Dylemat. B.A. Paris
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dylemat - B.A. Paris страница 5

Название: Dylemat

Автор: B.A. Paris

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 978-83-8125-987-3

isbn:

СКАЧАТЬ To jedno z moich pierwszych dzieł, prosty mebel z polakierowanego drewna sosnowego, który próbowałem odmienić poprzez wzmocnienie nóg elementami konstrukcyjnymi w kształcie mostów – miało to być nawiązanie do mojego dawnego marzenia, żeby zostać inżynierem budownictwa wodnego i lądowego. Początkowo Livii nie podobał się brak przestrzeni pod blatem. Teraz bardzo lubi siedzieć na wyściełanej ławie ze stopami na jednej z belek, oparta swobodnie o ścianę.

      Czajnik się wyłącza. Nalewam wrzątku do kawiarki, zostawiam ją, żeby kawa się zaparzyła, i przekręcam klucz w drzwiach do ogrodu. Hałas płoszy kosa, który siedzi na pobliskim krzaku. Ptak panicznie trzepocze skrzydłami i kiedy patrzę, jak wzlatuje w niebo, przypomina mi się, że Marnie jest już w drodze do domu.

      Uśmiechnięty na myśl, że wkrótce znowu ją zobaczę, bo dziewięć miesięcy, które upłynęły od jej wyjazdu, to dużo czasu, przechodzę przez taras i pokonuję pięć stromych stopni, z przyjemnością czując pod stopami twardy kamień, a potem – kiedy przecinam trawnik – zroszoną trawę. W porannym powietrzu unosi się zapach wilgotnej słomy, którego źródła nie potrafię zlokalizować, ma chyba coś wspólnego z różami Livii. Rosną po prawej stronie ogrodu, pod drewnianym ogrodzeniem, tworząc dużą rabatę, i gdy je mijam, czuję piękną woń Sweet Juliet. A może to Lady Emma Hamilton. Nigdy nie pamiętam, jaka to odmiana, choć Livia często mi mówi.

      Obchodzę namiot, sprawdzam, czy jest właściwie umocowany, w razie gdyby mój koszmarny sen miał być proroczy, i widzę, że rozbili go daleko, tak daleko, że niemal przylega do mojej szopy i aby się do niej dostać, muszę się obok niego przeciskać. Wiem, dlaczego tak zrobili; musieli zostawić miejsce na stoły i krzesła, które będą ustawione przed nim. Jeśli można żywić do namiotu niechęć, to właśnie w tej chwili ją czuję.

      Przysiadam na niskim kamiennym murku, który otacza trawnik z drugiej strony, naprzeciwko drewnianego ogrodzenia, i usiłuję sobie wyobrazić, jak ogród będzie wyglądał wieczorem, z setką kręcących się po nim gości, lampkami rozciągniętymi na gałęziach jabłoni i wiśni oraz rozwieszonymi wszędzie balonami. Zawsze wiedziałem, że Livia zechce urządzić na swoje czterdzieste urodziny wielkie przyjęcie, jednak nie zdawałem sobie sprawy, jak wielkie, dopóki przed kilkoma miesiącami nie zaczęła rozprawiać o firmach cateringowych, namiotach i szampanie. Wydało mi się to tak niedorzeczne, że zareagowałem śmiechem.

      – Wcale nie żartuję, Adamie! – odpowiedziała z urazą. – Zależy mi, żeby to było pamiętne wydarzenie.

      – Wiem, i takie będzie. Tyle że pociągnie za sobą zbyt duże koszty.

      – Proszę, nie zepsuj wszystkiego, zanim jeszcze cokolwiek zaplanuję – odparła błagalnie. – Pieniądze nie są takie ważne.

      – Są, Liv – sprzeciwiłem się, żałując, że muszę to zrobić. – Josh latem wyjeżdża, a Marnie jest w Hongkongu i musimy przez jakiś czas uważać na wydatki. Masz tego świadomość.

      Popatrzyła na mnie. Znałem to jej spojrzenie. Pełne wyrzutu.

      – No co? – zapytałem.

      – Zaoszczędziłam pewną sumę – wyznała. – Na przyjęcie. Od lat odkładam na nie pieniądze, niedużo, po trochu każdego miesiąca. Przepraszam, powinnam ci była powiedzieć.

      – Nic się nie stało – odparłem. Zacząłem się zastanawiać, czy nie powiedziała mi dlatego, że wtedy wydałem wszystkie jej oszczędności na motocykl. Choć to zdarzyło się przed wieloma laty, jeszcze zanim urodziła się Marnie, wciąż wzdrygam się na samo wspomnienie.

      Na myśl o Marnie coś mi się przypomina. Wracam do domu, przestępując nad Mimi, która zawsze plącze mi się pod nogami, i odnajduję telefon tam, gdzie go zostawiłem, żeby się naładował, obok pojemnika na chleb. Tak jak liczyłem, dostałem od niej wiadomość.

      „Tato, nie uwierzysz – mój lot jest opóźniony, więc nie zdążę na przesiadkę w Kairze. To znaczy, że przylecę do Amsterdamu za późno, aby złapać samolot do Londynu. Fatalnie, ale się nie martw, jakoś dotrę. Może znajdą mi bezpośrednie połączenie i będę na miejscu wcześniej, niż sądziliśmy! Wyślę esemesa, gdy wyląduję na Heathrow. Kocham Cię xxx”.

      Cholera. Uwielbiam optymizm mojej córki, ale wątpię, żeby znaleźli dla niej bezpośredni lot do Londynu. Pewnie każą jej czekać w Kairze na najbliższy samolot do Amsterdamu. Nie po raz pierwszy zachodzę w głowę, dlaczego się zgodziłem, żeby leciała z tyloma przesiadkami.

      Livia, planując swoje przyjęcie, nie wyobrażała sobie, że Marnie mogłoby na nim nie być. Znaliśmy jego datę, więc gdy tylko nasza córka się upewniła, że następnego roku będzie studiować w Hongkongu, od razu sprawdziła, kiedy wypadają egzaminy. Potem jednak terminy uległy zmianie.

      – Egzaminy mam trzeciego, czwartego i piątego czerwca, a potem jeszcze trzynastego i czternastego – powiedziała z rumieńcami frustracji, gdy w styczniu skomunikowała się z nami na FaceTimie. – Nie mieści mi się w głowie, że nie będę na imprezie.

      – A jeśli przesunę ją na piętnastego? – zapytała Livia.

      – Też nie zdążę, ze względu na różnicę czasu.

      – A na dwudziestego drugiego?

      – Nie, bo wtedy nie byłoby z kolei Josha. Tego dnia wyjeżdża do Nowego Jorku, nie pamiętasz? Wybrał tę datę właśnie z powodu twojego przyjęcia. Kupił już bilet, więc nie może go wymienić. Naprawdę mi przykro, mamo, chciałabym coś na to poradzić. Ale nie ma takiej możliwości.

      Przez wiele godzin próbowaliśmy znaleźć jakieś wyjście i w końcu musieliśmy pogodzić się z tym, że Marnie nie będzie na przyjęciu. Był to dla Livii wielki cios. Zamierzała odwołać imprezę i z zaoszczędzonych pieniędzy kupić bilety na lot do Hongkongu, żeby tam świętować urodziny. Ale Marnie nie chciała o tym słyszeć.

      – Nie pozwolę, żebyś zrezygnowała ze swojego wymarzonego przyjęcia, mamo. Josh nie mógłby przylecieć, bo ma egzaminy semestralne. Muszę się uczyć, więc i tak nie miałabym dla was wiele czasu. A tata jest zbyt zajęty, żeby wziąć więcej niż tydzień urlopu. A przy takiej cenie biletów lotniczych nie warto, żebyście przyjechali na mniej niż dziesięć dni.

      Potem, przed trzema tygodniami, przysłała mi wiadomość: „Tato, co kupujesz mamie na urodziny?”.

      „Pierścionek – odpisałem. – Z brylantami. Tylko jej nie mów, bo to ma być niespodzianka”.

      „Chciałbyś sprawić jej jeszcze jedną?”

      „Jaką?”

      „Możemy pogadać na FaceTimie? Czy mama jest w pobliżu?”

      „Nie, wyszła, chce kupić sukienkę na przyjęcie”.

      „O, to dobrze, mam nadzieję, że znajdzie coś ładnego. A skoro mowa o przyjęciu…”

      Zaraz potem zadzwonił mój telefon i powiedziała mi o połączeniu, które wyszukała: z Hongkongu do Kairu, z Kairu do Amsterdamu i z Amsterdamu do Londynu.

      – Wszystko przemyślałam. Jeśli wyleciałabym tuż po egzaminie w czwartek, w sobotę wieczorem dotarłabym СКАЧАТЬ