demony, a ludzie ginęli na potęgę nawet we własnych łóżkach, kobieta nie miała zamiaru dać się zabić demonom w jakiejś starej pidżamie. Ze wstydu by się chyba spaliła, gdyby ktoś znalazł jej ciało w nieodpowiednim stroju.

      Narzuciła na siebie najlepszą podomkę i pomaszerowała do kuchni. Zastała tam Adriana, siedzącego samotnie przy świecy. Był przygarbiony, miał podkrążone oczy i bezmyślnie dłubał zapałką w stopionym wosku. Prąd wrócił, ale z przyzwyczajenia wolimy tkwić w ciemnościach ledwie rozświetlanych przez wątły płomień – pomyślała.

      Janina położyła pomarszczoną dłoń na jego ramieniu.

      – Wywrócę tę komendę do góry nogami i wypuszczą Sebastiana – zapewniła.

      – My naprawdę nikogo nie zabiliśmy… – odparł.

      Nie skomentowała. Zawsze i wszędzie powtarzała, że jej wnukowie to dobrzy chłopcy, jednak w głębi serca doskonale wiedziała, że niejedno mieli na sumieniu.

      ¢

      Niebo na wschodzie rozjaśniło się. Feliks zaczął lekko kiwać się na krześle, a powieki same mu opadały.

      – Pora się kimnąć – oświadczyła Magda, wstając od stołu. – Chcesz, żebym zerknęła na twoje ramię?

      Przejechał palcami po nieco niechlujnym opatrunku.

      – Jutro… to znaczy dzisiaj, jak wstaniemy.

      Magda pospiesznie ogarnęła się w łazience, po czym stanęła przed lustrem. Od chwili obudzenia się w nowym ciele nie miała zbyt wielu okazji, żeby dobrze się mu przyjrzeć.

      Przeczesała palcami rude fale; szkoda, że to nie był jej naturalny kolor. Dotknęła opuszkami jasnej cery naznaczonej kilkoma piegami. Wyglądała zupełnie inaczej niż Oliwia, jej ciała – poprzednie i obecne – były jak słońce i księżyc. Teraz była niższa i nikt nie zaprosiłby już jej na wybieg modelek, co wcale nie znaczyło, że była brzydka. Zresztą kto by się tym przejmował? Wzruszyła ramionami. Nie musiała porażać urodą, żeby zabijać demony.

      W samej koszulce i majtkach przeszła do swojego pokoju. Powiodła po nim wzrokiem; zdawał się obcy, a jednocześnie znajomy. Położyła się na łóżku, ale nie wytrzymała na nim dłużej niż kwadrans – było zbyt miękkie. Zrzuciła na podłogę kołdrę i ułożyła się na niej. Pod poduszką ukryła nóż, tuż obok zostawiła łuk i strzały. Przymknęła oczy, wracając wspomnieniami do swojego ostatniego dnia w Nawii, który spędziła z Mateuszem. Jeden dzień – tylko tyle było im dane. A ona nie zamierzała zapomnieć z niego ani jednej minuty. Przywołała w pamięci swoją podróż drogą dusz. To wspomnienie z kolei zdawało się coraz bardziej mgliste, jakby jej umysł nie potrafił go ogarnąć. Skupiła się na tym, co wtedy czuła. Nie miała ciała, ale była wszędzie. Nie miała oczu, a widziała cały świat. Nie miała uszu, a słyszała każdy dźwięk. Widziała zwierzęta wiodące swoje krótkie żywoty. Widziała ludzi pędzących w swoich sprawach. Rodzili się, zakochiwali, przeżywali rozterki, znajdywali szczęście i umierali. Wiedziała, gdzie są demony oraz co zamierzały zrobić. A ona była częścią ich wszystkich, znała każdego z nich, nawet najmniejszego owada, potrafiła policzyć źdźbła trawy. Była całym światem i mogłaby zostać w tym stanie już na zawsze. Jednak było coś, co musiała zrobić.

      Zupełnie niespodziewanie znalazła miejsce dla siebie. Ciało opuszczone w sposób przykry i brutalny, ale za to idealne do jej celów. Zadziałała instynktownie.

      Nagle znów potrafiła czuć, widziała tylko to, co widziały jej oczy, słyszała to, co słyszały jej uszy, i znacznie mniej rozumiała. Zabrakło jej tchu, chciała krzyczeć, ale z jej gardła dobył się zaledwie jęk. Gwałtownie poderwała się z ziemi. Zachłysnęła się powietrzem, zaczęła kasłać. Do oczu napłynęły jej łzy. Ręce błądziły po ciele, jeszcze do niedawna naznaczonym krwawymi bruzdami. Jednak skóra była gładka, miejscami lekko zaróżowiona w miejscach, w których dopiero co się zabliźniła.

      Spojrzała na zgrabne dłonie, porcelanową skórę, na próbę СКАЧАТЬ