Świst umarłych. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świst umarłych - Graham Masterton страница 15

Название: Świst umarłych

Автор: Graham Masterton

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Полицейские детективы

Серия: Katie Maguire

isbn: 978-83-8125-926-2

isbn:

СКАЧАТЬ trafiło do jego rąk.

      – Ktokolwiek dał cynk mediom o tych zwłokach bez głowy, musiał chcieć to nagłośnić, bo najwyraźniej informacja poszła do każdej gazety, stacji radiowej i oczywiście telewizji RTÉ – powiedziała Katie. – Podejrzewam, że to sprawcy. Przecież musieli poświęcić sporo czasu na przygotowanie sobie listy mediów, z którymi się skontaktują, więc pewnie zrobili to wcześniej, zanim dokonano mordu. No i nasuwa się podstawowe pytanie: Skąd mieliby wiedzieć, że to O’Regan, jeśli to nie oni go zabili? Wiadomo, jego zdjęcia były w gazetach, można go było zobaczyć w telewizji i tak dalej, ale ciało nie miało głowy. Jeżeli my nie mogliśmy go rozpoznać, to jak mógłby to zrobić ktokolwiek inny? I jeszcze ten flet wetknięty w szyję…

      Komendant MacCostagáin uniósł na nią wzrok. Jego twarz zdradzała potworne zmęczenie. Niewątpliwie i jemu też coś podobnego przyszło do głowy. Można było tylko zgadywać, co z tego wszystkiego wyniknie. Czy to oznacza koniec Garda Síochána w obecnej formie i przedwczesny kres jego kariery?

      – Jeden flet, nic więcej – prychnął. – Kto by pomyślał?

      – Jeszcze nic nie wiadomo na pewno – powiedziała Katie. – Może to coś znaczy albo nie znaczy nic. Jeśli jednak miała to być wiadomość, pewnie wszyscy odczytalibyśmy ją podobnie.

      – To mnie zwala z nóg. Jakbyśmy nie mieli dość kłopotów po tamtym zgłoszeniu O’Regana. Na kiedy był wyznaczony termin posiedzenia komisji? – spytał komendant. – Chyba jakoś niedługo.

      – Na przyszły czwartek, o ile wiem – odparła. – To miało zależeć od tego, ile czasu zabiorą zeznania sierżanta Duffy’ego na temat manipulacji przy badaniach alkomatem.

      – Ale bagno. Wcale mnie nie dziwi, że Nóirín O’Sullivan się poddała. Na jej miejscu zrobiłbym to samo. Choć nigdy nie proponowano mi udziału w komisji. Ja nie bawię się w takie rzeczy.

      Katie westchnęła ciężko.

      – W każdym razie wszystkie te dywagacje na nic, póki nie ustalimy, czy to naprawdę O’Regan – zauważyła. – W razie gdyby to się potwierdziło, będzie w czym wybierać, jeśli chodzi o podejrzanych. No a jeśli to nie byłby on, to Bóg jeden wie, co dalej.

      * * *

      Katie zastała detektywa O’Donovana w sali odpraw. Stukał dwoma palcami w klawiaturę komputera, jedząc bułkę z szynką i pomidorem.

      – Patrick. Normalnie wysłałabym tam kogoś z mundurowych, ale to byłoby podejrzane. Nie chciałabym, żeby sąsiedzi zobaczyli pod domem radiowóz. Może zabrałbyś ze sobą Padragain, na wypadek gdyby potrzebny był ktoś, na czyim ramieniu można się wypłakać.

      – No, miejmy nadzieję, że to nie on – powiedział O’Donovan. – To w porządku gość. Choć trochę sztywny, służbista, wie pani, co mam na myśli? Nawet gdyby jechał do zabójstwa, nie zaparkowałby przy żółtej linii.

      – Nie obchodzi mnie, jak parkował. Na razie chcę wiedzieć tylko, czy żyje.

      O’Donovan wstał, ugryzł jeszcze kawałek kanapki i ruszył po płaszcz przeciwdeszczowy z wieszaka.

      – Mam złe przeczucia – wyznał.

      – Nie ty jeden, Patrick. Tragedia wisiała na włosku.

      Rozdział 6

      Kiedy detektyw Michael Ó Doibhilin szedł Baker Road w kierunku baru Halfway, znowu zaczęło mżyć. Stanął przy wejściu, by otrzepać z wody brązową puchową kurtkę.

      To był składający się z jednej sali pub na końcu szeregu podupadłych sklepików po północnej stronie miasta, obok zabudowań ośrodka zdrowia St Mary’s. Tego wieczoru grał zespół Padłe Osły. Michael słyszał, jak przy akompaniamencie gitar, folkowego bębna i kobz wrzeszczą Nigdy nie pobijesz Irlandczyka. Piosenka ginęła w typowej wrzawie podochoconych głosów i śmiechów.

      Naprawdę nie mógł się już doczekać, kiedy to zadanie się skończy. Z początku było fajnie – wpadał do pubu z tą swoją opowieścią, przykrywką, że szmuglował narkotyki dla gangu Caveya w Dublinie. Twierdził, że ziemia zaczęła mu się tam palić pod nogami, bo inny gangster, Jer Brogan, coraz mocniej wchodził na rynek narkotyków, a gliny nasiliły kampanię toczoną przeciwko dilerom. To niby dlatego wrócił do rodzinnego Hollyhill. Stałym bywalcom pubu mówił, że nadal szuka jakiejś dobrze płatnej roboty, a najchętniej nielegalnej i dobrze płatnej.

      Po dwóch miesiącach udawania, że jest Tommym Ó Frighilem, był już tym znużony. Musiał pokazywać się w barze niemal co wieczór, pić i gadać o piłce nożnej i hurlingu, a potem wracać do domu nad ranem, cuchnąc alkoholem i papierosami. Rzucił palenie pięć lat temu i wprawdzie nie było dozwolone wewnątrz pubu, ale gdyby nie przyłączał się do Seamusa Twomeya i Douglasa Quinna, kiedy tylko wychodzili na dymka, traciłby połowę informacji, jakie mógł z nich wyciągnąć na temat szmuglowanych przez nich fentanylu i zioła.

      Nabawił się chronicznego kaszlu, a jego dziewczyna, Eithne, zagroziła, że odejdzie, jeśli on nie rzuci palenia. Kiedy zostawała u niego, narzekała, że wraca, zataczając się, i śmierdzi jak cap. Ze względów bezpieczeństwa nie mógł wytłumaczyć jej, gdzie się podziewa, co robi i dlaczego.

      Drzwi pubu gwałtownie się otworzyły i z lokalu wyszedł jeden ze stałych bywalców, a za nim popłynęła głośna fala muzyki. Był to Dermot O’Leary, pulchny gość o siwiejących włosach, w okularach i swetrze na suwak.

      – O, jesteś, chłopie – powitał Michaela, nie wypuszczając z warg przygotowanego papierosa. – Już myślałem, że cię dziś nie zobaczymy.

      – Robiłem zakupy ciotce Brannie. Właśnie miała operację biodra i nie może chodzić sama do sklepu.

      – O, to z ciebie taki cichy święty, co, Tommy? A tutaj zgrywasz twardziela.

      – Nie mów, że sam zapominasz o urodzinach mamy – skontrował Michael.

      – Pewnie bym nie zapominał, gdybym, kurde, wiedział, kim była moja rodzicielka. Wychowywałem się w sierocińcu St Vincent’s.

      – O, przepraszam. Nie chciałem cię urazić.

      – Pytał o ciebie Seamus. – Dermot wskazał głową na wnętrze pubu. – Mówił, że musicie o czymś pogadać.

      – Tak? O czym?

      – Lepiej jego spytaj. Albo się zmywaj. Wiesz, jak to z nim jest, kiedy się o coś wkurzy.

      – Nie zrobiłem nic, o co mógłby mieć pretensje – powiedział Michael. – W każdym razie nic takiego nie przychodzi mi do głowy.

      Dermot wzruszył ramionami, wyjął zapalniczkę i zapalił papierosa.

      – Trzymaj się, chłopie. Mogę ci tylko życzyć powodzenia.

      Michael zawahał się. Wiedział, że gdy Seamus Twomey się wścieknie, wszyscy trzęsą portkami ze strachu. Zwykle był najgłośniejszy w pubie. Jego śmiech przypominał ryk СКАЧАТЬ