Dylemat. B.A. Paris
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dylemat - B.A. Paris страница 8

Название: Dylemat

Автор: B.A. Paris

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 978-83-8125-987-3

isbn:

СКАЧАТЬ Nie.

      – I zamierzasz włożyć do niej welon?

      Wybucham śmiechem.

      – Nie!

      – W takim razie – odpowiada, podnosi rękę i obejmuje mnie – to tylko długa kremowa sukienka.

      Spoglądam na niego.

      – Jak ty to robisz, że zawsze poprawiasz mi samopoczucie?

      – Nadrabiam te wszystkie lata, kiedy cię zaniedbywałem – odpowiada lekko.

      Ujmuję jego dłoń i splatam z nią palce.

      – Przestań. Jesteś moim mężem, prawda? Nie odszedłeś.

      – Nie… ale w ciągu pierwszych dwóch lat dużo przebywałem w Bristolu, z Nelsonem, zamiast z tobą i Joshem.

      – Dopóki nie pojawiła się Marnie i miałeś powód, żeby zostać w domu.

      Puszcza moją rękę i gdy widzę na jego twarzy znajomy smutek, chciałabym cofnąć to, co powiedziałam. Przez ostatnie dwadzieścia lat starał się zrekompensować mi swoją nieobecność na samym początku. Ale wciąż cierpi z jej powodu.

      – Dostałam od niej przemiłe życzenia – podejmuję, bo gdy jest mowa o Marnie, od razu poprawia mu się humor. – Pisze, że być może dziś nie zadzwoni. Chce się uczyć, więc wyjeżdża na weekend gdzieś, gdzie nie ma wi-fi.

      – Jak udało nam się spłodzić takie rozsądne dziecko? – żartuje już znowu w dobrym nastroju.

      – Nie mam pojęcia.

      Uśmiecham się do niego słabo, a on całuje mnie, sądząc, że denerwuję się z powodu przyjęcia.

      – Odpręż się. Wszystko pójdzie dobrze. O której przyjedzie po ciebie Kirin?

      – Dopiero o jedenastej.

      – Więc możesz się jeszcze zrelaksować. – Wstaje z łóżka. – Wypij kawę, gdy będę pod prysznicem. Kiedy zejdziesz, zrobię ci śniadanie.

      Godzina 9.00–10.00

      Adam

      Napieram ramieniem na płótno namiotu, które lekko ustępuje, a potem wraca na miejsce. Napieram na nie znowu, tym razem mocniej, i udaje mi się uchylić drzwi szopy na tyle, żeby wejść do środka.

      Uwielbiam tę swoją szopę, z jej ziemistym zapachem trocin, które zaścielają podłogę. Pod frontową ścianą, z oknem wychodzącym na ogród, spoczywają na różnych poziomach drewniane kloce – dębowe, sosnowe i orzechowe. Pod tylną ścianą stoi sześciometrowy stół z rozłożonymi tu i tam zaciskami oraz elektronarzędziami. Na dwóch półkach leżą mniejsze narzędzia, których używam. W przeciwległym kącie znajdują się telewizor, odtwarzacz DVD i dwa stare fotele. Czasami przychodzimy tu z Nelsonem, żeby oglądać wydarzenia sportowe albo czarno-białe filmy. On przynosi piwo i wstawia je do lodówki. Przyznaje, że ukrywa się przed Kirin i dziećmi.

      Kieruję się na drugi koniec szopy. Od czasu kiedy Marnie wpadła na pomysł, żeby sprawić Livii niespodziankę, trzymam tam coś. To metrowej długości drewniana skrzynia, w której przechowywałem duży kloc czarnego orzecha. Muszę ją przenieść do ogrodu i ukryć pod stołem, gdy tylko Livia wyjdzie.

      Zaciągam skrzynię pod drzwi. I wtedy uświadamiam sobie, że namiot stoi za blisko, aby dało się je szerzej otworzyć i ją wynieść.

      – Cholera jasna!

      Zastanawiam się, czy dałoby się skrzynię rozłożyć i złożyć z powrotem w ogrodzie, ale każda ze ścian jest mocno przybita. Siadam na jednym z foteli i zachodzę w głowę, gdzie, do diabła, znajdę inną skrzynię, na tyle dużą, żeby pomieściła Marnie. Woń drewna i lakieru działa na mnie uspokajająco. Kładę stopy na stole i pogrążam się w myślach. Nie zamierzałem zostać stolarzem. Od czasu gdy ojciec zabrał mnie jako siedmiolatka na zwiedzanie mostu wiszącego Clifton, marzyłem wyłącznie o budowaniu mostów, kiedy więc zaproponowano mi w Edynburgu studia z inżynierii wodno-lądowej, nie mogłem się doczekać wyjazdu. Wszystko zmieniły jednak narodziny Josha – a przynajmniej tak to wtedy widziałem.

      Nie próbuję usprawiedliwić swojego dawnego zachowania, ale trudno mi było patrzeć, jak Nelson i inni koledzy świetnie się bawią na uczelni, podczas gdy ja uczę się zawodu, który zupełnie mnie nie pociąga. Nie wiem, jak wytrzymali ze mną pan Wentworth, jedyny człowiek, który chciał mnie przyjąć do terminu, i Liv. Znikałem, żeby spotkać się z Nelsonem w Bristolu, zostawiając ją samą z Joshem, i czasami wracałem dopiero po kilku dniach. Zalegałem w jego pokoju, podczytywałem razem z nim jego lektury, piłem do późnej nocy i prowadziłem studenckie życie, które wydawało mi się takie atrakcyjne. Dlatego rozumiem, dlaczego Liv tak zależy na tym przyjęciu. Kiedy człowiek zostaje pozbawiony czegoś, czego bardzo pragnie, już zawsze odczuwa za tym tęsknotę.

      Na stole leży otwarty mój rejestr, więc nie wstając z fotela, przyciągam go do siebie i przerzucam strony. Zapisuję zamówienia w komputerze, ale też prowadzę ich odręczną dokumentację, pan Wentworth upierał się, żebyśmy tak robili. Zachowałem wszystkie jego rejestry. Z upodobaniem myślał o tym, że pewnego dnia ktoś będzie czytał o różnych meblach, które wykonał, drewnie, którego użył, liczbie narzędzi, którymi się posłużył, cenie, którą wyliczył. Zmarł przed pięcioma laty i chociaż pracowałem z nim nie dłużej niż dekadę, wciąż mi go brakuje.

      Niemal całe drewno w szopie ma już swoje przeznaczenie – z największego kawałka, pięknego kloca ciemnego dębu, powstanie stół dla zamożnego bankowca z Knightsbridge – jednak czarny orzech, mój ulubiony, jest zarezerwowany dla Marnie. Wykonam z niego rzeźbę na jej dwudzieste urodziny, które przypadają w lipcu.

      Niczego nie oczekiwałem, zanim przyszła na świat. Pojawienie się Josha trzy lata wcześniej było dla mnie takim szokiem, że nie odnajdywałem się w roli ojca. Jednak Marnie z miejsca mnie urzekła, gdy tylko na nią spojrzałem. Jeśli narodziny Josha wyzwoliły we mnie to, co najgorsze, narodziny Marnie – to, co najlepsze. To ona samą swoją obecnością nauczyła mnie, jak być tatą.

      Kiedy podrosła, zaprzyjaźniłem się z nią w taki sposób, w jaki nigdy nie zaprzyjaźnię się z Joshem. Przychodziła po szkole do szopy, siadała w jednym z foteli i opowiadała, jak minął jej dzień, podczas gdy ja pracowałem. Gdy miała dwanaście lat, kupiłem swój pierwszy motocykl i pokochała go tak samo jak ja. Livia zawsze się upierała, żeby dzieci chodziły do szkoły pieszo – zajmowało im to dwadzieścia minut – jednak Marnie rano przygotowywała się do wyjścia coraz dłużej, a potem prosiła mnie, żebym zawiózł ją na motocyklu, bo inaczej się spóźni.

      – Nie ma nic bardziej cool, niż przyjechać do budy triumphem bonneville T-sto dwadzieścia – mówiła szeptem, gdy matka nie słyszała.

      Livia miała mi za złe, że ulegam córce, ale to samo robiłbym dla Josha, gdyby tylko chciał. On wolał jednak za spóźnienie siedzieć w szkole po godzinach niż poprosić, żebym go podrzucił. Później, kiedy Marnie zaczęła chodzić na imprezy, zawoziłem ją i przyjeżdżałem po nią motocyklem. Nie przejmowała się, że pod kaskiem potargają СКАЧАТЬ