Dylemat. B.A. Paris
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dylemat - B.A. Paris страница 6

Название: Dylemat

Автор: B.A. Paris

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 978-83-8125-987-3

isbn:

СКАЧАТЬ zdumiewał.

      – Byłaby zachwycona – odpowiedziałem. Wziąłem Mimi na kolana, żeby się widziały. – A kiedy byś od nas wyjechała?

      Marnie skłoniła głowę w stronę ekranu komputera, żeby zwrócić się pieszczotliwie do kotki i przesłać jej całusa.

      – Dopiero w środę, więc spędziłabym z wami prawie całe cztery dni. Nie musiałabym lecieć przez Amsterdam, co znaczy, że wróciłabym do Hongkongu akurat na czwartkowy egzamin.

      – To dużo podróżowania, żeby pobyć tu tylko kilka dni – zwróciłem jej uwagę, marszcząc czoło.

      – Biznesmeni stale tak robią – sprzeciwiła się. Podczas naszej rozmowy co jakiś czas opuszczała wzrok, chyba na telefon komórkowy leżący na blacie, aby sprawdzić, czy nie przyszły jakieś wiadomości. U niej był późny wieczór i nagle z dziwnym uczuciem uświadomiłem sobie, że prowadzi w Hongkongu życie, o którym Liv i ja nie mamy bladego pojęcia.

      – A sprawdziłaś, czy są jakieś bezpośrednie połączenia? – zapytałem.

      – Tak, ale bilety kosztują fortunę. Cena tego, przez Kair i Amsterdam, wynosi sześćset pięćdziesiąt funtów. Mam połowę tej sumy. Jeśli pożyczyłbyś mi resztę, oddałabym ci, gdy tylko bym mogła.

      – Nie chcę, żebyś w ogóle płaciła za tę podróż. To będzie część mojego prezentu dla twojej mamy.

      Posłała mi jeden z tych swoich szerokich uśmiechów i pociągnęła za złoty łańcuszek, który miała na szyi. Nigdy wcześniej go nie widziałem.

      – Dzięki, tato, jesteś kochany! To co, mam zabukować ten bilet, zanim cena wzrośnie?

      Musiałem stoczyć wewnętrzną walkę, naprawdę. Pragnąłem odpowiedzieć, żeby zarezerwowała bezpośredni lot, co pozwoliłoby jej uniknąć kłopotów związanych z dwiema przesiadkami. Ale właśnie kazałem Joshowi zabukować połączenie do Nowego Jorku z przesiadką w Amsterdamie, nie tylko dlatego, że było tańsze niż bezpośrednie, ale także po to, żeby chłopak nie miał za łatwo. Nie mogłem uzasadnić wydania kilkuset funtów więcej na Marnie w sytuacji, gdy odmówiłem wyłożenia stu pięćdziesięciu dodatkowych na Josha. Zresztą czy było warto, żeby przyjeżdżała do domu na przyjęcie, skoro musiałaby wyjechać zaledwie cztery dni później? Spojrzałem na jej ładną twarz, oświetloną lampą biurową, która stała przy komputerze, i wszelkie gnębiące mnie wątpliwości uleciały. Po pierwsze, była bardzo podobna do matki, a po drugie, wiedziałem, jak bardzo ucieszyłaby się Liv, gdyby Marnie niespodziewanie zjawiła się na przyjęciu.

      – Pod jednym warunkiem – odparłem, czując na sobie nieporuszone spojrzenie zielonych oczu Mimi. – Nie powiesz o swoim przylocie nikomu… Joshowi, Cleo ani żadnemu z pozostałych przyjaciół, a już zwłaszcza cioci Izzy… To będzie niespodzianka dla wszystkich.

      – Nie puszczę pary z ust, obiecuję. Dzięki, tato, mówiłam ci już, że jesteś kochany?

      Na Livię czekało tego dnia kilka niespodzianek, ale przyjazd Marnie na przyjęcie miał być największą z nich.

      Livia

      Budzi mnie skrzypnięcie schodów. Sięgam ręką obok, ale druga połowa łóżka jest pusta.

      – Adamie?! – wołam cicho, na wypadek gdyby był w łazience.

      Nie słyszę jednak odpowiedzi, więc przyciągnięta ciepłem miejsca, w którym leżał, przetaczam się na nie i z głową na jego poduszce kładę się na boku. Odruchowo dotykam brzucha, sprawdzam, czy jest płaski, i z zadowoleniem stwierdzam, że opłaciło się przez ostatni tydzień uważać na to, co jem. Ale kogo próbuję oszukać? Uważam na to, co jem, od sześciu miesięcy. I ćwiczę. I stosuję o wiele za drogi krem pod oczy. Wszystko z myślą o wieczornym przyjęciu.

      Leżę przez chwilę, nasłuchując, czy deszcz nie bębni o szyby, tak samo jak w zeszłą sobotę i trzy poprzednie. Ale dochodzą do mnie tylko trele i ćwierkanie ptaków na jabłoni, więc się odprężam. Wreszcie nadszedł dzień, na który tak długo czekałam. I – nie do wiary – nie ma deszczu.

      Mocniej naciskam brzuch, wciskając cienką warstwę tłuszczu w linię mięśni. Walczą we mnie sprzeczne emocje. Staram się skupić na ekscytacji i radości, ale nad wszystkimi uczuciami dominują wyrzuty sumienia – z powodu wydatków na przyjęcie i tego, że pieniądze poszły na mnie, a gdybym poczekała jeszcze parę lat, można by je było przeznaczyć na nas, na dwudziestą piątą rocznicę naszego ślubu. Zasugerowałam takie rozwiązanie Adamowi – a przynajmniej tak mi się wydaje. Nawet jestem pewna, bo pamiętam, że w głębi duszy poczułam ulgę, gdy w ogóle nie chciał wziąć tego pod uwagę.

      Niespokojnie opadam na plecy i patrzę w sufit. Czy to naprawdę takie złe, że chcę, aby przyjęcie było tylko na moją cześć? Wygląda na to, że ostatnio mam wobec niego mieszane uczucia. Zawsze go pragnęłam, planowałam je, oszczędzałam na nie pieniądze, ale odetchnę z ulgą, gdy będzie już po nim. Za dużo na ten temat myślałam, nie tylko przez ostatnie pół roku, ale także przez dwadzieścia lat. Najbardziej przeszkadza mi to, że potrzeba urządzenia tego przyjęcia zrodziła się we mnie z powodu rodziców. Gdybym miała taki ślub i wesele, jakie mi obiecywali, nie dostałabym obsesji na punkcie własnego święta.

      Nie chcę myśleć o nich w takim dniu, ale co mam zrobić? Nie widziałam ich od przeszło dwudziestu lat. Zawsze zachowywali wobec mnie dystans, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek odbyła jakąś ważną rozmowę z ojcem, a do matki zbliżyłam się najbardziej, gdy kupiła czasopisma poświęcone organizacji uroczystości ślubnych; oglądając razem ze mną suknie, torty i kompozycje kwiatowe, opowiadała, z jaką pompą wydadzą mnie za mąż. Kiedy jednak zaszłam w ciążę, niedługo po siedemnastych urodzinach, nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. I wspaniały ślub zamienił się w pośpieszną piętnastominutową ceremonię w miejscowym urzędzie stanu cywilnego, tylko w obecności rodziny Adama i naszych najlepszych przyjaciół, Jess i Nelsona.

      Wtedy wmawiałam sobie, że nie jest dla mnie ważne, czy mam huczne wesele, czy nie. Ale było ważne i wyrzucałam sobie, że tak bardzo przejmuję się jego brakiem. Kilka lat później jedna z matek poznanych w żłobku, do którego chodził Josh, zaprosiła nas na przyjęcie z okazji swoich trzydziestych urodzin. Bawiliśmy się świetnie. Adam i ja byliśmy wtedy zaledwie po dwudziestce i mieliśmy bardzo mało pieniędzy, więc to przyjęcie zrobiło na nas wielkie wrażenie. Ogarnięta nabożnym podziwem, obiecałam sobie, że pewnego dnia ja także będę tak uroczyście obchodzić swoje urodziny.

      Kiedy miała się urodzić Marnie i z powodu nieustających nudności nie mogłam spać, stałam oparta o blat w naszej malutkiej kuchni i na odwrocie paragonu liczyłam, ile muszę miesięcznie oszczędzać, żeby urządzić takie przyjęcie jak Chrissie. Już postanowiłam, że wydam je na swoje czterdzieste urodziny, bo wypadają w sobotę. W tamtych czasach nie wyobrażałam sobie, jak to jest mieć czterdziestkę na karku. Ale już mam pojęcie.

      Zwracam głowę ku oknu, moją uwagę przykuwa wiatr, który zrywa ostatnie kwiaty z drzewa. Czterdzieści lat. Jak to możliwe, że mam tyle? Trzydziestka stuknęła mi, gdy opiekowałam się dwojgiem małych dzieci, więc ledwie ją odnotowałam. Tym razem przeżywam to mocniej, może dlatego, że jestem na innym etapie życia niż większość moich koleżanek. One jeszcze СКАЧАТЬ