Название: Czarny świt
Автор: Paulina Hendel
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 978-83-6651-797-4
isbn:
Żniwiarz nadal pilnował pięciorga ludzi, którzy nie mogli się zdecydować, jak postąpić w takiej sytuacji. Na dobrą sprawę rzeczywiście była dość niezręczna. Spanikowali na widok szyszymory, nie mieli pojęcia, czym była ani jak się przed nią bronić. A przecież wystarczyło tak niewiele – kamyk z naturalnym otworem noszony na szyi, okadzanie domu dymem z jałowca, broń moczona w wywarze z paproci. Lecz oni byli zupełnymi ignorantami w tej kwestii. Bo i skąd mieliby czerpać wiedzę o demonach?
– Jak? – zapytał Feliks.
– Nie żyje – odparła.
Wujek zmarszczył brwi.
– Co tak cuchnie?
Magda dotknęła spodni wilgotnych w miejscu, w którym wytarła dłoń ze śluzu.
– Nie mam pojęcia – odparła. W tym momencie miała ważniejsze rzeczy na głowie. – To, co widzieliście, to była szyszymora – zwróciła się do pozostałych.
Pięć par pustych oczu wpatrzyło się w nią z niedowierzaniem.
– Wracajcie do domów. – Machnęła ręką. – A gdy będziecie potrzebowali pomocy lub wyjaśnień, zgłoście się do kogokolwiek z Wojnów. Tylko tym razem bez siekier i wideł – dodała ironicznie.
Ludzie potrzebowali minuty czy dwóch, żeby dotarło do nich to, co powiedziała. Zaszurali butami, rzucili sobie nawzajem kilka pytających spojrzeń, aż ktoś odchrząknął i bardzo powoli ruszył przed siebie, byleby dalej od żniwiarzy. Inni podążyli za nim, szepcąc między sobą.
– Nie wiem, czy to wszystko to był dobry pomysł – odezwał się Feliks, patrząc w ślad za nimi.
– Oczywiście, że nie – odparła Magda. – Ale jakie mamy inne wyjście? Chodźmy do domu, nawet sobie nie wyobrażasz, ile mam ci do opowiedzenia.
¢
Kilka ulic dalej pozostali uczestnicy nieudanego linczu niespiesznie wracali do domów. Ich kroki brzmiały głucho i nierealnie w otaczającej ich ciemności. Spoglądali na siebie wciąż niepewni tego, co wydarzyło się zaledwie kilkanaście minut temu. Naprawdę próbowali powiesić człowieka na drzewie? Tamten pies był rzeczywiście taki wielki? Czy ktoś groził, że zastrzeli ich z łuku? Przecież takie rzeczy nie mogły wydarzyć się w cywilizowanym świecie!
Jarosław Damaszek ukradkiem obserwował blade twarze towarzyszy w blasku dogasającej pochodni. Po ich minach widział, że kilka osób myślało o tym samym, co on. Żałowali, że dali się porwać temu szaleństwu. Jednak byli i tacy, którzy mocno zaciskali zęby i pięści, tak jakby wcale nie zamierzali rezygnować z zemsty.
Nagle stało się coś tak niespodziewanego, że wszyscy zatrzymali się i zadarli głowy. Lampy uliczne zatrzeszczały, a potem zajaśniały. Wiatrołom zalała ciepła, pomarańczowa łuna.
– Wrócił prąd – szepnęła Droszczakowa z namaszczeniem.
Ludzie odsunęli się od siebie. Mrugali powiekami, jakby właśnie obudzili się z koszmaru sennego. I wtedy spłynął na nich wstyd – przynajmniej na kilku z nich. Może to brak tej oznaki cywilizacji rzeczywiście zrobił im z mózgów sieczkę? Jakim cudem mogło ogarnąć ich takie szaleństwo?
– To ja tego… wracam do domu – burknął pod nosem Damaszek, wdzięczny, że może odłączyć się od grupy. Dobrze, że ta przeklęta pochodnia zgasła. Niosąc ją teraz, czuł się jak idiota. – Na razie.
Oddalił się w boczną uliczkę. Gdy zaświeciły lampy, nie bał się już samotnie przemierzać miasta. Przez tę przeklętą wichurę dopadła ich zbiorowa histeria, ot co.
– Jutro go dopadniemy! – usłyszał w oddali niski głos Krzysztofa Skrajny.
Ciemność robi dziwne rzeczy z ludźmi, uznał Damaszek. A niektórzy nadal z niej nie wyszli.
Jarosław namacał w kieszeni klucze i otworzył drzwi. Z ulgą nacisnął włącznik, żyrandol zaświecił po raz pierwszy od tygodnia.
Jak ja wytłumaczę się żonie? – przemknęło mu przez myśl. Dzięki Bogu, że tej nocy miała dyżur w szpitalu. A przecież zaledwie godzinę wcześniej wierzył, że rano będzie z dumą chwalił się jej, jak to wreszcie dopadli tego psychopatę.
– Jak facet wniesie na nas skargę… – Pokręcił głową.
Zszedł do piwnicy po piwo, które trzymał na czarną godzinę. Ta się chyba kwalifikowała jako taka. Jedną butelkę otworzył od razu i wziął solidny łyk, żeby ukoić nadszarpnięte nerwy. Dwie kolejne wstawił do lodówki, która uruchomiła się z cudownym buczeniem.
Przeszedł do pokoju gościnnego i usiadł na kanapie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przecież mógł włączyć telewizor! Trochę zeszło, zanim odszukał pilot, ale już chwilę później z odbiornika popłynęły dźwięki jakiegoś filmu. To wszystko było jak powrót do rzeczywistości. Jakby ta noc nigdy się nie wydarzyła.
¢
Stanęli na progu domu, upewniając się jeszcze, że po ulicy nie krążą żadne demony. Latarnie świeciły jasno, zupełnie zmieniając oblicze miasta. Feliks przepuścił Magdę w drzwiach; dziewczyna, nie oglądając się na niego, od razu ruszyła do kuchni i zaczęła przeglądać zapasy suchego prowiantu, które kilka dni wcześniej przywiozła Wanda.
– Boże, jakie to dobre! – westchnęła, wgryzając się w rogalik z czekoladą.
Pochłonęła go w ekspresowym tempie i rozpakowała paczkę ciastek.
Feliks z przyzwyczajenia zapalił świeczkę i wodził za nią wzrokiem, nie mogąc nacieszyć się jej obecnością. Chciał dowiedzieć się wszystkiego o jej powrocie, zadać tysiąc pytań, jednak żadne sensowne nie przychodziło mu teraz na myśl.
– Skąd masz łuk? – odezwał się w końcu.
– Po drodze do domu odwiedziłam sklep sportowy – wyjaśniła z pełnymi ustami.
– A ten… zwid? Dlaczego cię słucha? Gdzie jego łańcuch?
– Nie ma już łańcucha. – Pokręciła głową. – Odpięłam go. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki diabelec był wielki w Nawii.
– W Nawii… – powtórzył głucho Feliks.
– Mam ci tyle do opowiedzenia! – W końcu usiadła za stołem. W jej ciemnych oczach odbijał się płomień świecy. – Nie uwierzysz…
Zaczęła mówić, a słowa wylewały się z niej niczym potok. Opowiadała o rzeczach niesamowitych, wręcz niemożliwych do uwierzenia, o tych niepokojących, a nawet przerażających.
Jeżeli Feliks kiedykolwiek był pewien swojej wiedzy na temat świata i demonów, to teraz właśnie cała ta pewność СКАЧАТЬ