Название: Była sobie rzeka
Автор: Diane Setterfield
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 978-83-8125-992-7
isbn:
Dyskusję przerwał zgrzyt otwieranych drzwi w domu jego kuzyna.
– Frederick? Co się dzieje, na miłość boską?
Bez żadnych upiększeń Fred opowiedział, co się wydarzyło Pod Łabędziem.
Sąsiadka, która słuchała z początku niechętnie, zaczęła coraz uważniej nastawiać uszu, aż w końcu odwróciła się w stronę domu i zawołała:
– Wilfred! Chodź tu i posłuchaj!
Wkrótce potem wyrwano z łóżek dzieci kuzyna w koszulach nocnych i ze wszystkich stron jęli się schodzić sąsiedzi.
– To jaka ona jest, ta dziewuszka?
Fred opisał jej skórę, białą jak glazura na dzbanku stojącym na parapecie jego babki. Włoski wiszące jak całun, i tego samego koloru mokre, co i suche.
– A jakiego koloru ma oczy?
– Modre… no w każdym razie niebieskie. Albo szare.
– A ile ma lat?
Wzruszył ramionami. Niby skąd ma to wiedzieć?
– Jakby stanęła obok mnie, toby sięgała… o dotąd. – Pokazał ręką. – Znaczy chyba ze cztery, co? Jak myślicie?
Kobiety zaczęły dyskutować w tej materii i w końcu zgodziły się, że około czterech.
– A jak ma na imię?
Znowu pytanie zbiło go z tropu. Kto by pomyślał, że taka historia wymaga tylu szczegółów. W ogóle się nad nimi nie zastanawiał, kiedy się to wszystko działo.
– Nie wiem. Nikt jej nie pytał.
Kobiety były oburzone.
– Nikt jej nie zapytał, jak ma na imię?
– Była śpiąca, Margot i Rita powiedziały, żeby dać jej spokój. Ale jej ojciec nazywa się Daunt. Henry Daunt. Znaleźliśmy to w jego kieszeni. Jest fotografem.
– I to jej ojciec?
– Tak myślę… A wy nie? Przyniósł ją do gospody.
– Może tylko ją fotografował?
– I oboje prawie utonęli przy tym fotografowaniu? Jak na to wpadłeś?
Wybuchł rwetes, kiedy ludzie zaczęli dyskutować ze sobą z okien domów. Odgadywali brakujące kawałki historii, dopasowywali możliwe wyjaśnienia… Fred poczuł się nagle wyrzucony z własnej opowieści; prześlizgiwała mu się między palcami i zmieniała kształty w sposób, którego nie przewidział. Niczym żywe stworzenie, które złapał, ale go nie oswoił i teraz zerwało się z uwięzi i należało do wszystkich.
Nagle dobiegł go natarczywy szept.
– Fred!
Z okna na parterze sąsiedniego domu machała na niego kobieta. Kiedy się zbliżył, wychyliła się ze świecą; spod czepka wymykały się kosmyki jasnych włosów.
– Jak ona wygląda?
Zaczął na nowo opisywać białą skórę, nieokreślonego koloru włosy, lecz kobieta pokręciła głową.
– Pytam, do kogo jest podobna. Do tego człowieka?
– W tym stanie, w jakim on jest, to nikt na świecie nie jest do niego podobny.
– Ma takie same włosy jak ona? Cienkie i myszowate?
– On ma ciemne i szorstkie.
– Aha! – Pokiwała znacząco głową i popatrzyła na niego wymownie. – Nie przypominała ci kogoś?
– Ciekawe, że o to pytasz… Rzeczywiście miałem wrażenie, jakby mi kogoś przypominała, jeno nie mogłem dojść kogo.
– Czy to nie… – Kiwnęła na niego, żeby podszedł bliżej, i wyszeptała mu do ucha nazwisko.
Kiedy się cofnął, miał otwarte usta i wytrzeszczone oczy.
– Ach! – zatchnęło go.
Kobieta znowu rzuciła mu wymowne spojrzenie.
– Miałaby teraz cztery lata, no nie?
– Tak, ale…
– Zatrzymaj to dla siebie. Pracowałam tam. Rano do nich pójdę.
Tymczasem zawołali go inni. Jakim cudem mężczyzna, dziewczynka i aparat fotograficzny zmieścili się w taką małą łódkę, która mogła przepłynąć przez Diabelski Jaz? Fred wyjaśnił, że w łodzi nie było aparatu fotograficznego. Więc skąd wiedzą, że jest fotografem? Z powodu tego, co miał w kieszeniach. A co tam miał?
I Fred posłusznie opowiedział wszystko od początku, a potem znowu. Za drugim razem przywołał więcej szczegółów, za trzecim przewidział pytania, zanim padły, a za czwartym miał już wszystko ułożone. Pominął domysł jasnowłosej kobiety. W końcu godzinę później przemarznięty do szpiku kości Frederick ruszył do siebie.
W stodole opowiedział historię po raz kolejny, mamrocząc do koni. Zwierzęta otworzyły oczy i wysłuchały początku z niewzruszonym spokojem, lecz zanim doszedł do połowy, zasnęły, a on wkrótce po nich.
Obok domu jego kuzyna stały ruiny starej chaty, częściowo zasłonięte przez chaszcze. Za nimi sterta szmat z kapeluszem leżącym na wierzchu przeobraziła się w człowieka, choć nader brudnego i obdartego. Dźwignął się niezgrabnie na nogi, odczekał, aby się upewnić, że Frederick Heavins sobie poszedł, i również ruszył w drogę. W kierunku rzeki.
*
Kiedy Owen Albright szedł z biegiem rzeki w stronę swojego okazałego i komfortowego domu, który kupił w Kelmscott po powrocie ze swych owocnych zamorskich wojaży, wcale nie czuł zimna. Zwykle wracając z gospody Pod Łabędziem, oddawał się ubolewaniom – że tak dotkliwie bolą go stawy, że za dużo wypił, że wszystko, co w życiu najlepsze, już minęło i teraz czekają go tylko smutki i boleści, powolny uwiąd do czasu, aż w końcu spocznie w grobie. Lecz ujrzawszy tego wieczoru jeden cud, widział je teraz wszędzie: ciemne, nocne niebo, które tysiące razy ignorował, rozciągało się nad jego głową przestworem nieskończonej tajemnicy. Zatrzymał się i podniósłszy głowę, zachwycał się tym dziwem. Rzeka pluskała i dzwoniła niczym srebro na szkle; dźwięk wlewał mu się do uszu, odbijał się echem w zakątkach jego umysłu, o których nie miał dotąd pojęcia. Spuścił wzrok na wodę i po raz pierwszy w życiu zauważył – naprawdę zauważył – że pod bezksiężycowym niebem rzeka świeci własnym, żywym blaskiem. Światłem, które jest ciemnością; ciemnością, która jest również światłem.
Uprzytomnił sobie wtenczas kilka rzeczy, rzeczy, które zawsze wiedział, lecz które tkwiły zagrzebane pod skorupą dni jego żywota. Że tęskni za ojcem, który umarł sześćdziesiąt СКАЧАТЬ