Название: Zmierzch bogów
Автор: Michał Gołkowski
Издательство: PDW
Жанр: Детективная фантастика
isbn: 9788379644513
isbn:
– Ujrzyj mnie! – wrzasnął dziko, skacząc na przerażonych gwałtownością jego natarcia.
Owszem, byli zawodowymi, zaprawionymi w bojach żołnierzami. Od lat prowadzili wojny pod flagą kalifatu, widzieli niejedno oblężenie i niejeden bój – od pustyni i wydm Afryki aż po skaliste wybrzeża mórz, za którymi podobno rozciągał się tylko nieurodzajny step północy.
Do tej pory żyli w przekonaniu, że nic im niestraszne, a moc Proroka zegnie kark każdego wroga.
Ale teraz, uwięzieni w zamknięciu czterech ścian dusznej, ciemnej wieży oblężniczej z tym człowiekiem, bardziej podobnym do dzikiego zwierza, mimo woli cofali się o krok, zasłaniając trwożnie tarczami.
Już kolejny płowowłosy olbrzym zeskoczył pomiędzy nich, następny na wpół ześliznął się, na wpół zleciał po śliskiej od krwi i potu drabinie… A na górze było ich jeszcze więcej!
Zahred wyłączył się, zatracił w boju.
Były tylko twarze, błyskająca w półmroku broń, palące radosnym zmęczeniem mięśnie i rwany, szarpiący płuca oddech.
Uderzyć, ciąć, sztych. Zwód. Kopnięcie, poprawić, naprzeć barkiem, wepchnąć na ścianę. Szarpnąć, popchnąć, cios. Uderzyć kolanem, cięcie. Cięcie. Sztych, zaczepić toporem.
Nawet nie wiedział, kiedy ani jak znalazł się na niższym poziomie wieży.
Topór wyśliznął się z ręki, rzemień pękł, więc on złapał pierwszy lepszy z ziemi, przerąbał piszczel człowieka na tyle głupiego, żeby stanąć mu na drodze, żgnął kolejnego mieczem w brzuch, odepchnął następnego na bok i wyskoczył za nimi na zewnątrz.
Chłodny wiatr owionął go, ale on ledwo to poczuł – topór zafurkotał, zagrzebał się w plecach najbliższego przeciwnika.
Dopadł do kolejnego, ciął po ścięgnach, nawet się nie zatrzymał, żeby dobić – runął na następnego, obalił na ziemię, rąbnął toporem, czując tylko, jak kruszy się kość…
Poderwał się, rozejrzał – wrogowie uciekali, zarzucając tarcze na plecy.
Wieża po prawej stronie płonęła, po lewej też widać było wycofujące się spod murów oddziały.
Potrząsnął głową: huczenie w uszach nabrało wyraźniejszego tonu, zlało się w rwany, modulowany dźwięk rogów, wzywających oblegających do odwrotu.
Ktoś jeszcze próbował się czołgać, inny kuśtykał, podpierając się ułamaną włócznią i oglądając trwożliwie, czy aby od strony murów nie nadleci kąsającym żądłem strzała.
Kaleka wrzasnął przeraźliwie, przyspieszył – a wtedy z tyłu dopadła do niego jakaś postać. Błysnęło żelazo, bryznęła krew, człowiek poleciał bezwładnie na ziemię. Żeleźce wzniosło się jeszcze raz, i znów…
Zahred patrzył, jak Mira schyla się i podnosi za włosy głowę przeciwnika. Wzniosła upiorne trofeum wysoko, pokazując oblegającym, krzyknęła coś głośno, przenikliwie… Obróciła się, jak gdyby czując na sobie jego wzrok.
– Nie powinnaś jeszcze walczyć – powiedział ochrypłym głosem. Słowa przechodziły mu z trudem przez gardło, które ostatnio częściej wydawało z siebie na poły zwierzęce okrzyki bojowe, niż układało się do zgłosek języka.
Mira odruchowo dotknęła ręką podbrzusza, wzruszyła ramionami.
– I tak nic to nie zmienia.
Ani jeden mięsień nie drgnął w jej twarzy, tylko w oczach błysnęło coś… coś bolesnego.
Była piękna właśnie tak – zmęczona, z rumieńcem pałającym na policzkach, zziajana i zbryzgana krwią, ściskająca w ręce miecz. Z nie do końca zagojoną raną na policzku, po której na pewno zostanie jej blizna.
Natomiast on wiedział, że to nie jedyna rana i nie jedyna blizna, jaka w tej chwili dla niego zdobiła jej ciało. Dla niej wszystkie inne też byłyby ozdobą. Ale tamta, tamta jedna…
– Dla mnie zmienia bardzo dużo. Medyk mówi…
Raz jeszcze przesunęła dłonią po podbrzuszu. Skrzywiła się, splunęła krwią z rozbitych ust.
– Wiem, co mówi. Pamiętam bardzo dobrze, i uwierz mi: jeśli tak właśnie jest, to nic to nie zmienia.
– Mimo to nie powinnaś rzucać się w bój na pierwszą linię. Nie po niespełna dwóch miesiącach.
Podeszła do niego i stanęła tak blisko, że wyzwanie stało się aż nadto widoczne. Każdemu innemu człowiekowi, nieważne, mężczyźnie czy kobiecie, dorosłemu czy dziecku – każdemu innemu skręciłby za to kark. Jej… jej nie miał odwagi nawet przytulić.
– Nie powinnam, ale chcę – wycedziła. – Tak jak ty. Chcesz, żeby zobaczyli cię bogowie?
– Już mnie widzą.
– Doskonale. To może przy okazji zobaczą też i mnie.
– Mira…
Chciał wziąć ją za rękę, ale ona wywinęła się i ruszyła ku wieży, wokół której kręcili się dorzynający wrogów waregowie. Obejrzała się jeszcze przez ramię, rzuciła mu kwaśny uśmiech.
– Skoro ty możesz ich prosić o swoje, to i ja będę!
Zamachnęła się i cisnęła odrąbaną głowę w bok, ku na wpół zasypanej fosie. Trofeum potoczyło się, na chwilę zatrzymało przy samej krawędzi, a potem spadło na dno rowu, pomiędzy zalegające tam trupy.
Zahred dotknął wiszącego na piersiach pozłoconego krzyża, który podarował mu Niketas.
„Nie zabijaj” – ponoć głosił jeden z zakazów. Raz jeszcze spojrzał w lewo, w prawo po zasłanym ciałami pobojowisku.
Skrzywił się z bólu, a potem powoli, lekko utykając, powlókł się z powrotem ku murom.
– Będą gotowi do walnego szturmu lada dzień.
Protospatharios Niketas spojrzał z ukosa na stojącego obok dowódcę przybocznych, pokiwał niechętnie głową.
– Owszem, na to wygląda, Zahredzie. A mimo to gotowi są też na pertraktacje. Sam basileus nalega, że powinniśmy negocjować.
– A ty się z tym nie zgadzasz… panie?
Zahred czekał na odpowiedź dłuższą chwilę. Niketas pochylił się w przód i wsparł łokcie o kamienny parapet murów, taksując wzrokiem widoczny jak na dłoni obóz wojsk Maslamy.
– To, z czym się zgadzam, jest wtórne wobec faktów.
Armia oblegających stała pod СКАЧАТЬ