Название: Psychopaci
Автор: Stephen Seager
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Документальная литература
isbn: 978-83-8195-121-0
isbn:
Położyłem karty na biurku i włączyłem komputer. W rzadkim ukłonie ku nowoczesności Gomora ostatnio wprowadziła zintegrowany system elektroniczny. Kliknąłem na „Zalecenia lekarskie” i arkusz dotyczący skierowania „opiekuna” dla Cervantesa.
Opiekun to członek zespołu wyznaczony do pilnowania niebezpiecznego pacjenta i czuwania nad tym, żeby nikogo – ani siebie – nie skrzywdził. Opiekun wszędzie towarzyszy pacjentowi. Zmieniają się w ciągu doby, póki trwa okres alertu – zwykle przez dwa do trzech dni. To bardzo ważna służba i opiekunowie często ratują życie.
Usiłowałem uzyskać jakieś testy krwi, używając oddzielnego programu, który za każdym razem się zawieszał i ciągle wyskakiwał napis „error”. Sfrustrowany wyłączyłem komputer i wyszedłem z gabinetu, żeby ochłonąć.
Z zaskoczeniem zobaczyłem, że korytarz jest pełen pacjentów. Pochłonęła mnie fala głodnych psychopatów, przebijających się z drugiej strony długiego korytarza na lunch do stołówki.
Ludzie są zwykle zaskoczeni, dowiadując się, że w Gomorze pacjenci i personel nie są rozdzielani. Pacjenci przebywają w niestrzeżonych dwuosobowych pokojach, tak jak w innych szpitalach. Mieszają się swobodnie z personelem w otwartych korytarzach. Podczas gdy drzwi oddziału są dla obcych zamknięte, pacjentów często eskortuje się na zewnątrz – na wizyty lekarskie w mieście, w celu spotkania z krewnymi w centrum odwiedzin, na grupowe terapie w innym budynku albo żeby odwiedzili bibliotekę w kampusie.
Pacjenci, cisnąc się w drodze do stołówki albo z niej wracając, dzielili tę samą przestrzeń z personelem zmierzającym do swoich pomieszczeń czy też z nich wychodzącym. Jest to niebezpieczne, szczególnie gdy na korytarzu znajdą się maruderzy. Kiedy nie ma nikogo w pobliżu, można się tam spotkać oko w oko z pacjentem.
Szybko wycofałem się do swojego gabinetu. Skupiłem uwagę na notatkach o pacjentach, a potem zacząłem przeglądać ich karty, aż w końcu zaczęło mi się dwoić i troić w oczach. O piętnastej jeszcze nigdy nie czułem się tak zmęczony.
Wstałem i znowu wychyliłem się na korytarz. Pusto. Skierowałem się do głównego wyjścia. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Po pokonaniu chodnikiem mniej więcej dziesięciu stóp nagle znalazłem się przed natarczywym pawiem.
Zacząłem go płoszyć, jednak nie ustępował, usiłując mnie dziobnąć. Spróbowałem ponownie. Uniósł głowę, wydał w niebo okrzyk i wbił ostry jak sztylet dziób w moją prawą stopę.
– Hej! – krzyknąłem i odskoczyłem. Cofnął się i znowu na mnie natarł. Szybko uskoczyłem do tyłu i omal nie sięgnąłem do mojego osobistego alarmu. Jednak w porę uświadomiłem sobie, że to nie tego rodzaju zagrożenie i alarm został nietknięty. Stwierdziłem, że pawie są dużo większe, niż to sobie wyobrażałem.
Kiedy wróciłem do drzwi mojego gabinetu, usłyszałem alarm. Przyłączyłem się do Cohena i tłumu pędzącego w kierunku Oddziału C, gdzie właśnie miała miejsce inna bitwa.
– Głupia suka! – ryknął Mathews, gdy trójka członków personelu wlokła go do pokoju odosobnienia. Luella siedziała na podłodze z czołem opartym na zgiętych kolanach. Z jej nosa kapała krew.
Dodatkowy personel razem z policjantami zagarniali pacjentów na dziedziniec. Luellę otoczyła dzienna zmiana. Palanqui przyniosła papierowe ręczniki, które delikatnie przyłożyła po obu stronach nosa Luelli. Teraz przypominała sarnę uchwyconą w snopy świateł reflektorów samochodu ciężarowego. Miała szeroko otwarte oczy, szybko oddychała i mamrotała coś po hiszpańsku.
– Co się stało? – zapytałem Xianga, który klęczął obok Luelli i obejmował ją ramieniem.
– Luella powiedziała Mathewsowi, że pora na popołudniowe lekarstwa – wyjaśnił Xiang, próbując kontrolować emocjonalnie ton głosu. – Wtedy odwrócił się i uderzył ją pięścią w twarz.
– Czy Mathews nie został umieszczony w odosobnieniu? – zapytał Cohen, kiedy ja też ukląkłem obok Luelli.
– Został wypuszczony po dwóch godzinach – wtrącił Xiang. – Oświadczył, że będzie spokojny.
– To szaleństwo – stwierdził Cohen. – On bił się z policjantem.
– Powiedz to ludziom z administracji – rzekł Xiang. – Stracę pracę, jeżeli pacjenci będą przebywać zbyt długo w odosobnieniu.
Łagodnie przyłożyłem teraz krwią poplamiony papierowy ręcznik do zniekształconego nosa Luelli. Zajrzałem z bliska w jej oczy. Krwawienie do oka może spowodować ślepotę. Krew wewnątrzgałkowa tworzy malutki półksiężyc świeżej krwi, zabarwiając część oka w dolnym skraju rogówki między nią i źrenicą. Przyglądając się z bliska, nie zobaczyłem ani śladu krwi.
Kiedy jednak poprosiłem Luellę: – Podążaj wzrokiem za moim palcem – jej prawe oko nie poruszyło się w bok. Zwykle sygnalizuje to pęknięcie twardówki otaczającej oko, uszkodzenie nerwu albo mięśnia. To poważna sprawa.
Zmacałem szyję Luelli i sprawdziłem integralność mięśni jej twarzy i języka. Każde uszkodzenie w tych miejscach mogło mieć zły wpływ na szyję. Albo powodować uraz kręgosłupa.
– Musimy panią dokładnie zbadać – stwierdziłem i ostrożnie pomogłem Luelli wstać. Ciągle była w szoku i chwiała się niepewnie. Ulokowaliśmy ją w fotelu, który Randy przyniósł z pokoju konferencyjnego. Pogłaskałem ją po ramieniu.
– Tak mi przykro – powiedziałem.
Inna załoga pielęgniarska ułożyła Luellę na wózku do przewożenia chorych i wywiozła z oddziału, aby przetransportować ją na pogotowie.
– Jak bardzo z nią jest źle? – zapytał nerwowo Xiang.
Cohen znajdował się w zasięgu głosu.
– Ma złamany nos – odparłem. – A także prawdopodobnie uszkodzoną twardówkę oka. Jej prawe oko nie porusza się w bok. Został uwięziony albo nerw, albo mięsień. Może potrzebować zabiegu chirurgicznego, aby je uwolnić.
– O Boże! – westchnął Xiang.
Cohen sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał eksplodować.
– Nie mam już więcej pielęgniarek – oznajmił Xiang. – Dwanaście pielęgniarek, połowa całego zespołu, zostało napadniętych i znalazło się na zwolnieniu z powodu ran. Nie mamy już rezerw pielęgniarskich. Nikt tu nie chce pracować!
– Pielęgniarki nie są głupie. – Larsen ciężko oddychała. – Kto tu zechce przyjść dobrowolnie, na ochotnika? Po to żeby mu złamali nos albo by oberwać pięścią w twarz? Czy warto?
– Ale ty tu jesteś – zauważył Cohen.
– Tak jak pan – odpowiedziała.
Cohen milczał.
– Proszę СКАЧАТЬ