Zmierzch bogów. Michał Gołkowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zmierzch bogów - Michał Gołkowski страница 2

Название: Zmierzch bogów

Автор: Michał Gołkowski

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия:

isbn: 9788379644513

isbn:

СКАЧАТЬ śliskich od krwi murach zaczęli pojawiać się pachołkowie, pomagający zejść po schodach tym, którzy jeszcze trzymali się na nogach.

      Duchowni i zakonnicy pospieszyli ku ciężej rannym i konającym, aby oddać im ostatnią posługę i pozwolić odejść tak, jak obrońcom wiary i krzyża przystało.

      Tymczasem protospatharios Niketas stał niczym słup soli, sam nie wierząc w to, co właśnie się wydarzyło.

      Nie mógł również uwierzyć w to sam emir Maslama.

      Gońcy przybiegali co chwila, wpadając na siebie, tłocząc się i przekrzykując, walcząc o uwagę dowódcy.

      Flota pobita, odparta!

      Klęska u Złotej Bramy, cały regiment wraz z dowódcami wybity do nogi!

      Statki z wieżami oblężniczymi spalone diabelskim ogniem!

      Piechota wycofuje się, oddziały na skraju dezercji!

      Inżynierowie uciekają!

      Kolejny okręt zatonął, nikt nie przeżył!

      Kawaleria w popłochu!

      Kalif nie żyje!

      Połowa oddziału szturmowego poddała się już na murach!

      Kalif poległ!

      Kalif Sulejman zabity!

      Porażka!

      Kalif…!

      Kalif.

      Kalif.

      Maslama słuchał tego, odpowiadał zupełnie mechanicznie, ze zdumieniem słysząc własny głos – tak spokojny, wyważony i rozsądny w tej chwili. W jego głowie szumiało całe morze myśli, ocean rozpaczy i niedowierzania: jak to? Jakim przeklętym cudem? Dlaczego?!…

      Wiatr niósł od morza zapach spalonego drewna i rozgrzanej smoły, w który wcinała się dławiąca, ściskająca gardło woń zwęglonego ciała.

      Przegrali, dotarło do niego nagle. Zaatakowali bez przygotowania, bez przemyślenia, zbyt wcześnie, i ponieśli klęskę. Dlaczego jednak rozpoczęło się natarcie?

      Jeden z kurierów meldował o wietrze, który zepchnął idące Bosforem okręty ku murom. Zapewne tamci nie mieli wyboru… Dali sygnał, bohatersko próbując przekuć nieuchronną klęskę w wątpliwe zwycięstwo.

      Co się stało, nie odstanie się, pomyślał Maslama. Ale wszystko inne będzie jego wyborem.

      Wstał, goniec urwał słowotok, skłonił się nisko. Zebrani w namiocie generałowie też przestali szeptać i wymieniać półgłosem uwagi, schylili głowy.

      Maslama potoczył po nich wzrokiem, odezwał się:

      – Nie odstępujemy od oblężenia.

      – Panie! – Jeden z dowódców odważył się wystąpić pół kroku naprzód. – Straciliśmy ludzi, wieże oblężnicze znów spłonęły! Szykowaliśmy się tak długo, a teraz…

      – A teraz, skoro już polała się pierwsza krew, nie możemy odstąpić! Nie odstąpimy! Jeśli mój brat, kalif Sulejman, naprawdę poległ śmiercią bohatera… – głos zadrgał, lecz emir powściągnął wzburzenie – to naszym obowiązkiem jest go pomścić!

      Generałowie najpierw zamruczeli z uznaniem, potem zakrzyknęli i zaszczękali wyciąganymi z pochew mieczami: dobrze emir prawi, słusznie! Jak człowiek honoru!

      – Nie odstąpimy! Zbudujemy nowe wieże, nowe drabiny! Zbierzemy siły i będziemy uderzać na Miasto, aż znajdziemy słaby punkt w ich obronie. A wtedy, wtedy Konstantynopol padnie przed nami na kolana!

      Α – alfa

      czyli rozdział pierwszy

      Naprzód, żołnierze Proroka, do boju!! Niechaj niewierni zegną karki przed jedyną wiarą!…

      Drewniany pomost opadł iz impetem huknął o koronę umocnień w tym samym momencie, gdy wystrzelona z murów kamienna kula przebiła na wylot obydwie ściany wieży oblężniczej.

      Pocisk wielkości głowy nawet nie zwolnił, gdy przeleciał najpierw przez złożone na ścisk, nasączone wodą i obłożone mokrymi ścianami bierwiona, a potem, rwąc oraz miażdżąc ciała, wpadł pomiędzy stłoczonych, pnących się po drabinach żołnierzy tylko po to, żeby przebić drugą ścianę i pomknąć ku zasypanemu odcinkowi fosy.

      Wysoka konstrukcja zakołysała się na boki, zatrzeszczała niepokojąco, ale ustała w pionie.

      Ludzie w pierwszej chwili chwycili się czego popadnie: szczebli, desek, nawet towarzyszy broni! Kilku z tych, którzy byli już na przerzuconym ku murom pomoście, upadło, ale zaraz poderwali się i pobiegli z krzykiem przed siebie, runęli na stłoczonych na szczycie murów obrońców.

      Rzucili się w ciżbę niczym dzikie lwy – prosto na nadstawione groty włóczni, pomiędzy wzniesione do uderzenia miecze i topory, ku oczekującym już żądłom sztyletów i krótkich noży.

      Ludzie zwarli się, sczepili w śmiertelnym boju.

      Jedni i drudzy napierali z całych sił, rąbali, kłuli, dźgali, uderzali i próbowali wszelkimi dostępnymi sposobami sięgnąć przeciwnika.

      Miecze krzyżowały się z szablami. Włócznie uderzały o tarcze i więzły w pancerzach. Strzały świstały nad głowami, od czasu do czasu rykoszetując z brzękiem od żelaznych półkul płytkich hełmów.

      To był ten moment! To był ten dzień, gdy Konstantynopol wreszcie miał paść!

      Kolejny taki dzień.

      Jeden z wielu, tak wielu, że zarówno oblegającym, jak i oblężonym nieustanne ataki i odwroty zaczynały zlewać się w jedno.

      Obserwujący to z wieży garnizonu przy Blachernae protospatharios Demetrios Niketas zrobił ledwie zauważalny gest, rzucił wypranym z emocji, matowym głosem jedno słowo:

      – Naprzód.

      – Naprzóóód! – czekający tylko na sygnał Zahred ryknął do swoich ludzi, wznosząc nad głową topór. – Naprzód, za Konstantynopol! Ho stavros nika!

      – Ho stavros nika! – zawołało wraz z nim kilkunastu, ale ich głosy utonęły w głośniejszym okrzyku reszty waregów:

      – Asgaaard!

      Runęli po szerokim kamiennym parapecie na szczycie murów burobrązową falą, która uderzyła z boku na wysypujących się z wieży oblężniczej atakujących.

      Zepchnięci СКАЧАТЬ