Название: Zmierzch bogów
Автор: Michał Gołkowski
Издательство: PDW
Жанр: Детективная фантастика
isbn: 9788379644513
isbn:
I właśnie na tę chwilę pan Niketas zachował czarnego konia ze swej stajni.
Tak, owszem – żołnierze Maslamy widzieli biegnących ku nim po murach waregów. Naturalnie – część zwróciła się ku nim tarczami, oczekując na uderzenie.
Ale czego można było się spodziewać po tych zarośniętych obdartusach, z których niewielu miało żelazny pancerz albo porządnie wyglądający hełm? Ich okrągłe tarcze były przecież niezdarnie, krzywo wymalowane w jakieś prymitywne wzory, a szaro-brązowe tuniki wyglądały żałośnie przy krzykliwych, zielono-czerwonych i żółto-zielonych, powiewających kaftanach atakujących. Już nawet obrońcy Konstantynopola, chowający się za wielkimi tarczami Romaioi, sprawiali wrażenie lepszych przeciwników!
Jednak ludzie Zahreda nigdy nie przejmowali się tym, jak postrzega ich przeciwnik. Nie ubierali się też tak, jak czynią to uważający się za zawodowych wojowników, którzy na każdym kroku starają się podkreślić, jak dobrze walczą.
Ani Zahred, ani jego waregowie nie zaprzątali sobie głowy czymś tak trywialnym jak walka.
Ich zadaniem było zabijanie.
Zahred wpadł pomiędzy atakujących niczym huragan wirującej stali.
Przerąbał tarczę najbliższego na wylot wraz z ukrytą za nią ręką, ciął sąsiedniego mieczem przez twarz i nie zwalniając, jednym płynnym ruchem poprowadził ostrze dalej, wbijając sztych pomiędzy zasłonę i rant tarczy trzeciego.
Na krótką chwilę, może na dziesiątą część sekundy, świat dokoła zwolnił: bryzg krwi; wyszczerzone zęby jednego z ludzi; błysk dalekiego słońca na klindze szabli.
Wgryzający się w trzonek buławy półksiężycowaty topór.
Przesuwający się o szerokość dłoni od jego głowy grot, sięgający coraz dalej i dalej, wyciągający się pozornie nieskończenie długo na nierównym drzewcu i malejący w perspektywie, aż wreszcie trafiający pomiędzy dwa płaty wiązanego z płytek pancerza, spod którego natychmiast trysnął szkarłat.
Odbijający się w oczach wojownika obok niego odblask ognia z wieży oblężniczej na dalszym odcinku murów.
– Odyyyn! – wrzasnęli waregowie, przepychając się masą tarcz przez o wiele słabszy szyk przeciwników.
Niezdolni do zatrzymania ich, znacznie niżsi i słabsi atakujący nie wytrzymali naporu, pozwalając, aby klin barbarzyńców wbił się pomiędzy nich, rozdzielił niemalże na pół.
– Ściana! – krzyknął Zahred, uderzając kolejnego wroga najpierw mieczem, potem toporem. – Szyk twóóórz!
– Ściana z tarcz! – podłapali rozkaz wojownicy.
Zaczęli podnosić zasłony, ustawiać się jeden obok drugiego, zamykać istnym murem z drewna. Większa część wrogów odskoczyła, tylko kilkunastu wciąż walczyło, odciętych od głównych sił, przyciśniętych do wewnętrznej krawędzi muru. Zaledwie drewniana barierka dzieliła ich od wielostopowej przestrzeni pustego powietrza, poniżej której ciągnął się tylko wyłożony kamieniami chodnik pomiędzy murem wewnętrznym a zewnętrznym…
– Pchaj! – dziko zawył Ingvar do stojących obok ludzi. – A-hu!
– A-hu!… A-hu!…
Ściana z tarcz popełzła naprzód, naparła na dociśniętych do balustrady obrońców. Ci próbowali atakować, uderzali zakrzywionymi szablami, dźgali włóczniami, ale ich lekkie tarcze tańczyły w rękach, krzywiły się, nie pozwalając stawić oporu jednolitej masie, która cal za calem, stopa po stopie spychała ich w tył.
Ktoś krzyknął ostrzegawczo, barierka zatrzeszczała, wygięła się – a potem z trzaskiem pękła.
Ludzie polecieli na łeb na szyję, spychani z wysokiego muru przez wciąż napierającą na nich ścianę z tarcz.
Wrzaski przerażenia spadających wybiły się nawet ponad łomot i klangor broni, dźwięcznie grającej niemalże na połowie długości murów Konstantynopola, od samego rana pracującej niestrudzenie podczas kolejnej od kilkunastu dni próby sforsowania pierwszego z dwóch murów zewnętrznej linii.
Zahred widział już przed sobą wieżę i wciąż wybiegających z niej ludzi.
Schylił się, uderzył barkiem nisko, wybijając kolejnego przeciwnika z równowagi, uderzył mieczem krótko i celnie, wyszarpnął zakrwawioną klingę z ciała.
– Ujrzyj mnie! – wrzasnął w przestrzeń, rzucając się naprzód.
Kolejny wróg, kolejne cięcie, zwód, blok, finta, cięcie, cięcie, bryzg krwi i krzyk, po którym pojawił się od razu jeszcze jeden. Gdzieś śmignęła strzała, utkwiła w ramieniu jednego z ludzi obok. Ktoś sięgnął Zahreda włócznią, zostawiając palący ślad na udzie.
Nie miało to znaczenia, bo on już wskoczył na blanki i wspiął się na drewniany pomost, którym wciąż biegli kolejni atakujący.
Obok niego pojawiło się od razu kilku ludzi – Asmund, chyba Torleif i ktoś jeszcze. Kątem oka widział ryczącego, zbryzganego krwią od stóp do głów Rualdra, przy każdym zamachu toporem posyłającego w powietrze bryzgi krwi, odcięte dłonie i ręce, fragmenty pancerza… Powinien poczekać, aż będzie ich więcej.
Powinien.
Skoczył ku pierwszemu przeciwnikowi, ciął nisko, zaczepił toporem za nogawkę spodni, szarpnął i popchnął tamtego w bok, zrzucając bezradnie machającego rękoma z pomostu w pustkę.
Kolejny ciął szablą, ale cios spełzł niegroźnie po pancerzu, zgrzytając tylko i sycząc po oczkach kolczugi; Zahred pchnął naraz mieczem i toporem, ostry koniec żeleźca zaczepił za koniuszek nosa, wyżłobił krwawą bruzdę w twarzy i sięgnął oka, które prysło jak zbyt mocno naciśnięte jajko.
– Zahreed! – zawyli jego waregowie, rzucając się śladem jarla na pomost.
Obserwujący to ze swego stanowiska na murach protospatharios Niketas zacisnął dłoń w pięść, uderzył bezsilnie o kamień: nie! Nie tak miało być, przecież zabronił Zahredowi jakichkolwiek bohaterskich zachowań!…
– Łucznicy, ostrzał na podejście do wieży! – zakomenderował, pokazując oficerowi łącznikowemu kierunek.
Tamten kiwnął głową, błyskawicznie przekazując rozkaz dalej: cel podejście do wieży!
Strzały zaświstały gęsto, rażąc biegnących w kierunku machin oblężniczych ludzi, zakrywających się szerokimi prostokątnymi tarczami z wikliny i skór.
Zahred dopadł do dopiero co gramolącego się z drabiny człowieka, wzniósł topór wysoko i opuścił z całej siły. Tamten akurat podnosił głowę, zdążył otworzyć tylko szeroko oczy, chciał krzyknąć – żeleźce skrzesało iskry, rozrąbując stalowy hełm wraz ze skrytym pod nim materiałowym czepcem i głową, СКАЧАТЬ