Wigilia pełna duchów. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wigilia pełna duchów - Отсутствует страница 7

Название: Wigilia pełna duchów

Автор: Отсутствует

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 9788381168618

isbn:

СКАЧАТЬ w odpowiedzi na ich pytania. – Ten testament znalazłem w pokoju, w którym zmarł Felix Stainton. Dom Pod Włoskim Orzechem został zapisany biednemu małemu dziecku, które zmarło. Mary zostanie wypłacone dziesięć tysięcy funtów, pięćset funtów otrzyma pani Toplis i należy zrealizować jeszcze kilka innych zapisów. Po odejściu George’a posiadłość przypada mnie, jako następcy Quinance’ów, a dowiedziałem się też, że starszy pan i Alfred poważnie się pokłócili i w konsekwencji całkowicie z nim zerwał. Gdzie jest Mary? Chcę oznajmić jej coś radosnego.

      Mary właśnie przebywała w niewielkiej oszklonej werandzie, gdzie szukała róży, którą chciała wpiąć w brązowe włosy.

      Podszedł prosto do niej i rzekł:

      – Mary, dziś wieczór otrzymasz świąteczny podarunek, ale chcę, abyś teraz przyjęła ode mnie jeszcze jeden prezent.

      – Co to jest, kuzynie Edgarze? – zapytała, lecz gdy spojrzała w jego twarz, zapewne odgadła, co chciał jej podarować, opuściła głowę i zaczęła skubać płatki róży. Wyjął kwiat z jej palców.

      – Chcesz mnie, kochanie? – zapytał. – Jestem tylko zwykłym, szorstkim człowiekiem, ale jestem szczery i kocham cię, najdroższa.

      Odpowiedziała mu tak, jak sobie tego życzył, i wszyscy spędzili bardzo szczęśliwy wieczór w starym domu.

      Kiedyś, gdy stał blisko niej w dobrze im znanym pokoju, trzymając ją za rękę, Edgar ujrzał patrzące na niego dziecko.

      W jego oczach nie było już tego dawnego, dojmującego smutku ani pragnienia, tylko wielki spokój, który teraz wypełniał je i rozjaśniał niezwykłym pięknem.

Tłumaczył Jan S. Zaus

      DUCH PANNY MŁODEJ

      Andrew Haggard

I

      Początkiem tej bardzo smutnej przygody, która rzuciła cień troski na całe moje życie, była wizyta na proszonym seansie, który odbył się w nawiedzonym domu. Mimo że właściciel i jego żona długo byli niepokojeni okropnymi piskami i innymi niewyjaśnionymi odgłosami i chociaż służba i inne osoby postronne miały okazję czasami „spotykać” przemykające cieniste postacie, nigdy nie zdołały ustalić, czego te duchy chciały, ponieważ nigdy nie zatrzymywały się tak długo, żeby je o to zapytać. Ostatecznie zamieszkiwanie w tym domu stało się prawie niemożliwe, przebywające tu duchy bowiem nabyły nieprzyjemnego zwyczaju ściągania nocą kołder z żywych mieszkańców. Potem nie można już było ich używać, tak były brudne i poszarpane. Jednakże nawet robak, chociaż zdeptany, będzie walczyć – czyli nawet najbardziej potulni w końcu się zbuntują i podejmą walkę – jeżeli zostaną sprowokowani. Moi przyjaciele, to znaczy pan Smith z żoną, dawali swobodę duchom będącym mieszkańcami Manor House tak długo, jak długo te zadowalały się tylko piskami, tupaniem, stukaniem i brzękiem łańcuchów, a także nagłym przemykaniem długimi korytarzami czy włóczeniem po nich prześcieradeł. Jednak teraz postanowili skorzystać z usług niezwykle silnego medium, żeby – jeśli to możliwe – zmaterializowało te duchy i żeby się one szczerze wypowiedziały we własnym imieniu, tłumacząc, o co im właściwie chodzi i czego chcą.

      Smith był maklerem giełdowym, który nie wierzył w żadne zabobony ani przesądy. Przed rokiem albo dwoma laty kupił Manor House, nie mając najmniejszych obiekcji, że wraz z domem kupuje rodzinnego ducha, ponieważ według niego nadawało to temu miejscu pewną aurę poważania. Jednak zawiódł się, albowiem zamiast jednego rodzinnego ducha najwyraźniej były ich dwa albo trzy i bynajmniej nie nadawały aury poważania domowi, ponieważ były to wyraźnie złośliwe i zawzięte duchy.

      – Nie zwracałbym na nie większej uwagi – rzekł do mnie Smith – gdyby traktowały mnie fair; ponieważ jednak nie wykazywały do tego skłonności, ja jestem zdecydowany rozebrać ten stary dom i zmienić to miejsce w pusty plac. Zaorałbym wszystko i posadził jabłonie, zakładając sad owocowy – dodał w zamyśleniu. – Tak, jabłonie dobrze by zrobiły temu miejscu. To niezbyt zabawne tak wlec po korytarzach pościel – zachichotał mściwie. – Powiem im to wszystko na seansie, ale dam im też szansę. Może nabiorą trochę rozumu i mimo wszystko zostaniemy przyjaciółmi. Ten seans jest okazją do spotkania w miłym towarzystwie, nawet gdyby to miało być ostatnie spotkanie towarzyskie w moim domu.

      I tak jak Smith powiedział, było to bardzo miłe, dość skromne spotkanie towarzyskie, ale z perspektywą osiągnięcia sukcesu. Zaprosił tylko tych, o których słyszał, że są zwolennikami spirytyzmu. Byli wśród nich tacy, których nigdy przedtem nie spotkał; trudno było uznać, że jest to „przyjęcie towarzyskie”, jako że wielu gości prawie się nie znało – ale nie sprawiało to wielkiej różnicy tym, którzy przyszli tylko z chęci poznania czegoś z dziedziny zjawisk nadprzyrodzonych.

      O jedenastej w nocy przybył z miasta pan Hawkshaw, sławne medium. Razem z nim zjawiło się chyba z tuzin gości i łącznie z tymi, którzy już byli na miejscu, tworzyliśmy dość spore towarzystwo. Kiedy panu Hawkshawowi pokazano dom i poproszono, żeby wybrał sobie pokój, w którym odbędzie się seans, wskazał stary, zatęchły pokój zwany biblioteką. Nie było tam zbyt wielu książek, tylko duże i ciężkie księgi; natomiast znajdowało się tam sporo krzeseł i sof, aby pomieścić wszystkich gości. Po zajęciu miejsca na końcu sofy zauważyłem po prawej stronie wolne krzesło. Postanowiliśmy od początku siedzieć w ciemności – medium ze związanymi rękami i stopami ułożyliśmy na sofie, każdy węzeł został zapieczętowany, a potem zgasiliśmy światło. Zaraz po tym, jak zapanowała ciemność, usłyszeliśmy za sobą przerażający dźwięk – był to huk spadających książek – i usłyszeliśmy, jak wielki tom za tomem z hukiem spadały na podłogę w kłębach kurzu, bo w pokoju zrobiło się piekielnie duszno.

      Nagle rozległ się rozkazujący głos:

      – Niech wszyscy połączą dłonie. Zaśpiewamy hymn, są tu obecne duchy.

      Wiedziałem, że ten głos należy do Johna Robertsa, medium kontrolującego ducha. Należał do jednego z najwcześniejszych uczniów Johna Wesleya i zawsze jako osoba głęboko religijna zachowywał tak zwaną „bojaźń bożą”. Zgodnie z poleceniem Johna Robertsa chwyciłem rękę osoby stojącej po mojej lewej stronie i pochyliłem się w stronę najbliższej osoby po stronie prawej, nad pustym krzesłem, ale stwierdziłem, że to krzesło nie jest już puste, gdyż nagle poczułem, jak moją dłoń natychmiast chwyta mała ręka. Nie miałem dużo czasu na zdumienie, a tak naprawdę tylko tyle, by pomyśleć, że ktoś się do mnie zbliżył, gdy w pokoju zapanował taki zgiełk, jakby spuszczono ze smyczy wszystkie moce piekielne. Książki, które spadały na podłogę, zaczęły latać po całym pokoju, zostaliśmy uniesieni z krzeseł i sof, potrząsano nami i słyszeliśmy, jak duże stoły przewracają się z trzaskiem.

      – Zapalić światła! – ryknął John Roberts. – Inaczej ktoś zginie!

      Natychmiast zabłysło pół tuzina zapałek i w tym momencie ujrzałem, jak zachwiał się ciężki regał na książki, który omal nie runął na zebrane w pobliżu osoby. Kiedy zabłysły zapałki i zapłonęły świece, mogłem sprawdzić, czyją rękę trzymam z prawej strony. Należała do pięknej, młodej kobiety, brunetki o doskonałej figurze, wspaniałych czarnych włosach i parze uroczych, błyszczących ciemnych oczu, które patrzyły na mnie w jakimś sensie kpiąco.

      – Przestraszyłam СКАЧАТЬ