Название: Była sobie rzeka
Автор: Diane Setterfield
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 978-83-8125-992-7
isbn:
Jedna fotografia. Wtedy przypomnieli sobie ciemne plamy na palcach oraz sugestię Rity, że jej pacjent jest przypuszczalnie fotografem. Teraz wydało się to jeszcze bardziej prawdopodobne. Przyrządy musiały mieć coś wspólnego z jego profesją.
Joe wyjął fotografię z rąk syna i wytarł ją delikatnie z wody wełnianym mankietem kaftana. Ukazywała spłachetek pola z rosnącym na nim jesionem i niewiele więcej.
– Widziałem ładniejsze widoczki – zauważył ktoś.
– Brakuje tu wieży kościelnej albo domu ze strzechą – dodał ktoś inny.
– To właściwie niczego nie przedstawia – wtrącił trzeci, drapiąc się z konsternacją po głowie.
– Trewsbury Mead – stwierdził Joe, który jako jedyny rozpoznał miejsce.
Nikt nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc tylko wzruszyli ramionami i odłożyli fotografię na kominek, żeby wyschła, po czym przeszli do następnego i zarazem ostatniego przedmiotu, który wyjęto z kieszeni nieznajomego, a było to:
Jedno cynowe puzderko z plikiem biletów wizytowych. Wyjęli kartę z wierzchu i wręczyli Owenowi, który najlepiej znał się na piśmie. Owen przysunął sobie świecę i odczytał na głos:
Henry Daunt z Oksfordu Portrety, pejzaże, krajobrazy miejskie i wiejskie A także: pocztówki, przewodniki, ramki do obrazów i fotografii Specjalność: widoki Tamizy
– Miała rację! – zawołali. – Mówiła, że to fotograf, i oto dowód.
Owen odczytał adres przy High Street w Oksfordzie.
– Kto jutro jedzie do Oksfordu? – spytała Margot. – Wie który?
– Mój szwagier wozi barką sery – powiedział kopacz żwiru. – Mogę pójść jeszcze dzisiaj i zapytać.
– Barką to będzie dwa dni, no nie?
– Rodzina będzie się zamartwiać o tego biedaka. Nie można ich tak zostawić.
– Twój szwagier jutro nie popłynie, bo nie zdążyłby wrócić na Wigilię.
– No to trzeba koleją.
Uradzono więc, że pojedzie Martins. Nie był potrzebny nazajutrz w gospodarstwie, a jego siostra mieszkała pięć minut drogi od stacji w Lechlade. Pójdzie do niej jeszcze dzisiaj, żeby z samego rana być gotowy na pociąg; Margot dała mu pieniądze na przejazd. Martins powtarzał adres, dopóki nie nauczył się go na pamięć, po czym wyruszył z szylingiem w kieszeni i świeżutką historią na końcu języka. Miał przed sobą sześć mil drogi brzegiem rzeki, żeby wypróbować swoją opowieść, tak że kiedy dotarł do domu siostry, miał ją wyszlifowaną na wysoki połysk.
Pozostali klienci gospody Pod Łabędziem ociągali się z wyjściem. Tego wieczoru czas gawęd się skończył – no bo kto by chciał słuchać opowieści, skoro jedna właśnie toczyła się na ich oczach? – napełnili więc ponownie kufle i kielichy, zapalili fajki i usiedli na zydlach. Joe schował przyrządy do golenia, po czym wrócił na swoje krzesło, gdzie od czasu do czasu dyskretnie pokasływał. Jonathan siedział pod oknem; dokładał do ognia, kiedy było trzeba, i sprawdzał, czy świece się nie wypaliły. Margot wzięła stare wiosło, wcisnęła nim brudne ubrania w wiadrze, żeby się głębiej zanurzyły, i mocno zakręciła, potem odstawiła rondel z grzanym piwem z powrotem na piec. Zapach ziela angielskiego i gałki muszkatołowej zmieszał się w powietrzu z aromatem tytoniu oraz płonących bierwion i smród zaczął powoli znikać z zimowej izby.
Goście jęli gawędzić, szukając odpowiednich słów, dobierając je tak, aby zamienić wieczorne wydarzenia w opowieść.
– Alem się zdumiał, kiedym go zobaczył w drzwiach. Gdzie tam zdumiałem… osłupiałem. Tak, tak, prawdziwie osłupiałem.
– A ja zdębiałem.
– A ja zdębiałem i osłupiałem. A wy?
Byli to kolekcjonerzy słów, tak jak wielu kopaczy żwiru kolekcjonowało skamieliny. Ich uszy w ciągłej gotowości nieustannie nasłuchiwały, wyłapywały wszystko, co rzadkie, niezwykłe, unikatowe.
– Ja to chyba oniemiałem.
Badali słowo, wczuwali się w jego smak na języku. Tak, było dobre. Wszyscy pokiwali do swego towarzysza z uznaniem.
Był też Pod Łabędziem jeden nowy opowiadacz. Nadal szukał gruntu pod nogami.
– A może: zamieniłem się w słup soli? Mógłbym tak powiedzieć?
– Czemu nie? – przytaknęli zachęcająco. – Mów, że zamieniłeś się w słup soli, jeśli chcesz.
Wrócił Beszant, co naprawiał łodzie. Łodzie też potrafią opowiadać własne historie i Beszant poszedł zobaczyć, co tym razem jedna z nich miała do powiedzenia. Wszyscy wyczekująco podnieśli na niego oczy.
– Jest – poinformował. – Burta rozpruta jak się patrzy. Przygrzmociła w coś okrutnie i zaczęła nabierać wody. Zatonęła do połowy. Zostawiłem ją na brzegu do góry dnem, ale nic się z nią nie zrobi. Zakończyła swój żywot.
– Jak myślisz, co się stało? Wpadł na pomost?
Beszant ze znawstwem pokręcił głową.
– Coś musiało w niego wpaść. Z góry. – To mówiąc, podniósł jedną dłoń i uderzył nią o drugą, aby zademonstrować, co ma na myśli. – Jakby walnęła w pomost, byłaby wgnieciona z boku.
I tak klienci gospody przegadali mila po mili w górę i w dół rzeki, most po moście, każde zagrożenie, każde uderzenie człowieka i łodzi. Wszyscy to byli wodniacy, jeśli nie z profesji, to za sprawą długich lat życia spędzonych nad rzeką. Każdy miał coś do powiedzenia, kiedy próbowali wyrozumieć, co się wydarzyło. W myślach rozbijali łódź o każdy pomost i każde nabrzeże, każdy most i każde koło młyńskie, lecz nikt nie miał racji. W końcu doszli do Diabelskiego Jazu.
Jaz miał grube słupki z mocnego wiązu, rozstawione w równych odstępach przez całą rzekę, a między nimi drewniane ściany można było podnosić i opuszczać w zależności od nurtu. Zwykle płynący wysiadali z łodzi i ciągnęli ją po stoku, zrobionym specjalnie w tym celu, aby ominąć jaz i wrócić na wodę po drugiej stronie. Na brzegu stała gospoda, więc prawie zawsze można było liczyć na czyjąś pomoc w zamian za kufel piwa. Czasem jednak, kiedy stawidło było podniesione, a łódka zwinna, jeśli rzeka była spokojna, a wioślarz doświadczony, mógł zaoszczędzić trochę czasu i przepłynąć środkiem. Musiał bardzo uważnie sterować łodzią, aby nie ustawić jej pod kątem, i w odpowiedniej chwili wciągnąć wiosła, żeby ich nie połamać o słupki, a jeśli poziom wody był wysoki, schylić się albo nawet położyć na dnie, by nie uderzyć głową o belkę zastawki.
Rozważali wszystkie możliwości. Co mogło się przytrafić nieznajomemu przybyszowi? Co stało się z łodzią?
– Więc jak? – spytał Joe. – Myślicie, że to w Diabelskim Jazie spotkało tego człeka nieszczęście?
Beszant СКАЧАТЬ