Wigilia pełna duchów. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wigilia pełna duchów - Отсутствует страница 10

Название: Wigilia pełna duchów

Автор: Отсутствует

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 9788381168618

isbn:

СКАЧАТЬ też, że tej nocy nie pierwszy raz kocham ją całą duszą, chociaż kryjące się za tym piękno ciała było dla mnie czymś nowym.

II

      Przybyłem z Evelyn do Richmond krótko po świcie i po wypiciu kawy w obwoźnym straganie, w radosnej atmosferze w tłumie robotników, wsiedliśmy do pierwszego pociągu do Londynu. Moja towarzyszka wysiadła na stacji South Kensington, mówiąc, że mieszka niedaleko. Nie powiedziała gdzie, a ja nie pytałem. Rozstając się, przyrzekła spotkać się ze mną w tym samym miejscu późnym popołudniem, aby się dowiedzieć, jaka jest moja decyzja. Lecz błagała mnie, żebym zrobił jej przyjemność i położył się spać na godzinę, dwie, zanim zacznę się nad tym zastanawiać; przysięgałem, że nie czuję się senny, ale ta pełna wdzięku dziewczyna rzekła z uśmiechem:

      – Wobec tego będę musiała na ciebie wpłynąć czarami, żebyś zasnął, mój panie – pochyliła się i ucałowała moje oczy. – A teraz do zobaczenia, kochany. – I dodała: – Idź zaraz do domu i śnij o mnie.

      Gdy odeszła, natychmiast poczułem się senny i po dotarciu do domu spałem zdrowym, pokrzepiającym snem aż do południa. Po południu znowu się z nią spotkałem; w ładnej letniej sukience wyglądała nawet piękniej niż wczoraj. Kiedy się spotkaliśmy, spojrzała na mnie pytająco.

      – Przyjmuję twoje warunki – oznajmiłem – akceptuję je w pełni i bez zastrzeżeń.

      Chwyciła i ścisnęła moją rękę z wdzięcznością, podczas gdy jej twarz promieniała takim zadowoleniem, że moje szczęście było wprost trudne do wyrażenia słowami.

      – Zatem skoro zostało to już ustalone – oświadczyła Evelyn – możemy jutro, w środę, wziąć ślub – seans odbył się w poniedziałek nocą – a to daje nam całe trzy dni przed czasem, w którym opuszczę cię po raz pierwszy. – Westchnęła. – Boję się, mój kochany, że te moje nieobecności będę rozdzierały ci serce, ale nie narzekajmy, tylko pamiętajmy, że odkąd nie ma na świecie całkowicie czystego szczęścia, musimy uczynić wszystko, żeby nasze było najpiękniejsze, póki trwa. W związku z tym nie traćmy czasu. Możesz uzyskać dla mnie specjalne zezwolenie na ślub, na nazwisko Ellen Montgomery, i ślub możemy wziąć w St. Paul Knightsbridge, jako że mieszkasz w tej parafii.

      Tuż obok stał mój dom. Był za duży dla jednej osoby, ale dobry dla dwojga. Uzgodniliśmy, że wyślę depeszę do Smithów i zaproszę ich na ślub – a także poproszę, aby pan Smith poprowadził do ołtarza pannę młodą. Byli tym zaskoczeni, jednak bardzo interesowała ich panna Evelyn i podejrzewali jakąś związaną z nią tajemnicę, zatem chętnie przystali na nasze propozycje. Na drużbę poprosiłem przyjaciela z Klubu, a obie panny Smith zostały druhnami panny młodej – i w sposób formalny zostaliśmy mężem i żoną. Po tym cichym ślubie w wesołej atmosferze spożyliśmy wyśmienite śniadanie w hotelu Albemarle, gdzie postanowiliśmy spędzić trzydniowy „miesiąc miodowy”. I chyba nigdy nie trafiło się żadnym świeżo poślubionym małżonkom na tym świecie spędzić tych trzech dni w większym szczęściu niż mnie z żoną w komfortowym miejscu w centrum Londynu. Przed ślubem myślałem, że jest czarująca, a po ślubie znalazłem w niej anioła i to nie anioła mdłego, bezbarwnego, bez charakteru. Nie, była to najbardziej bystra, najszczęśliwsza i najbardziej espiègle2 dziewczyna; i jak już nadmieniłem, nie miałem jeszcze do czynienia z tak wszechstronnym umysłem, o takim zasobie wiadomości.

      W sobotę wieczór, gdy zbliżał się czas naszego pierwszego rozstania, wyszliśmy z Albemarle i poszliśmy razem wzdłuż Piccadilly. Zostawiła mnie przy moim starym domu, a potem, po długim i czułym uścisku, odjechała dorożką w kierunku jakiegoś niejasnego adresu w okolicy South Kensington.

      Wróciła do mnie w poniedziałek o dwunastej w południe; spotkaliśmy się z radością i od tego momentu rozpoczęło się nasze małżeńskie życie. Te przymusowe rozstania sprawiły, że nasze powtórne spotkania stawały się coraz szczęśliwsze, a z czasem nabrały cech niebiańskich rozkoszy. Trzymałem się starannie moich zobowiązań i nigdy nie sprawiałem żonie kłopotów podczas jej cotygodniowych nieobecności, chociaż muszę przyznać, że moja ciekawość co do przyczyny tych rozstań rosła. Jednak pewnego razu – tu muszę się przyznać do winy – mając nadzieję opóźnienia rozstania, zastosowałem pewną sztuczkę. Cofnąłem wszystkie zegary – a nawet jej zegarek – o pół godziny. Jednak ku memu zaskoczeniu nie wpłynęło to na zmianę stałego czasu jej odejścia. Patrząc tej sobotniej nocy na zegar w salonie, zobaczyła, że wskazuje 23.15 zamiast rzeczywistej godziny 23.45. Wtedy po prostu zauważyła:

      – Och, ten zegar spóźnia się pół godziny, a ja muszę już iść.

      Potem spojrzała na swój zegarek i stwierdziła to samo. Mijając mnie z uśmiechem, pocałowała mnie i rzekła:

      – Głuptasie, próbowałeś, ale, niestety, nie udało się. Dlatego że ja sama, bez zegara, dobrze wiem, kiedy muszę odejść.

      Czułem się zawstydzony i później nigdy już nie próbowałem podobnych oszustw.

      W końcu nadszedł czas, aby moja ukochana żona została matką. Stawałem się coraz bardziej zaniepokojony jej zachowaniem – nie miał on wpływu na cotygodniowe rozstania. Mijały miesiące, a ona cały czas wychodziła o tej samej porze.

      Niedzielami czułem się bardzo samotny w czasie jej nieobecności i nie wiedziałem, co ze sobą robić. Pewnej niedzieli po południu udałem się na samotny spacer do Ogrodów Kensington. Spacerując markotnie, skręciłem za jakieś krzaki i nagle natknąłem się na starego jegomościa siedzącego na ławce w towarzystwie młodej kobiety. Byłem zdumiony, rozpoznawszy w tej kobiecie moją żonę, a moje zdumienie potęgował fakt, iż z własnej woli stwierdziła, że opuszczając mnie, nigdy nie zostaje w mieście, zawsze wyjeżdża daleko za miasto. Oczywiście natychmiast podszedłem do niej. Zauważyłem, że jest bardzo blada i płacze. Gdy się zbliżyłem, usłyszałem, że ten stary jegomość mówi coś do niej ze złością.

      – To ty, Evelyn! Skąd się tu wzięłaś, kochanie? – powiedziałem. – Jestem bardzo zaskoczony, spotykając cię dziś w mieście. Co się z tobą dzieje, najdroższa, dlaczego płaczesz? I co to za mężczyzna? Nie znam go, dlaczego tak surowo do ciebie mówi? Co to wszystko ma znaczyć, moja droga? Powiedz mi zaraz, nie mogę znieść tego, że cierpisz, że jesteś nieszczęśliwa.

      Doprawdy nie wiem, które z tych dwojga było bardziej zdumione, gdy tak się do niej zwróciłem. Oboje, Evelyn i stary, wpatrywali się we mnie z niekłamanym zdumieniem; Evelyn nie uczyniła najmniejszego wysiłku, żeby dać znać, iż mnie poznaje. W istocie sprawiała wrażenie, jakby naprawdę mnie nie znała… Przez chwilę milczała, a potem ów stary mężczyzna zwrócił się do mojej żony surowo:

      – Evelyn, kim jest ta osoba, która odważyła się zwracać do ciebie tak poufale?

      Odpowiedziała z głębokim przekonaniem:

      – Nie znam go, tato. Nigdy w życiu go nie widziałam.

      Zatoczyłem się uderzony tym jawnym kłamstwem. Nigdy przedtem mi nie kłamała, a teraz takie bezczelne kłamstwo? Żeby tak się mnie wyprzeć! Jednak nie miałem czasu na zastanawianie się, stary bowiem natarł na mnie z wściekłością:

      – Z jakiej racji, sir, odważył się pan zwrócić СКАЧАТЬ



<p>2</p>

Espiègle (fr.) – figlarna.