Białe kości. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Białe kości - Graham Masterton страница 16

Название: Białe kości

Автор: Graham Masterton

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Полицейские детективы

Серия: Katie Maguire

isbn: 978-83-8125-929-3

isbn:

СКАЧАТЬ turkusowe morze, tańczyła przy celtyckiej muzyce w małych barach mających zaledwie jedną salkę, chodziła wzdłuż brzegów Shannon i Lee, brodząc po kolana w mokrej trawie.

      Teraz była w drodze do zamku w Blarney, kilkanaście kilometrów na północny zachód od Cork. Zamierzała zrobić to, co powinien uczynić w Irlandii każdy szanujący się turysta: pocałować Kamień z Blarney.

      Stała z wyciągniętą ręką dopiero od pięciu minut, gdy na poboczu zatrzymał się czarny mercedes. Kierowca nie wyłączył silnika, czekając, aż dziewczyna się zbliży. Samochód miał błyszczącą, wypolerowaną maskę, jednak jego boki i bagażnik pokryte były grubą warstwą ciemnego błota. Podbiegła do niego i otworzyła drzwi po stronie pasażera.

      – Przepraszam, czy jedzie pan przez Blarney?

      – Blarney? – powtórzył. – Zabiorę cię wszędzie, dokądkolwiek twoje serce sobie zażyczy.

      – Muszę się dostać tylko do Blarney.

      – A więc właśnie tam cię zawiozę.

      Wskoczyła na miejsce obok kierowcy. W samochodzie było nieskazitelnie czysto i pachniało skórą z tapicerki.

      – Mam nadzieję, że nie zboczy pan przeze mnie z drogi – powiedziała, rzucając plecak na tylne siedzenie.

      – Oczywiście, że nie. To ja jestem drogą.

      Niespiesznie ruszyli w kierunku Blarney. Mimo że była dopiero trzecia po południu, dzień niespodziewanie stał się tak ciemny i ponury, że kierowca musiał włączyć światła. W zasięgu wzroku nie było żadnego innego samochodu, a po obu stronach szosy rosły rozłożyste zielone drzewa.

      – Jesteś Amerykanką? – zapytał.

      – Tak, ale o irlandzkich korzeniach. Nazywam się Fiona Kelly, mieszkam w Santa Barbara w Kalifornii. Mój prapradziadek pochodził z Cork i w tysiąc osiemset osiemdziesiątym szóstym roku wyemigrował do Nowego Jorku.

      – A zatem na nowo odkrywasz swoje pochodzenie?

      – Zawsze tego pragnęłam, choć właściwie nie wiem dlaczego. Moi rodzice nigdy tutaj nie byli, a ja dwa lub trzy lata temu obejrzałam program o Irlandii na kanale Discovery i, chyba pan zrozumie, w tej samej chwili, w której ujrzałam te góry i bajecznie zielone łąki…

      – Tak, wiem. Mówi się, że każdy, kto pochodzi z Irlandii, powinien tu powrócić, żeby wypowiedzieć swe ostatnie słowa. In articulo vel periculo mortis. Widzisz, kiedy będziesz tutaj umierać, twojej ostatniej prośby o rozgrzeszenie będzie mógł wysłuchać w Irlandii każdy ksiądz, nawet wyrzucony z Kościoła lub odszczepieniec, nawet jeśli będziesz miała na sumieniu grzechy śmiertelne, które mogą odpuszczać tylko duchowni ważniacy.

      – Proszę, proszę. Dużo pan o tym wie. A może jest pan księdzem?

      – Nie. – Uśmiechnął się. – Nie jestem księdzem. Ale dużo o tym wiem, jak to ujęłaś.

      Nagle rozpadał się ulewny deszcz. Kierowca zwolnił, lecz chociaż wycieraczki szybko zbierały wodę z przedniej szyby, Fiona nie widziała drogi przed maską samochodu.

      – Może powinniśmy przeczekać na poboczu? – zasugerowała niepewnie.

      – Och, nie, nie ma takiej potrzeby. Wszystko jest w porządku. Już prawie jesteśmy na miejscu.

      Wytężyła wzrok, nie była jednak w stanie wypatrzyć znaku z napisem Blarney.

      – Muszę pocałować Kamień z Blarney. Obiecałam to tacie.

      – Oczywiście. Każdy, kto przyjeżdża do Cork, musi pocałować Kamień z Blarney. Dzięki temu otrzymuje się dar wymowy.

      Ulewa zaczęła w końcu słabnąć i kierowca wyłączył wycieraczki. Niespodziewanie zza chmur wyłoniło się bladozłote słońce.

      – Mówi się, że nie mamy w Irlandii klimatu, a tylko pogodę – odezwał się kierowca.

      Ostro skręcił w lewo, w stromą błotnistą drogę. Znak na poboczu wskazywał, że kieruje się ku przedszkolu w Sheehan.

      – To chyba nie jest droga do Blarney? – zdziwiła się Fiona.

      – Nie, to skrót. Szybciej będziemy na miejscu.

      – Nie, wcale nie. Nie wierzę panu. Niech pan natychmiast stanie, chcę wysiąść.

      – Nie bądź śmieszna. Stąd do Blarney jest niecały kilometr.

      – W takim razie przejdę tę odległość, dobrze? Chcę wysiąść.

      – Chyba się nie przestraszyłaś, co?

      – Nie, wcale nie. Ale chcę wysiąść. Przestało padać i resztę drogi mogę sobie przespacerować.

      – Hm… – mruknął kierowca i mocniej nacisnął pedał gazu. Mercedes skoczył do przodu, a jego tylne koła przez chwilę ślizgały się na błotnistej drodze.

      – Zatrzymaj się! Natychmiast! – krzyknęła Fiona. – Chcę wysiąść!

      – Przykro mi, Fiono Kelly. Nie ma takiej możliwości.

      Sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyciągnęła telefon komórkowy.

      – Zatrzymasz się i wypuścisz mnie czy mam zatelefonować na policję?

      Wyrwał jej telefon z dłoni, po czym z całej siły wymierzył jej cios pięścią w policzek, tak silny, że dziewczyna uderzyła głową w boczną szybę.

      – Boże! – krzyknęła. – Przestań! Wypuść mnie! Przestań!

      Tym razem kierowca gwałtownie nacisnął hamulec. Samochód przez chwilę ślizgał się, po czym stanął na poboczu. Fiona złapała za klamkę, jednak centralny zamek uniemożliwił jej otwarcie drzwi.

      – Wypuść mnie! Zwariowałeś? Wypuść mnie!

      Uderzył ją po raz drugi, tym razem w nos, miażdżąc jego chrząstkę. Fiona zaczęła krwawić. Złapał ją za ramiona i kilkakrotnie, mimo jej szaleńczych wysiłków, by się wyrwać, uderzył jej głową w boczną szybę.

      – Mogłaś… mogłaś mi tego oszczędzić – mruczał, uderzając głową dziewczyny w szybę, a potem w karoserię. – Mogłaś tu spokojnie siedzieć i zachowywać się jak dobra… mała… dziewczynka.

      Chwycił garść jej jasnych włosów, przyciągnął głowę dziewczyny do siebie, po czym ostatni raz trzasnął nią w szybę z taką siłą, że natychmiast straciła przytomność, a krew zaczęła równym strumieniem płynąć z jej nosa i ust.

      Przez kilka minut siedział bez ruchu, ciężko oddychając.

      – Cholera – westchnął.

      Wreszcie znów uruchomił samochód, ostrożnie СКАЧАТЬ